IKS

Mechu [Rozmowa]

Współtworzył tak legendarne zespoły jak Blitzkrieg, Jezabel Jazz, Moskwa czy Hedone. Po latach spędzonych na współpracy z innymi zdecydował się spróbować swoich sił jako solista totalny. Najpierw grał niecodzienne, instrumentalne koncerty w pojedynkę, by wreszcie zdecydować się na nagranie autorskiej płyty. Album „001” to efekt tego eksperymentu – fascynująca wyprawa do świata niezwykle melodyjnych piosenek. Tomasz Wojciechowski nagrywający pod szyldem Mechu, tworzy niezwykle plastyczny krajobraz, w którym każdy z utworów jest odrębną opowieścią, pełną ważnych słów i unikatowej oprawy muzycznej. W poniżej rozmowie opowiedział mi o drodze muzycznej i literackiej do nagrania swojej debiutanckiej płyty.

Maciej Majewski: Mam wrażenie, że bardzo długo czekałeś z wydaniem solowej płyty. Co było tego powodem?

 

 

Tomasz Wojciechowski: Największą przeszkodą były problemy techniczne. Musiałem dojrzeć do sytuacji, w której płytę będę mógł nie tylko sam nagrać, ale przede wszystkim zmiksować. Miks to było coś, co zawsze uważałem za swoją najsłabsza stronę. Właściwie permanentnie nie wierzyłem, że mi się uda. Tutaj ogromną pomocą wykazał się Peter Guellard, mój przyjaciel z dawnego zespołu Blitzkrieg. Pomógł mi ogarnąć ten temat. Zanim to się stało, właściwie pierwszym i najważniejszym impulsem były słowa Maćka Werka, który powiedział, ze jak nagram płytę, to pomoże mi znaleźć wydawcę i zagram na Soundedit. To był najważniejszy impuls.

 

 

MM: Wszystkie partie instrumentalne nagrałeś sam?

 

 

TW: Wszystkie oprócz podstawowej perkusji. Ta została zaprogramowana, ale w zamiarze miała brzmieć jak automat. Od początku nie chciałem żywych bębnów – to kwestia nowofalowej stylistyki. Są żywo nagrane różne instrumenty perkusyjne .

 

zdj. materiały promocyjne

 

MM: Punktem wyjścia była gitara?

 

 

TW: Różnie z tym bywało. W „Ichneumonie” punktem wyjścia było brzmienie automatu perkusyjnego, a w „Tu mówi wasz kapitan” punktem wyjścia był bas. „Maria Anna” powstała na klawiszach i „Czarny” tez… Od gitary zaczął się pierwszy kawałek na płycie – „Tej planety tu nie było”. Zatem różnie bywa z tym pierwszym dźwiękiem.

 

 

MM: A tekstowo? Bo momentami ma się wrażenie, że to 'opowieści dziwnej treści’.

 

 

TW: Teksty uważam za oazę wolności w muzyce. To tak ogromny i niesamowicie kreatywny świat – wydaje się, że wszystko w nim wolno. Decydujące okazuje się, czy komuś coś zapadnie w pamięć, zmusi do myślenia i mnóstwo innych rzeczy. Dlatego pozwoliłem sobie na wiele, przyznaję, ale naprawdę nie wiem, czy moje teksty mają jakiś większy sens. Czasami chciałbym przekazać proste słowa, czasami uważam, ze proste nie maja sensu… Ciężko mi się wypowiadać o swoich tekstach. Bardzo chętnie dowiedziałbym się, które treści masz na myśli jako dziwne. Na pewno lubię wyłamywanie się z konwencji – szukanie i nakłanianie odbiorcy do myślenia.

 

 

MM: „Rakieta kamasutry”, czy wspomniany „Ichneumon” już same w sobie są nietypowymi zwrotami.

 

 

TW: No właśnie – powinienem napisać, ze kocham język polski. Lubię bawić się słowem, od zawsze lubiłem słuchać polskich twórców, którzy potrafili zaskoczyć. To wciąż twórczy świat, dobrze jest poszperać. Dodam, że tytuły utworów mają znaczenie. Myślę, że sama muzyka i tekst to jeszcze nie wszystko. Ważny jest tytuł. Pomyślałem, że warto ,aby same tytuły także tworzyły jakiś sens. Razem ale i osobno. Jest tyle pięknych piosenek z tytułami, które nic nie mówią. Dlatego chciałem, aby piosenki miały fajne, nietypowe tytuły, a co za tym – również  w swoim środku opowieści dziwnej treści (śmiech). Zwroty są ważne w piosenkach – one nadają im to, co zapamiętujemy i warto szukać. Mogą być z życia wzięte i tego mamy pod dostatkiem w środkach masowego popu. W nowej fali wydaje mi się trzeba jednak szukać w innych miejscach.

 

 

MM: Mówisz, że nie wiesz, czy Twoje teksty mają sens, a może za tymi słowami kryją się po prostu głębsze rzeczy, o których nie chciałeś mówić wprost?

 

 

TW: Zaskoczyłeś mnie. Nie byłem przygotowany na takie pytanie. Cieszę się oczywiście, że padło. Chciałem napisać parę słów o miłości takiej prostej, ale w nieprostych okolicznościach. Trochę pobawić się ludzkimi skojarzeniami. Właściwie nie wymyśliłem niczego nowego – tak się przecież pisze w piosenkach. Trochę o miłości fizycznej, ale też nie wprost. Na pewno jest dużo o miłości w tych piosenkach. Może poza jedna, ostatnią – to taka czarna owca na płycie. Lubię lata 60. te w muzyce, ich końcówkę i całe to zamieszanie psychodeliczne. To kolorowy aspekt w muzyce i pewnie gdzieś to się także przewija.

 

 

MM: A czy na taką formułę nie mogłeś sobie pozwolić wcześniej w innych projektach?

 

 

TW: Grałem w zespołach z mocnymi muzycznymi osobowościami. Nawet przy największej woli dzielenia się zawsze powstaje jakaś wypadkowa. To było moje muzyczne marzenie nagrać coś po prostu zupełnie po swojemu. Próbuje rozwinąć ten temat, ale nie przychodzi mi nic innego do głowy, jak tylko wspomnienia z wczesnej młodości,  dokładnie dwie płyty: pierwsza to audycja P. Kaczkowskiego i fragmenty wywiadu tłumaczonego przez niego. To był wywiad z Mikem Oldfiledem i opowieść jak tworzył ‘Dzwony rurowe’. Magia. Po prostu dziecko w kosmosie – tak się czułem. A potem płyta J.Skrzeka – „Ojciec chrzestny Dominika”. To też płyta od początku nagrana przez jednego człowieka. I wtedy pojawiło się to marzenie. Skrzekiem ani Oldfieldem nie jestem. Stać mnie tylko na muzykę z pogranicza pop i nowej fali, ale płytę udało się nagrać.

 

 

MM: To jednorazowa podróż, czy będziesz kontynuował drogę solową?

 

 

TW: Mam piosenki na drugą płytę – nie komplet, ale sporo. Powoli sama się organizuje w głowie. Zobaczymy co się stanie teraz, po wydaniu pierwszej, ale niezależnie od wszystkiego następna już się kręci.

 

 

MM: Będziesz grał koncerty?

 

 

TW: Tak, chciałbym. Pierwszy już za chwilę na Soundedit (wywiad przeprowadzony był przed tym festiwalem – przyp.red.). Zaprosiłem do współpracy live mojego przyjaciela Łukasza Klausa. Będziemy grać ten materiał we dwóch. Żywa perkusja nada koncertowi odpowiedni szlif.

 

 

MM: A wrócisz jeszcze do grania zespołowego?

 

 

TW: W zeszłym tygodniu byłem w trasie z Moskwą. W przyszłym miesiącu będę grał koncerty z Death By Love, nowym zespołem Petera Guellarda z Ingą Habibą. Także lubię grać z ludźmi, niezależnie od tworzenia własnej muzyki. Tzn. chodzi o granie koncertowe. To kwestia live – nie jestem członkiem tych zespołów na stałe. I nie wiem, czy będę jeszcze funkcjonował jako człowiek w jakimś zespole.

          

 

Rozmawiał  Maciej Majewski

 

 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz