W kontekście ciężkiego grania nie ma drugiego takiego gatunku, jak glam metal, tak mocno definiującego estetykę lat 80-tych. Można go kochać, można nienawidzić, ale nie da się być wobec niego obojętnym. Ze wszystkich zespołów z tamtych lat jest jeden, który dosłownie uosabiał niekończącą się rock ‘n’ rollową imprezę i wszystko to, czym wtedy był glam metal. Mötley Crüe, bo o nich mowa, w połowie lat 80-tych, za sprawą swojego rozpustnego i destruktywnego stylu życia, robili wokół siebie ogromny szum. Każdy kolejny zdemolowany hotel i afera ze striptizerkami działały niczym woda na młyn dla przeżywającego rozkwit MTV i wszelkiej maści szmatławców z chęcią rozpisujących się o kolejnych ekscesach grupy. Patrząc na zdjęcia z tamtych czasów dosłownie można wyczuć woń rozlanej whisky wymieszanej z zapachem lakieru do włosów i papierosów. Skórzane spodnie, tapirowane włosy i niekończąca się impreza napędzana najtwardszymi narkotykami. Dokładnie taki obraz mam przed oczami, gdy myślę o Mötley Crüe. Właśnie ukazała się wersja deluxe „Dr. Feelgood”, albumu nagranego w okresie, w którym tę szaloną imprezę nareszcie udało się okiełznać. Płyty pod wieloma względami wyjątkowej, jednocześnie zwiastującej nieunikniony koniec pewnej epoki.
„Dr. Feelgood”, piąty studyjny album Mötley Crüe, oryginalnie został wydany we wrześniu roku 1989. W tamtych czasach zespół był niczym lokomotywa, której nikt i nic nie było w stanie zatrzymać. Jak się później miało okazać, trudno było o bardziej mylne stwierdzenie. W czasach, gdy kwartet z LA nagrywał „Dr. Feelgood”, który przyniósł im wprost niespotykany skok popularności i miliony dolarów dochodu, świat stał u progu muzycznej transformacji. W roku, w którym Vince Neil, Mick Mars, Nikki Sixx oraz Tommy Lee wyruszyli w spektakularną, trwającą wiele miesięcy trasę promującą ich multiplatynową płytę, na zachodnich rubieżach Stanów Zjednoczonych formował się grunge. Gatunek, który jak się później miało okazać, całkowicie zepchnie z piedestału glam metal. Ale zanim to nastąpiło na przełomie dekad, Mötley Crüe przeżyli swoje pięć minut na szczycie. A wszystko za sprawą swojego piątego album.
„Dr. Feelgood” to pierwsza płyta Mötley Crüe nagrana na trzeźwo, co samo w sobie było niezwykłym wyczynem. Przełożyło się to na jakość materiału, będącego dużo bardziej poukładanym i przemyślanym w stosunku do wcześniejszych dokonań formacji. Zanim jednak mogło do tego dojść, zespół dosłownie stracił kontakt z rzeczywistością i z impetem uderzył o kamieniste dno.
Przez tych kilka lat poprzedzających nagranie „Dr. Feelgood”, stopień degrengolady był tak duży, że przez swoje alkoholowo-narkotykowe ekscesy członkowie formacji dosłownie otarli się o śmierć. Kokaina, zioło czy LSD zaczęły być zaledwie dodatkiem… w żyłę zaczęli ładować praktycznie wszyscy (poza Marsem, który pozostał wierny flaszce). Głęboko uzależniony Sixx przedawkował heroinę kilka razy. Ostatni raz niedługo przed nagraniem płyty. To właśnie wtedy formalnie był martwy przez długie dwie minuty. Udało się go uratować, ale żeby przywrócić akcję serca, potrzebny był podwójny strzał adrenaliny. Ten incydent stał się inspiracją do powstania singla „Kickstart My Heart”. Jak się miało okazać został on jednym z większych przebojów w historii grupy i jedną z kilku perełek jaką znajdziemy na „Dr. Feelgood”. Na szczęście formacja w porę się otrząsnęła i po namowach managera zdecydowała na odwyk. Dzięki temu, jakimś cudem, Mötley Crüe udało się wyrwać z tej spirali zagłady, spadając na przysłowiowe cztery łapy… prosto do studia nagraniowego. Ten tragiczny splot wydarzeń połączył ich drogi z kanadyjskim producentem Bobem Rockiem. To spotkanie miało bardzo wiele zmienić.
Świeżość i wyjątkowość „Dr. Feelgood” wynikała z dwóch czynników. Pierwszym z nich jest wcześniej nieznany stan trzeźwości, który otworzył dla Mötley Crüe zupełnie nowe możliwości. Drugi to kompletnie inne podejście do produkcji, jakie miał Bob Rock.
Niektórzy zapewne zarzucą mu komercjalizację brzmienia czy nawet wyzbycie się pierwotnej, zwierzęcej energii, jaka definiowała poprzednie płyty zespołu (jak i ich samych). Z tym, że ta energia wcale nie zniknęła … została okiełznana i poukładana. Utwory dalej mają glam metalową zadziorność, ale stały się dużo bardziej melodyjne i przystępne. W przypadku „Dr. Feelgood” to właśnie ta radiowa lekkość produkcji stanowi jej największą i unikalną zaletę. Wystarczy posłuchać przebojowego „Sticky Sweet”, tytułowego „Dr. Feelgood” czy „Rattlesnake Shake” by dostrzec kompletnie inną jakość. W tym ostatnim pojawiła się nawet sekcja dęta i pianino. Wszystkie tego typu triki, jakie zaserwował Bob Rock są wyważone i dodają płycie nie tylko przebojowości, ale też różnorodności.
Na płycie Bob Rock nie stara się ukrywać swoich inspiracji gatunkami takimi jak klasyczny rock, blues czy nawet funk. „Slice of Your Pie” bez skrępowania bazuje na perełce z ponadczasowego albumu „Abbey Road” Beatlesów – „She’s So Heavy”, nie tracąc przy tym nic z muzycznej tożsamości Motley Crue. W wersji deluxe dostajemy szereg niepublikowanych nagrań demo pokazujących, jak odważne pomysły miał producent. Demo „Time For Change” uzupełnione chórkami, mogłoby nawet znaleźć się na płycie Stonesów. Powiem więcej, dla mnie ta wersja zamykającego oryginalny album utworu, prezentuje się nawet ciekawiej od wersji studyjnej i dla takich perełek warto sięgnąć po rozszerzoną wersję „Dr. Feelgood”.
Na płycie nie mogło zabraknąć obowiązkowych dla gatunku spokojniejszych fragmentów, które stanowią przeciwwagę dla glam metalowej jazdy. Kompozycje takie jak „Without You” (opowiadający o relacji pomiędzy Tommym Lee a jego ówczesną żoną Heather Locklear) dodają płycie różnorodności. Detox, jakiemu poddała się formacja przed nagraniem płyty, wpłynął na możliwości zespołu. W łagodniejszych, balladowych kompozycjach jak „Don’t Go Away Mad (Just Go Away)” czy wspomniany wcześniej „Time For Change”, wokale Vincea Neila wędrują w rejony, jakie były dla niego nieosiągalne na wcześniejszych albumach. Płyta powstawała przez kilka miesięcy w studio w Vancuver. Bob Rock zdecydował, że muzycy nagrywali swoje partie oddzielnie (podobno obawiał się, że się pozabijają będąc razem w studio). Dzięki temu udało się wyeksponować detale, które wcześniej nie były zauważalne. Patrząc całościowo widać, że album praktycznie na każdej płaszczyźnie został wyprodukowany i zmiksowany z niespotykanym wcześniej rozmachem. Wokal wspierający w „Slice of Your Pie” i „Sticky Sweet” należą do Stevena Taylera z Areosmith. W tym drugim pojawia się też Bryan Adams, ale lista gości jest znacznie dłuższa… Dziś te nazwiska nie robią takiego wrażenia, ale na początku lat 90-tych sprawiały, że serce niejednego fana biło szybciej.
Właśnie przez swoją wizjonerską produkcję, album odcisnął gigantyczne piętno na muzycznej rzeczywistości schyłku dekad, a echa tego słychać do dzisiaj. Lars Ulrich był pod tak ogromnym wrażeniem produkcji, że przekonał kolegów z zespołu, żeby zatrudnić właśnie Boba Rocka do pracy nad Czarnym Albumem.
Jeżeli należycie do grona słuchaczy, którzy uważają, że ostatnim dobrym albumem Metalliki było „… And Justice for All”, to część winy za to, co wydarzyło się później możecie zrzucić właśnie na Mötley Crüe (Rock był ściśle związany z Metallicą do St. Anger). Niezależnie od preferencji, trudno się nie zgodzić, że zarówno Czarny Album, jak i „Dr Feelgood” to przykład na to, że na przełomie lat 80 i 90, Bob Rock zamieniał w złoto wszystko, czego się dotknął, ale to właśnie „Dr. Feelgood” jest jego pierwszym tak wielkim i przełomowym dziełem. Chwilę przed wydaniem płyty Rock brał udział przy nagrywaniu „Sonic Temple” The Cult , ale nie osiągnęło ono takiego spektakularnego sukcesu, jak piąta płyta Mötley Crüe. W tym kontekście „Dr. Feelgood” powinien być traktowany jako prawdziwy kamień milowy (jak źle by to nie brzmiało) dla wysokobudżetowego ciężkiego grania z zakusami do okupowania pierwszych miejsc list przebojów.
Wersja Deluxe, jaką dostajemy w 35 rocznicę premiery płyty to przykład na to, jak powinno się wydawać boxy. Poza wspomnianą wcześniej płytą z nagraniami demo, dostajemy trzeci dysk z zapisem live utworów, zarejestrowanych podczas monstrualnej trasy promującej „Dr. Feelgood”. Pięć kawałków, jakie wybrano na EPkę, oddaje ten unikalny i niezwykły moment, w którym Mötley Crüe osiągnęli zarówno szczyt swoich kreatywnych możliwości, jak i popularności.
To też portret zespołu, który za kilka miesięcy miał się wypalić i już nigdy nie powrócić do formy, w jakiej był przez tych kilka miesięcy na początku lat 90-tych. W pudełku znalazło się masę gadżetów związanych z trasą, takich jak piórko gitarowe, repliki przepustki za kulisy, 24 stronicowa książeczka ze zdjęciami i materiałami z trasy, materiały prasowe, naszywka, plakat i wiele więcej. Dawno nie widziałem tak staranie wyselekcjonowanych materiałów, które dosłownie pozwalają przenieść się w czasie i poczuć jakby MTV znowu miało jakiekolwiek znaczenie, a glam metal był istotną częścią popkultury. „Dr. Feelgood” przy okazji reedycji na 35- lecie, pojawił się w kilku wersjach. Jedna z nich posiada trójwymiarową okładkę. Grafikę zdobiącą album wykonał Don Brautigam, wybitny amerykański malarz i rysownik, autor kilku ponadczasowych prac, z okładką „Master of Puppets” na czele.
Czy płyta ma wady? Prawda jest taka, że glam metal, jak cała estetyka lat 80-tych, nie raz ocierała się o kicz i pewne fragmenty „Dr. Feelgood” mogą wydawać się naiwne. W szczególności z perspektywy tych 35 lat, które dzielą nas od premiery. Jednak dzięki doskonałej produkcji, nie są one tak mocno odczuwalne, jak na innych albumach z tego nurtu. Bob Rock wyciągnął z twórczości Mötley Crüe to, co najlepsze i zaserwował szerszej publiczności w możliwie najbardziej przystępnej formie. Można powiedzieć, że po raz ostatni tchnął ducha w gatunek, który już za chwilę miał zostać zepchnięty na boczny tor. Piąty album Mötley Crüe to w pewnym sensie pomnik upamiętniający pewną epokę. To, moim zdaniem, też najmocniejsza pozycja w ich dyskografii. Reedycja z okazji 35 rocznicy powstania to doskonała okazja, żeby przypomnieć sobie ten ikoniczny album.
Grzegorz Bohosiewicz
Album „Dr. Feelgood” 5,5/6
Ocena Reedycji 6/6
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: