IKS

Mickey 17 | Reż. Bong Joon-Ho | Film [Recenzja] | dystr. Warner Bros Entertainment Polska

Gdy utalentowany aktor zostaje gwiazdą i błyszczy w konstelacji wybitnego reżysera, można spodziewać się prawdziwej, celuloidowej uczty. Robert Pattinson to w zasadzie następca Leonarda DiCaprio – przystojny chłopiec Hollywoodu, którego uroda to w równym stopniu treść zaklęcia, co ciążącej na samym magu klątwy. Jack z „Titanica” długo udowadniał, że jest nie tylko amantem, ale i artystą, a casus najmłodszego Batmana jest w zasadzie bliźniaczy, bo nie tylko pozdrawia on z plakatu małoletnie fanki jako Edward Cullen, ale i stanowi temat koneserskich dyskusji, niosąc pod pachą CV z pieczątką A24 („Lighthouse” Roberta Eggersa), odsyłającymi do historycznych tekstów źródłowych adnotacjami (drugi plan w „Królu” Davida Michôda), ujętą w cronenbergowskie akapity, poetycką prozą Dona DeLillo („Cosmopolis”) i z przypiętą kartą członka załogi samobójczego lotu kosmicznego, mającego na celu eksplorację czarnych dziur („High Life” Claire Denis). Jeśli więc chodzi o rolę główną w filmie science-fiction, opowiadającym o międzygwiezdnej ekspedycji spisanego na straty pioniera pozaziemskiej kolonii wiadomo, że nie ma lepszego gościa do rzeczonej roboty niż Człowiek-nietoperz z wampiryczną przeszłością w kartotece.

Po drugiej stronie kamery wita go oscarowy zwycięzca 2020 r., którego „Parasite” zatryumfował tak nad gatunkowymi podziałami, jak i w kasach, będąc doskonałym przykładem kina wciągającego, acz niezachwianie trzymającego wzrok na przerabianej problematyce. Bong Joon-ho wkupił się wówczas w łaski Akademii, ale serca fanów podbił już wcześniej, za sprawą takich tytułów, jak „The Host: Potwór”, „Snowpiercer” czy „Okja” i pisząc o sercach mam na myśli nie tylko suche zdobycie uznania, ale i autentyczne przemawianie do wrażliwości widza. Południowokoreański reżyser nie od dziś opowiada bowiem o społecznych bólach w fantastyczno-naukowym języku, a już na pewno nie robi tego z wiecznie marsową miną. Czy czarna komedia s-f rzeczywiście jest więc pozycją zaskakującą we wspomnianym portfolio? Moim zdaniem nie. Przecież to nic innego, jak kolejny, fabularyzowany referat na temat materialnej przepaści, skreślony przez laureata pozłacanych rycerzyków, który nie czuje się spięty przy tablicy, a zamiast tego podchodzi do sprawy z ogromną dozą humoru. Tuz czuje luz. O ile jednak pierwsza godzina „Mickey 17” potrafi przywoływać pytanie o treści: „Wszystko fajnie, ale co ja właściwie oglądam?”, o tyle późniejsze minuty coraz bardziej splatają dziwactwa w skrzący się wieloma szczegółami, ale koherentny, filmowy gobelin. Z początku dzieje się tyle, że może się wydawać, iż brakuje tam jedynie sklonowanego Napoleona Bonaparte toczącego wojnę z Thanosem. Widz nabawia się znieczulicy, skutkującej prozaizacją zjawisk ostatecznych rodem ze współczesnego multiwersum Marvela, ale spokojnie: to wszystko ma sens, a w klatce piersiowej jeszcze zdąży zrobić się ciepło.

 

TM & © 2025 Warner Bros. Entertainment Inc. Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

O klonowaniu wspomniałem nieprzypadkowo, gdyż ów proces – zwany dalej drukowaniem – stanowi istotny element niniejszym recenzowanej całości, symbolizując odhumanizowany kierunek cywilizacyjnego rozwoju i będąc bazą dla fantastyczno-naukowej rozrywki, a dla Anglika grającego tytułowego ochotnika – świetną okazją do przećwiczenia warsztatu

Robert Pattinson, który potrafi poświęcać całe tygodnie na zdobywanie kompetencji predysponujących go do zagrania choćby najbardziej epizodycznej roli, czuł się w tym kosmicznym cyrku jak ryba w wodzie, a raczej jak clown w kombinezonie astronauty. Aktor sumiennie stworzył zniuansowane wersje swojego Micky’ego, ale jeśli śledząc pozaziemskie losy zwielokrotnionego człowieka, wyrywającego się rakietą z macek mrocznej przeszłości, poczujecie się skonfundowani, nie regulujcie przysłowiowych odbiorników, bo to część zabawy. Bong Joon-ho chętnie mieszał gwiazdorowi w garncu, chcąc oddać dezorientację człowieka przyszłości, któremu przychodzi żyć w coraz bardziej kuriozalnych czasach. Reżyser kuje też żelazo póki gorące, uskuteczniając praktykę montowania ujęć jeszcze na planie filmowym i w tym przypadku nadaje to utworowi szalenie naturalnej spontaniczności. Sekwencje mają w sobie witalną dynamikę, płynnie przechodząc od przygodowej swady do nieco bardziej wagnerowskiego tonu. W tym pierwszym wydaniu „Mickey 17” nie jest jednak przesadnie infantylny, a w tym drugim – śmiertelnie poważny. Twórca „Parasite” raz jeszcze udowodnił, że konwencje to jedynie składniki w jego kuchni, i że potrafi łączyć je według własnych, oryginalnych receptur, tylko pozornie wyglądających na aktualizacje sprawdzonych, filmowych przepisów.

 

 

Bo czymże, tak naprawdę, jest jego adaptacja powieści „Mickey7” Edwarda Ashtona, jeśli nie wystrzeloną w kosmos, na wskroś joon-howską satyrą na walkę klas? Obraz bywa rozpatrywany w kategoriach współczesnej wersji „2001: Odysei kosmicznej”, bo w końcu z grubsza będący jego miejscem akcji statek (nomen omen) kosmiczny leci na paliwie transgresji.

Na upartego można przenieść to skojarzenie ze sfery żartu na układ filmoznawczych paralel i przyjąć, że rzeczywiście coś w tym jest: skurczył się nam glob, skarłowaciały romantyczne postawy i wiekopomne peregrynacje straciły swą epokową aurę, powszedniejąc (choć póki co tylko w nagłówkach newsów) jako krucjaty ery galopującego postępu, za którym człowieczeństwo zwyczajnie nie nadąża, człapiąc daleko w tyle jako mało zabawny, żywy relikt. Mickey robi dobrą minę do złej gry, w której śmierć to jeszcze nie koniec świata, bo skoro zostanie wydrukowany na nowo, to w czym problem? Umieranie to w końcu jeden z podstawowych obowiązków spisanych w jego kontrakcie, sprowadzającym makabrę na poziom komicznej rutyny, a tym samym koncertowo oddającym postironicznego ducha współczesności. Metafora działa zarówno w sensie indywidualnym, jak i kolektywnym. Ten drugi leży na powierzchni i przeglądają się w nim plany największych kapitalistów, gotowych wytłoczyć logotyp swojego korpo na stalowym dziobie kosmicznej arki. Ten drugi jest natomiast znacznie ciekawszy. Nigdy nie czuliście bowiem, że realizując życiową misję, poświęcacie siebie sprzed tygodnia, miesiąca czy roku, zastępując się faktycznie inną osobą, która niesie w swoim DNA kod przeszłych, bolesnych doświadczeń?

 

TM & © 2025 Warner Bros. Entertainment Inc. Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Bong Joon-ho nie byłby sobą, gdyby nie skarcił kolonialisty w człowieku i nie pochylił się nad losem zwierząt. Tutaj alegoryzuje je inteligentna, choć pozornie prymitywna, rasa zamieszkująca planetę, jaką nasz rodzaj upatrzył sobie na swój nowy dom. Motyw ograny, ale ciekawie odświeżony. Niby aura mentalnego pokrewieństwa z „Avatarem” jest całkiem gęsta, ale emanuje ona jednak w oryginalnych barwach. Niczym nowym nie jest także problem wzmiankowanej już wcześniej, wszechobecnej i wszechmocnej korpokracji, pochłaniającej ostatnie resztki naszego sacrum i profanum i przetwarzającej je na jednorodną, pozbawioną smaku masę. Kapitalistyczną hegemonię uosabia zarządzające ekskursją małżeństwo, wyraziście grane przez Marka Ruffalo i Toni Collette, w porównaniu z którym to duetem choćby wszystkie wersje tytułowego poczciwca w oddział zebrane, jawią się jako zgraja niewinnych i nieporadnych naiwniaków, którzy sami nie wiedzą, na co się piszą – niczym gryzoń cieszący się z przelotu nad łąką w szponach myszołowa. Mimo iż ten drapieżny akt to nie przelewki, odbywa się zgodnie z przygodowym duchem w ciekawej odmianie: bohater, którego gdzie indziej chroniłaby zapewne zbroja fabularna, tutaj umiera naprawdę, odradzając się z numerem seryjnym jako królik doświadczalny astronomicznej branży.

 

Tak oto „Powrót do przyszłości” uwspólnia zbiór z „Czyż nie dobija się koni?”, a stare puzzle układają się w zupełnie nowy obrazek, który znaczeniowo ma ciężar najbardziej masywnej czarnej dziury, ale został namalowany błogimi pastelami. Pod względem komizmu rzecz prędzej pobudza zwoje mózgowe niż przeponę, ale nic nie poradzimy na zeitgeist.

 

Ocena: 4,5/6

Przemysław Kępiński

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz