Będąc kompletnie szczerym nigdy nie byłem fanem Margarita Witch Cult. Debiut – owszem jest ciekawym albumem – ale niestety nie przykuł mojej uwagi na dłużej. Jako, że nie jestem kimś kto się łatwo zniechęca to widząc, iż zespół wydaje kolejną płytę (na dodatek przez Heavy Psych Sounds, do którego mam pełne zaufanie) postanowiłem się w nią zagłębić. I tutaj szczerze już zaskoczyło.
Co gra MWC? Bardzo mocno bazują na retro stonerze inspirowanym (jakżeby inaczej) Black Sabbath, jednakże dają sporo od siebie i gustownie łączą ciężką i wolną muzykę z wpływami klasycznego heavy metalu czy glamu. Zespół jest świadomy tego że nie niosą sztandaru rewolucji muzycznej w gatunku, dlatego skupiają się na pisaniu utworów które bujają, porywają i poruszają słuchacza.
Brzmienie albumu jest staro-szkolne w dobrym tego słowa znaczeniu. Bas pięknie buczy, gitary wydobywają z siebie dźwięki zarówno niskie jak i wyższe oraz brzmią soczyście. Wszystko uzupełnia wyraźna perkusja. Wokale raz brzmią bardziej szaleńczo, raz bardziej melodyjnie i charyzmatycznie.

Na płytę składa się z 9 treściwych utworów, które trwają łącznie 37 minut. Podczas tej nieco ponad pół godziny muzycy zabierają słuchacza przez najróżniejsze oblicza metalu granego ciężko i wolno, przypominając jak szeroki i pełen różnych rozwiązań jest to termin.
Otwierające „Crawl Home To Your Coffin” to konkretna porcja przebojowego i bujającego grania dostarczonego na ciężko i bucząco. Jest w tym coś, co nie pozwala słuchać tego utworu na spokojnie. „Scream Bloody Murder” to z kolei bardziej heavy/doomowa wycieczka, której refrenu nie powstydziliby się glam metalowcy, ale nie brakuje tu też nieco psychodelicznych klimatów. „Conqueror Worm” to ciężka i ponura wyprawa w przytłaczające riffy oraz szaleńczy wokal, idealnie oddające klimat wiersza Edgara Allana Poe o tym samym tytule. Smoła aż się leje z głośników. „Witches Candle” to utwór na wskroś klasycznie doom metalowy, jednakże nie brakuje tutaj też nieco brudnej gry czy psychodelicznych wpływów.
„White Wedding” to prawdziwa riffowa uczta z dźwiękami, które rezonują, buczą i nie pozwalają wysiedzieć spokojnie. „Mars Rover” to żwawy i psychodeliczny heavy metal zagrany z charakterystycznym dla zespołu tłuszczem. „Dig Your Way Out” to krótki i gęsty utwór pełen szaleństwa przy którym ciężko wysiedzieć spokojnie. „The Fool” to ciekawy i awangardowy utwór, który dobrze swinguje i ma złowieszczy, niepokojący klimat. Wieńczący album „Who Put Bella In The Wych Elm” to magiczne i hipnotyczne przeżycie bluesa oraz mamuciego i złowieszczego stoner/doomu w sam raz na koniec płyty.
Najnowsze dzieło Margarita Witch Cult to album, który pochłonął mnie mocno, a kompletnie się tego nie spodziewałem. Mimo wcześniejszego, umiarkowanego zapału przykuł moją uwagę i sprawił, iż odsłuchałem go już wielokrotnie. I za każdym razem „klepie” coraz mocniej. Żeby było ciekawiej, to po odsłuchu „Strung Out In Hell” przekonałem się ostatecznie do ich debiutu. Myślę że na tym właśnie polega piękno muzyki: z czasem lepiej rozumiemy i doceniamy coś, co kiedyś mogło nam umknąć.
Marek Oleksy (Gruz Culture Propaganda)
Pamiętajcie, żeby wspierać swoich ulubionych artystów poprzez kupowanie fizycznych nośników, biletów na koncerty oraz gadżetów i koszulek. Płytę „Strung Out In Hell” możecie kupić (tutaj).
Obserwuj nas w mediach społecznościowych:
Facebook
Instagram