IKS

Maja Kowalska (aktorka) [Rozmowa]

Maja Kowalska to aktorka młodego pokolenia, absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie, występuje w serialach, teatrze, buduje również swoją rozpoznawalność dzięki aktywności na Instagramie. W swoich krótkich rolkach łączy dubbing z filmowymi ciekawostkami i nieustannie zaskakuje energią, która kontrastuje z delikatną, „bajkową” aparycją. W rozmowie ze mną opowiada m.in. o tym, jak internetowa popularność wpływa na codzienne życie introwertyczki, o zawodowych granicach aktorki, wymarzonych rolach i swoim stosunku do sztucznej inteligencji. Zachęcam do przeczytania tej interesującej rozmowy.

 

Mariusz Jagiełło: Cześć, Maju, bardzo się cieszę, że zgodziłaś się ze mną porozmawiać. Pierwsze pytanie na rozgrzewkę: jak często czytasz czy też słyszysz, że Twoja aparycja jest żywcem wyjęta z bajek Disneya?

 

Maja Kowalska: Bardzo dobre pytanie. Od kiedy prowadzę social media, słyszę to bardzo często. I nie ukrywam – jest to bardzo miłe, bo ja wychowałam się na bajkach Disneya. Od dzieciństwa marzyło mi się podkładać pod nie głosy. W ogóle ciekawiło mnie, jak te bajki i animacje są zrobione. A to, że ktoś porównuje mnie do moich ulubionych postaci, jest naprawdę bardzo przyjemne.

 

 

MJ: A jak Twoja delikatna uroda wpływa na odbiór Twojej osoby przez otoczenie?

 

 

MK: Zdaję sobie sprawę, że wyglądam – szczególnie bez makijażu – na czternaście lat. Kiedy wychodzę nieumalowana do sklepu, sprzedawcy czasem pytają mnie o dowód (śmiech). Kiedyś się na to wkurzałam, bo bardzo chciałam wyglądać na taką prawdziwą heroinę, która mogłaby zagrać Lady Makbet. Wiem, że prawdopodobnie nigdy nie zagram Lady Makbet – chyba że ktoś by chciał przedstawić ją na kontrze. Jestem raczej osobą, która prędzej zagrałaby Anielę ze „Ślubów panieńskich” niż Klarę. Zdaję sobie sprawę, że wyglądam zewnętrznie na taką niewinną, miłą, i tak też robię moje social media – jestem tam zawsze uśmiechnięta, miła, dodaję różowe napisy, bo to wszystko bardzo się z moją aparycją zgrywa.

 

zdj. Mateusz Zurowski

 

MJ: I taka też jesteś na co dzień?

 

 

MK: Trochę tak, a trochę nie. W świecie wirtualnym pokazuję siebie jako aktorkę, ale ja jako Majka na co dzień nie jestem taka ekstrawertyczna. Jestem raczej zamknięta w sobie, bardziej cichutka.

 

 

MJ: To chyba nie jest tak do końca, że tak zupełnie grzeczne są te Twoje rolki, które nagrywasz. Kilka razy słyszałem w nich, jak przeklinasz.

 

 

MK: Faktycznie – i niektórzy odbiorcy bardzo się oburzają, kiedy przeklinam. Mój content jest przeważnie family friendly. I kiedy zdarzy mi się powiedzieć publicznie niecenzuralne słowo, niektóre osoby piszą, żebym nie psuła ich idealnego obrazu mojej osoby. No ale cóż – jestem troszkę inna niż ta dziewczyna z różowymi napisami nad głową (śmiech).

 

 

MJ: Ludzie lubią tworzyć w głowach swój obraz osób, które oglądają na ekranie, ale to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.

 

 

MK: Niby tak, ale ja wolę pokazać siebie taką, jaką chcę, żeby ludzie widzieli, a nie ujawniać prywatne rzeczy i to, jaka jestem naprawdę. Nie lubię się tak obnażać. Uwielbiam wychodzić na scenę i grać daną postać. Często wychodzę na scenę i gram kogoś, kto jest zupełnie inny niż ja – kto cały czas krzyczy i jest mega ekspresyjny. Na social mediach też nie jestem do końca sobą, więc bywam ekspresyjna, wszędzie jest mnie pełno, dużo gadam. Ale jak tylko schodzę ze sceny, wychodzę z teatru i podchodzą do mnie obcy ludzie, żeby pogratulować albo poprosić o autograf, to jest to dla mnie jakimś niezwykłym szokiem, że w ogóle chcą to robić. To jest oczywiście bardzo miłe, ale wtedy odpala mi się taka Majka-introwertyczka i mam ochotę uciekać, gdzie pieprz rośnie – jak najszybciej do metra. To jest o tyle dziwne, że ja zawsze marzyłam o takim życiu, żeby ktoś docenił moją pracę i to, co robię, kim jestem. A teraz, kiedy to się w końcu wydarza, całkowicie mnie to przeraża.

 

 

MJ: Kilka miesięcy temu skończyłaś też studia. Nie dały Ci większej pewności siebie?

 

 

MK: Tak, studia to były cudowne czasy i pięć lat temu byłam kompletnie inną osobą. Podobno wręcz uśmiechałam się w dół. Byłam tak zestresowana uśmiechaniem, że kąciki ust szły mi w dół zamiast w górę. Poza tym zachowywałam się wtedy jak szara myszka. Na pierwszych zajęciach wyjście na środek sali, opowiedzenie czegoś o sobie albo zagranie etiudy bez słów – bo na pierwszym roku gra się wszystko bez słów – to był dla mnie olbrzymi stres. Obecnie jestem w stanie wyjść na scenę przed naprawdę dużą publicznością i nie czuć żadnego stresu. To była jednak ogromna ilość pracy, żeby osiągnąć taki stan.

 

zdj. w.powiekszeniu

 

 

MJ: Wspomniałaś o stresie, ale ja chciałbym zahaczyć o coś innego. Czy Ty jako aktorka masz jakieś granice? I nie chodzi mi wyłącznie o sceny intymne.

 

 

MK: Tak naprawdę chyba nie ma sfery w moim zawodzie, w której nie chciałabym się sprawdzić albo której bym się bała. Ale faktycznie – sceny intymne byłyby dla mnie na pewno wyzwaniem. Niemniej ja-aktorka i ja-postać to są dwie zupełnie inne osoby. Magisterkę o tym napisałam. Kiedy jestem w postaci i ma się ona rozebrać czy uprawiać seks, i jest to uzasadnione dla procesu budowania postaci, to jak najbardziej jestem w stanie to zrobić – bo to nie jestem ja, Maja, tylko ja-postać. Tego uczymy się w szkole teatralnej – żeby rozróżniać te dwa światy, które są kompletnie różne. I oczywiście nie jest tak, że jak jestem w postaci, to całkowicie zapominam o tym, że mam na imię Maja. Jednak jeżeli jakaś nagość w scenie byłaby zupełnie nieuzasadnioną nagością dla nagości – to mocno bym się kłóciła z reżyserem albo z kimkolwiek, kto by to wymyślił. To, co robię w postaci, musi mieć sens. Jeżeli czegoś nie rozumiem, to nie mogę tego zagrać.

 

 

MJ: A inne, bardziej emocjonalne wyzwania? Dałabyś radę zagrać wszystko?

 

 

MK: Mimo dwudziestu pięciu lat mojego życia przeżyłam naprawdę dużo – i to takich rzeczy, których ludzie by się nie spodziewali. Poza tym każdy profesor mówił mi jedną rzecz: „No, Ty wyglądasz tak delikatnie, to sobie troszeczkę pokrzyczysz na egzaminie”. Ja przez całą szkołę nie odgrywałam ról delikatnych, tylko często robiłam awantury w scenach (śmiech). Byłam postacią mocną, totalnie na kontrze i wbrew pozorom nie jest to dla mnie trudne. Z drugiej strony obecnie nie mam doświadczenia z takimi emocjami na scenie, bo póki co gram w musicalu dla dzieci, gdzie muszę być uśmiechniętą rybką (śmiech). Gram też w komedii, gdzie nie są to emocje, które przygważdżają do ziemi i nie mogę później dojść do siebie.

 

 

MJ: A jaka rola najbardziej Ci się marzy?

 

 

MK: Najbardziej chciałabym zagrać główną rolę w filmie albo w serialu kostiumowym. Myślę, że moja postać może być delikatna, romantyczna. Tego rodzaju produkcja to jest moje marzenie od dziecka.

 

 

MJ: Właściwie grałaś już w takim serialu – „Królowie”.

 

 

MK: No tak. Ale to nie była główna rola, wręcz bardzo poboczna, ale było bardzo fajnie i naprawdę miło wspominam ten czas. Oczywiście chciałabym też zagrać czarny charakter. Wiem, że na pewno będę obsadzana w rolach – nazwijmy je – delikatnych, ale jeżeli komuś przyjdzie do głowy, żeby dać mi szansę pokazać tę drugą stronę, to jestem jak najbardziej chętna i czuję, że na pewno dałabym sobie radę. To by było bardzo ciekawe wyzwanie. Oczywiście łatwiej jest mi grać te wszystkie romantyczne wątki, delikatne, łagodne panienki, którym spada chusteczka na ziemię i mówią: „Ojej”. No ale kurczę – oczywiście, że chciałabym zagrać w thrillerze, mogłabym też zagrać super panią detektyw lub podpalaczkę – jakąś totalnie crazy kobietę. Marzy mi się, żeby zagrać kogoś zwariowanego. Ale żeby to była jedna z główniejszych ról, tak żeby można ją było rozwinąć.

 

zdj. Maja Kowalska

 

MJ: Porozmawialiśmy o aktorstwie, teraz chciałbym ponownie skupić się na Twoim profilu na Instagramie. Kręcisz tam krótkie rolki, w których podkładasz dubbing albo mówisz o ciekawostkach filmowych. Skąd się wziął ten pomysł – jest twoim autorskim pomysłem, czy odgapiłaś go od kogoś?

 

 

MK: Nie, to jest mój autorski pomysł. I mam wrażenie, że niektórzy odgapiają to obecnie ode mnie (smiech). Bardzo długo walczyłam ze sobą, żeby coś takiego zrobić, bo – jak wspominałam wcześniej – jestem nieśmiała i w moim przypadku każde tego rodzaju wyjście do ludzi wiąże się ze stresem. Wyzwaniem było dla mnie wstawienie swojej twarzy do internetu, ale uznałam, że skoro się tego boję… to właśnie to powinnam zrobić. Czułam, że będę w tym dobra, bo generalnie lubię gadać, no i nagrywając te rolki, gadam sama do siebie (śmiech). Nie ma nikogo dookoła, jestem zupełnie sama w pokoju i sprawia mi to bardzo dużo przyjemności. Poza tym nie ukrywam, że dubbing zaczęłam nagrywać i wstawiać na social media tylko po to, żeby jakiś reżyser castingu zauważył mnie i dał rolę w dubbingu. I to się rzeczywiście dzieje w tym momencie. Po pół roku takiej aktywności zaczęły pojawiać się oferty pracy. I trochę o to mi chodziło. Oprócz dwóch spektakli w dwóch teatrach czasami trafia mi się serial, dubbing, voice-over albo nagrywanie audiobooka.

 

 

MJ: Jak długo trwa przygotowanie jednej rolki dubbingowej?

 

 

MK: Różnie. Czasem wystarczą dwie godziny, a czasem dużo więcej. Wszystko zależy od głosu, który próbuję odtworzyć. To nie jest tak, że sama wymyślam sposób, w jaki postać mówi – te wszystkie dubbingi zostały już nagrane przez genialnych aktorów, którzy robią to od lat. Ja tylko staram się ich jak najwierniej naśladować. Największe zasięgi mają te filmiki, w których udaje mi się najlepiej oddać brzmienie oryginalnego głosu. Jeżeli jest bardzo odległe od mojego naturalnego tembru – nagranie i montaż potrafią zająć ponad godzinę. Do tego dochodzi dopasowanie obrazu, a to też pochłania sporo czasu. Ale bywa i zupełnie odwrotnie – nagrałam kiedyś cały minutowy dubbing w kilka minut. Był tak prosty, że wraz z montażem zamknęło mi się wszystko w pół godziny. Naprawdę bywa bardzo różnie.

 

 

MJ: A kiedy nagrywasz nie dubbingi, ale rolki z ciekawostkami, zdarza ci się celowo prowokować odbiorców?

 

 

MK: Jasne, że tak. Kiedy wrzuci się choćby małą iskrę niepewności, ludzie natychmiast ruszają komentować: „Ej, to nie tak!”. No i algorytm to kocha. Tak robi większość twórców. Nie uważam się za influencerkę – jestem aktorką, która mówi coś w internecie – ale też widzę, jak to działa. Czasem wystarczy drobny detal w tle, jakiś przedmiot, który wywoła pytania. I nagle tworzy się cała sekcja komentarzy, która ponosi filmik do góry. Ja na razie robię dość „family friendly” treści, więc prowokuję subtelnie. Choć przyznaję – temat pocałunków na planie – który poruszyłam w jednej ze swoich rolek – okazał się dużo bardziej zapalny, niż sądziłam. Ludzie serio potrafią wierzyć, że aktorki zachodzą w ciążę specjalnie po to, żeby ich dzieci grały w serialach. To brzmi jak żart, ale to się naprawdę dzieje. W Polsce wciąż często myli się aktorów z postaciami, które grają. Moi znajomi z obsady opowiadają, że ludzie zaczepiają ich na ulicy i mają do nich pretensje za sceny z serialu – o zdrady, a nawet o „zabójstwa”. To momentami jest zabawne, ale bywa też dość absurdalne.

 

 

MJ: Muszę też zapytać o pierwszą aktorkę AI – Tilly Norwood. Czy jako początkująca aktorka widzisz zagrożenie w rozwijającej się sztucznej inteligencji w kinematografii?

 

zdj. Agata Uliczna

 

MK: Na razie AI w filmach wciąż wygląda sztucznie – zdarzają się błędy w synchronizacji ust i nienaturalna mimika. Technika szybko się rozwija, ale teatr zawsze będzie kontaktem z żywym człowiekiem. Tam AI nic nie zastąpi. Kilka dni po premierze Tilly Norwood w Los Angeles, w Kalifornii niemal natychmiast wprowadzono zakaz używania AI do zastąpienia prawdziwych aktorów. To jest już prawnie zabronione. Ludzie wyrazili ogromny sprzeciw, szczególnie aktorzy – nie największe gwiazdy, ale również ci mocno rozpoznawalni. Widzowie również potrafią odróżnić naturalne emocje od sztucznie wygenerowanych, a ich reakcja w dużej mierze determinuje sukces projektu. Dlatego nie boję się, że AI odbierze aktorstwo – widownia wciąż ma decydujący głos. Nie wiem, czy pamiętasz film „Śnieżka”?…

 

 

MJ: …okazał się klapą

 

 

MK: Dokładnie! Rachel Zegler, która grała Śnieżkę, mówiła, że historia będzie zupełnie inna, bo w pierwotnej wersji książę, który biegał za Śnieżką, był jej stalkerem. Teraz Śnieżka pokazuje, że jest silna i niezależna, i potrafi obudzić się sama, bez pocałunku. Trochę ubarwiam, ale wiesz, o co chodzi. Obecna „Śnieżka” miała być zupełnie inną historią, niby dużo lepszą, bo tamta była przestarzała i powielała stereotypy, które dawno powinny zostać obalone. Ludzi to rozwścieczyło. Film przyniósł ogromne straty Disneyowi – niewyobrażalne kwoty pieniędzy zostały zaprzepaszczone. Moim zdaniem, jeśli ludzie się na coś wkurzą, nie przepuszczą tego. Jeśli Disney przegrał z widownią, AI też może przegrać. Ja idę do kina, żeby zobaczyć emocje ludzkie, a nie twarz idealnie współgrającą z otoczeniem.

 

 

MJ: Ja chyba takim optymistą nie jestem, chociaż oczywiście bardzo bym chciał, żebyś miała rację, bo też uważam, że AI to ogromne zagrożenie i to na wielu płaszczyznach, nie tylko filmowych, chociaż oczywiście ma też swoje dobre strony.

 

 

MK: Wykorzystywanie AI to może być jakiś eksperyment i wydaje mi się, że twórcy sprawdzają, na ile mogą sobie pozwolić. Na pewno w jakiś sposób AI będzie wykorzystywane w filmach. Myślę, że będzie stosowane do efektów specjalnych, ale żeby zastąpić trwale aktorów? Nie sądzę. Może będą pojedyncze przypadki, ale na pewno nie zabierze nam to pracy.

 

 

MJ: Na zakończenie, jakie są Twoje plany na przyszłość, również w kontekście marzeń?

 

 

MK: Chciałabym złapać nowy spektakl w Warszawie, bo tęsknię za czymś nowym. Bardzo chciałabym zagrać w filmie kostiumowym – jestem wręcz zafiksowana na tym, żeby to się kiedyś wydarzyło. Może za 10 lat, ale chcę, żeby się stało. Chciałabym zacząć grać na dużym ekranie, bo dotychczasowe projekty były malutkie, nie wymagały ode mnie dużego przygotowania psychologicznego. Marzę o większej roli, nad którą mogłabym popracować. Czuję, że jestem na to gotowa. Mam 6 lat doświadczenia i chciałabym to teraz wykorzystać. Obecnie mam dwa spektakle: w Teatrze Capitol „Boeing Boeing” i w Teatrze Muzycznym Roma „Dzielny Głębinek”. Gram rybkę, która chce zobaczyć słońce, bo żyje na dnie oceanu – bardzo piękna bajka.

 

zdj. Agata Uliczna

 

MJ: A bardziej konkretne plany?

 

 

MK: Nie mam ich póki co, ale wszystko może się zmienić w każdej chwili. Jednego dnia nie mam nic, a drugiego mam 12 dni zdjęciowych. Starsi aktorzy mówią, że przerwy w aktorstwie są naturalne – raz coś jest, a raz przez półtora roku jest posucha i trzeba to przetrwać. Teraz mam małą przerwę i czekam na coś nowego. Szykuję projekt, ale póki co nie chcę nic zdradzać (śmiech).

 

 

MJ: Maju, dziękuję Ci bardzo za rozmowę i życzę wielu sukcesów oraz realizacji wszystkich planów i marzeń.

 

 

MK: Również dziękuję! Miłego dnia! Pa!

 

Rozmawiał Mariusz Jagiełło

 

 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz