IKS

Męskie Granie 2021 – Żywiec 28.08.2021 r. [RELACJA]

meskie-granie-zywiec-koncert-relacja

Męskie Granie – największa i najpopularniejsza trasa koncertowa w Polsce, będąca swoistym odbiciem tego co obecnie w polskiej muzyce najlepsze i najważniejsze – odbyła się już po raz dwunasty. Po zeszłorocznym jednorazowym wydarzeniu, które – bez udziału publiczności – rozpaliło tylko wyobraźnie fanów i spotęgowało tęsknotę za tymi emocjami na żywo, w te wakacje trasa, choć okrojona do jedynie czterech miast, rozłożyła się na dwa koncerty w każdym mieście, co dało pole do popisu zarówno nowemu składowi Orkiestry Męskiego Grania oraz ubiegłorocznemu zespołowi, który nie miał okazji pokazać się w pełnej krasie.

I tak, kolejno w Krakowie, Warszawie, Poznaniu i Żywcu, pierwszego dnia scenę przejmowali: Daria Zawiałow, Igor Walaszek i Błażej Król, a drugi wieczór należał do tegorocznego zespołu, na którego czele stanęli: ponownie Daria Zawiałow, Dawid Podsiadło i debiutujący w szeregach imprezy – Vito Bambino, do których bez wątpienia muzycznie należało lato 2021 roku, wibrujące w rytmie najnowszego hymnu Męskiego Grania i bezapelacyjnego hitu wakacji – „I Ciebie też, bardzo”.

28 sierpnia, na sam koniec letniego sezonu koncertowego i festiwalowego, w Żywcu, a dokładniej tuż obok żywieckiego amfiteatru pod Grojcem, trasa miała swój finał.

Jednak nim w najlepsze wybrzmiały najbardziej oczekiwane przez publiczność utwory zagrane przez tegoroczną Orkiestrę, scenę, zgodnie z festiwalową formułą przejęli zacni muzyczni goście, którzy udowodnili, że nie byli jedynie przystawką przed daniem głównym. Jako pierwsza na scenie Męskiego Grania pojawiła się Kaśka Sochacka, która ogrywa wciąż swoją niezwykle urokliwą płytę – „Ciche dni”. Co oczywiste, pierwszy krążek artystki zdominował lwią część otwierającego występu, jednak na początek usłyszeliśmy singlową balladę „Jeszcze”, której próżno szukać na debiutanckim albumie. Koncert, podobnie jak praktycznie wszystkie kompozycje Sochackiej, utrzymany w jednostajnym, lecz poruszającym i melancholijnym klimacie nie obył się też bez niespodzianek, bo już na trzecim, tytułowym utworze z najnowszej płyty, pojawili się na scenie goście – Dawid Podsiadło, który dyskretnie i znacząco zaznaczył swoją obecność w chórkach oraz grająca na skrzypcach Magdalena Laskowska, znana z zespołu Podsiadły. Podobnej okazji nie mógł też nie wykorzystać obecny na koncercie Vito Bambino, który również udzielił się na „Cichych dniach” i tak jak na płycie wykonał w duecie z Kaśką Sochacką utwór „Boję się o Ciebie”.

Jako kolejna na scenie pojawiła się Natalia Przybysz, która dała żywiołowy i rozemocjonowany w swoim stylu koncert,

zapraszając gościnnie na scenę Skubasa, z którym wykonała utwór „Ciepły wiatr” ze swojej ostatniej płyty, co było najbardziej pozytywnym elementem jej występu. Pomiędzy występami na głównej scenie, ukryta gdzieś między stoiskami z piwem działała również goszcząca debiutantów mała scena radia 357, jednak przez napięty grafik całego wydarzenia, skrócony do minimum czas dla zaproszonych tam wykonawców i bardzo ubogą konferansjerkę, trudno było znaleźć tam coś interesującego. Za to na dużej scenie, jeszcze przed wielkim finałem, który rozpoczął się po 23:30, działo się sporo.
 

Bardzo pasjonujący i pełen emocji koncert dał pochodzący z Katowic raper Miuosh z zespołem,

którzy wraz z takimi świetnie przyjętymi utworami jak: „Wizje”, „Tramwaje i Gwiazdy” czy „Miasto Szczęścia”, skutecznie podrywali do zabawy i interakcji coraz gęściej gromadzącą się pod sceną publiczność. Emocji nie zabrakło też na pełnym charyzmy, teatralnym show Ralpha Kamińskiego, który z barwnym zespołem zawładnął sceną od pierwszych dźwięków „Kosmicznych Energii” po wybuchowe „Pożegnanie z Bajką” na koniec. Prawdziwie wzruszającym momentem było wykonanie urokliwych i otulających „Przypływów”, podczas którego w poruszającym duecie Ralphowi na scenie towarzyszyła Natalia Szroeder.
 

W bardziej zaangażowane tony, wraz z początkiem swojego koncertu uderzył Krzysztof Zalewski,

zaczynając występ od „Wilka” i niezmiennie aktualnego „Uchodźcy”. Dalej repertuar koncertu zdominował materiał z ostatniej, wydanej w zeszłym roku płyty „Zabawa”. Zalewski, choć w mocno okrojonej, festiwalowej formule dawał z siebie wszystko, udowadniając po raz kolejny jakim jest scenicznym zwierzęciem. Czy to w bardziej tanecznych fragmentach („Tylko nocą”) czy w prawdziwie emocjonalnych strzałach („Miłość Miłość”), energia na scenie buzowała tak, że można było na dobre zapomnieć o niskiej temperaturze tego wieczoru, a pełen rozpierającego zapału artysta z niezwykła lekkością porażał siłą swojego głosu. Genialnie wybrzmiało miażdżące, gitarowe „Polsko”, wykrzyczane i wyśpiewane razem z publicznością, w które Zalewski zręcznie wplótł i „Jeszcze będzie przepięknie” Tiltu i „All Apologies” Nirvany. Krótkie show i pokaz sił zakończyła tytułowa „Zabawa”, podczas której w stronę publiczności powędrowały wielkie, dmuchane piłki z logo albumu. Zbyt krótkie, by się nim wystarczająco nacieszyć, ale treściwe i godne podziwu widowisko.
 

W końcu, parę minut po wpół do dwunastej, przyszedł czas na wielki finał wieczoru oraz całej trasy Męskiego Grania 2021.

Moment, na który wszyscy czekali rozpoczął się niepozornie, od zapowiedzianej i zaplanowanej ciszy, która jak u Hitchcocka zwiastować miała za chwilę wybuch muzycznego wulkanu. Narastająca wraz z kolejnymi, pojawiającymi się na scenie muzykami energia rosła aż do eksplozji dźwięków, która wylała się w końcu, gdy na scenę wyskoczyli uśmiechnięci i pełni energii główni bohaterowie wieczoru. Daria Zawiałow, Dawid Podsiadło i zdający się czerpać najwięcej radości od samego początku Mateusz Dopieralski, czyli Vito Bambino, zaczęli stały punkt koncertów Orkiestry Męskiego Grania, na który składają się nowe i często zaskakujące aranżacje dobrze znanych przebojów, od przypomnienia klasyku Oddziału Zamkniętego – „Ten Wasz Świat”. Szybki rockowy numer, nieodbiegający daleko od werwy oryginału z 1983 roku, idealnie rozpoczął tę muzyczną podróż do przeszłości i świetnie wprowadził w klimat koncertu.
 

Pierwsze wielkie zaskoczenie wieczoru czaiło się tuż za rogiem, bo już po chwili usłyszeliśmy słowa, które bez wątpienia znał każdy w wielotysięcznym tłumie zgromadzonym pod żywiecką sceną.

„To był maj, pachniała Saska Kępa…” – trudno było nie zacząć śpiewać kolejnych wersów razem z Vito Bambino, który przejął tu wokalne stery, by bawić się formułą w najlepsze, a nawet zmieniając tekst i słynną „Małgośkę” w…Mateusza. Szał i żywiołowe reakcje publiczności były jak najbardziej zrozumiałe, a nową wersją szlagieru Maryli Rodowicz, debiutant Bambino szybko wkupił się do wielkiej rodziny Męskiego Grania i z miejsca zaznaczył swoje miejsce w dwunastoletniej historii festiwalu. I choć był to bez wątpienia jeden z najbardziej niezapomnianych momentów żywieckiego koncertu, to trzeba pamiętać, że to dalej był dopiero początek show, a obok na scenie stali prawdziwi wyjadacze, którzy również dostali swój moment, by zabłyszczeć.
 

Dawid Podsiadło, na początku jeszcze z lekką nieśmiałością rozkręcał się z każdym wersem nieśmiertelnej „Warszawy” T. Love,

której chóralnie wyśpiewany przez wszystkich refren niósł się po całym terenie festiwalu. Bardzo żywiołowo i z właściwym oryginałowi przesłaniem wypadła wyśpiewana przez trójkę solistów wersja „Mieć czy być” Myslovitz, która zapoczątkowała mocną serię klasycznych strzałów, gdzie wszyscy członkowie tegorocznej Orkiestry, niczym prawdziwie zgrany kolektyw razem budowali od podstaw każdą z nowych aranżacji, a przede wszystkim bawili się muzyką, chłonąc każdy dźwięk i dając upust pulsującym emocjom we wspólnej zabawie. To co zwracało uwagę to również mocniejszy, w odróżnieniu od poprzednich edycji, nacisk na muzyczne improwizacje, w których zatapiał się znakomity zespół złożony z: gitarzystów Piotra Rubika i Aleksandra Świerkota, multiinstrumentalisty Marcina Macuka, odpowiedzialnego za elektronikę Agima Dzeljiljiego oraz perkusisty Łukasza Moskala.
 

Rockowe riffy mieszały się z elektronicznymi beatami, zacierając granicę miedzy muzyczną przeszłością, a współczesnym brzmieniem.

Doskonałym i niezwykle zaskakującym tego dowodem było spięcie w jedną, perfekcyjnie brzmiącą całość „Psalmu stojących w kolejce” Krystyny Prońko, gdzie wokalnymi wariacjami powalał rozpędzony już do maksymalnej prędkości Podsiadło , które płynnie zatopiło się w eterycznym interludium zbudowanym na dudniącym beacie „Tamagotchi” duetu Taconafide. Oba utwory dzieli prawie czterdzieści lat, jednak na scenie Męskiego Grania granice czasu zostały skutecznie zasypane na rzecz płynącego z nowych wersji muzycznego odświeżenia. Podobny efekt przyniosły orientalizująca wersja „Śpij Kochanie Śpij” oraz przełożona na modłę alternatywnego popu „Kryzysowa Narzerzona”. Zwolnienie tempa przyniosła przepiękna wersja „Oczu kamienic” formacji L.Stadt , które wraz ze znajdującym się na przeciwnym biegunie ejtisowym wymiataczem – „Spokój” grupy Super Girl& Romantic Boys (kolejnym świeżym utworem)- były najbardziej nieoczywistymi wyborami w repertuarze Orkiestry.
 

Jeśli emocje koncertu były stopniowo dawkowane przez artystów i prowadziły do jakiegoś punktu kulminacyjnego wieczoru, to bez wątpienia była nim przepiękna, opadająca powoli wersja „Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości” Pidżamy Porno,

wyśpiewana fenomenalnie przez Darię Zawiałow i towarzyszącego jej gdzieś z boku Podsiadłę, który jednocześnie jako kontrast i dopełnienie jej głosu, połączył się z Darią na te kilka minut w jedną, nierozerwalną całość. Wykonanie i wersja, które z miejsca zapisują się złotymi zgłoskami w historii całej imprezy. Podobne, niemniejsze emocje przyniosła rozmarzona interpretacja nieco zakurzonego „Siłacza” Marcina Rozynka, którą to Daria nie tylko czarownie przekazała mocą swojego głosu, ale też zadedykowała wszystkim kobietom – prawdziwym siłaczkom. I nim na koniec w najlepsze, z celebracją godną finału jednej z największych tras koncertowych w Polsce, wybrzmiał tegoroczny hymn, scenę przejęła męska część tegorocznej Orkiestry, by z chłopięcą radością i zaraźliwym szaleństwem wykonać porywającą wersję „Załogi G”. Nie było opcji, żeby komuś w tłumie nie udzieliły się płynące ze sceny, podrywające do tańców i beztroskiego skakania emocje.
Co do płynącego i pachnącego ulotnością lata „I Ciebie też, bardzo”, nie trzeba nic więcej dodawać – kilkudziesięciotysięczna publiczność na te parę minut złączyła się z muzykami, by razem świętować każdą z ostatnich chwil tego muzycznego święta.
 

Na koniec nie mogło się też oczywiście obyć bez bisu.

Wybór padł na natychmiastowego faworyta fanów, czyli „Mateusza”. Brykający po scenie Bambino, roześmiani muzycy i widok całej festiwalowej ekipy, która pojawiła się na koniec na scenie, sprawiły, że finał nie mógł pozostawić po sobie nic więcej poza uśmiechem, zdartym od śpiewania gardłem i poczuciem spełnienia. Oraz oczywiście nieuniknioną tęsknotą, że na kolejną, trzynastą już edycję trzeba znów czekać cały rok.
 

Kuba Banaszewski

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz