IKS

Mastodon – „Hushed and Grim” [Recenzja]

mastodon-hushed-and-grim-recenzja

Trzy wyrwane z kontekstu single wypuszczone przez zespół przed wydaniem całego LP sprawiły, że miałem w głowie niezły mętlik i nie potrafiłem wyobrazić sobie jak miałby wyglądać cały album.

Najpierw napieprzający w starym stylu, paranoiczny „Pushing the Tides” z mocno podbitą perką wmiksowaną totalnie z przodu (pierwsze zaskoczenie), potem piosenkowy, płynący, intrygujący melodią i jakąś nieopisaną nostalgią w refrenach „Teardrinker” (moim skromnym zdaniem mastodonowy klasyk na miarę „Sleeping Giant”, „Crack the Skye”, „High Road” czy „Show Yourself”), no i na koniec progresywny, jakby sklejony z dwóch różnych kawałków „Sickle and Peace”.
 

No kupy to się nie trzymało. Na pełny album czekałem więc z duszą na ramieniu, co nie oznacza oczywiście, że przestałem wierzyć w Mastodon.

Do samej recenzji sposobiłem się dość długo. Głównie dlatego, że panowie z Mastodon zaserwowali nam prawdziwą muzyczną cegłę. „Hushed and Grim” to dwurozdziałowa (tak, tak, moi drodzy – Mastodon w końcu pokusił się o dwupłytowe wydawnictwo), 88-minutowa, epicka, wielowątkowa podróż, podczas której klimat, tempo i style muzyczne zmieniają się jak w kalejdoskopie. Dlatego też nie jest to rzecz łatwa, wchodząca za pierwszym lub drugim przesłuchaniem. Słuchałem tej płyty przez miesiąc bez przerwy i za każdym razem, kiedy wydawało mi się, że już wiem gdzie pies jest pogrzebany, że jestem gotowy do spisania swoich przemyśleń, dosłuchiwałem się jakichś kolejnych wątków, nawiązań, które kazały mi słuchać dalej. No bo jak mam pisać, to uczciwie. W końcu muzyka to jedna z niewielu poważnych rzeczy na tym niepoważnym świecie.
 

Tak jak się spodziewałem – dość szybko okazało się, że każdy z singlowych numerów jest częścią tej samej, większej opowieści, która zaskakująco często przypomina mi klimatem miniwydawnictwo „Cold Dark Place” z 2017 r.

Odnoszę wrażenie, że „Hushed and Grim” to swoiste rozwinięcie kierunku/stylu obranego na tym minialbumie. Stonowany, klimat, kawałki zagrane w średnich i wolnych tempach, progresywny charakter kompozycji, przestrzenne brzmienie, sposób użycia syntezatorów. Nawet okładki – obie jak z upiornej bajki albo dziecięcego koszmaru (na „Cold Dark Place” jest to mała rozświetlona dziupla w gąszczu powykręcanych drzew i korzeni, na „Hushed and Grim” – również powykręcane, rozłożyste drzewo, zamieszkałe przez dziwaczne bajkowe stwory) – wszystko to sprawia, że nie jestem w stanie oprzeć się wrażeniu, że tak właśnie jest. Posłuchajcie tylko „Skeleton of Splendor”, „Eyes of Serpents”, „The Beast”, siglowego „Sickle and Peace” , drugiej części mocarnego „More Than I Could Chew” czy mega spokojnego “Had it All” z gościnnym udziałem Kima Thayila z Soundgarden. Jest klimacik ?? No właśnie!
 

Byłbym jednak nierzetelny i niesprawiedliwy, czyniąc z „Hushed and Grim” jedynie kontynuację „Cold Dark Place”, bowiem nie brak tu również szybkiej, metalowej jazdy, do jakiej przyzwyczaił nas Mastodon swoimi wcześniejszymi dokonaniami.

Mamy wspomniany już pierwszy singiel „Pushing the Tides”, mamy jadący „The Crux”, z totalną zmianą klimatu w drugiej części kawałka i epicką solówką Brendta Hindsa, jest totalnie porąbany, przywodzący na myśl czasy „Blood Moutain”, „Peace and Tranquility” czy galopujący, punkujący „Savage Lands”.W niektórych momentach, w wolnych kompozycjach śpiewanych przez Troya Sandersa (np. „Dagger”, Had It All), słyszymy wyraźny wpływ jego udziału w projekcie „Gone is Gone”. Fajnie też, że na „Hushed and Grim” z mikrofonem przeprosił się Brent Hinds, którego głosu na poprzednich albumach było jak dla mnie trochę za mało. Dzięki temu słychać trochę więcej Mastodona z pierwszego okresu działalności (tak mniej więcej do „Crack the Skye”). W ogóle cały album jest znakomicie zaśpiewany przez wszystkich wokalistów. Melodie jakie w wokalach serwuje nam Brann Dailor jednocześnie wbijają w fotel, wywalają z kapci i zdmuchują ogień w kominku.
 

W warstwę tekstową nie chcę i nie będę się zagłębiać, bo nie ma to sensu.

Sam jestem tekściarzem w swoich projektach muzycznych i jako tekściarz powiem Wam tak: tłumaczcie i interpretujcie sami, albo poczytajcie sobie co w tej kwestii mają do powiedzenia panowie z Mastodon. Moje subiektywne interpretacje mogłyby jedynie popsuć Wam odbiór.
 

Dobijając już do brzegu – „Hushed and Grim”, ósmy album studyjny amerykańskiej grupy muzycznej Mastodon, to album wymagający.

Eksponujący przede wszystkim progresywne oblicze zespołu. Epicki brzmieniowo i kompozycyjnie. Wielowątkowy i różnokolorowy, a zarazem mroczny i ciężki, momentami przytłaczający w odbiorze, momentami męczący (w moim przypadku jest jak w skokach narciarskich czy przy wbijaniu wokali na płytę – decyduje dyspozycja dnia ), ale piękny. Zagrany, zaśpiewany, nagrany i zmiksowany absolutnie na najwyższym poziomie. Pomyślałem sobie, że jest z nim trochę jak z Narnią. Nagle znajdujesz się w tajemniczej, zaczarowanej krainie, gdzie czas płynie wolniej, która tworzy dla Ciebie alternatywną rzeczywistość. Przez 88 minut nie ma Cię tutaj. Jesteś tam. Ale żeby się tam dostać najpierw musisz trochę się nakombinować by znaleźć właściwą szafę z wejściem.
 
Dziękuję za uwagę, całuję i zachęcam do odsłuchu. CHWAŁA MASTODONOWI!
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 8 mikrofonów

🎤🎤🎤🎤 🎤🎤🎤🎤

 

Maciej Ornoch

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz