..czwartego marca bieżącego roku nakładem F.A.R.N.A Records ukazał się debiut śląskiego Origin Of Escape. Na łamach serwisu SztukMix w okolicach premiery pojawiła się jego recenzja, jednak dla mnie to było mało. Potrzebowałem dolać więcej benzyny do ognia, stąd w niedalekim czasie od publikacji wydawnictwa umówiłem się na wywiad z Maciejem Terleckim (perkusja) i Tomaszem Kotem (bas). Rozmawialiśmy blisko dwie godziny, o tym, co obecnie zapełnia strony gazet, o muzycznej drodze artystów, a także oczywiście o pierwszym w ich dyskografii krążku “Shapes”. Było sporo śmiechu, anegdot, ciekawych historii z minionych lat, ale również ogrom wartościowego materiału, z którym możecie się zapoznać poniżej.
Błażej Obiała: Na samym początku bardzo się cieszę, że udało nam się zdzwonić, a nawet zobaczyć “twarzą w twarz” wirtualnie i wiem, że to będzie ciekawa rozmowa. Postanowiłem podzielić ją na dwie części: pierwsza będzie dotyczyć sytuacji na wschodzie, obok której nie da się przejść obojętnie, a druga skupi się na Origin Of Escape i wszystkim, co się wokół zespołu dzieje, a dzieje się sporo. Mimo że wszyscy wiemy, jakie nastroje panują w kontekście wojny w Ukrainie, chciałbym, abyście podzielili się swoimi refleksjami na ten temat.
Maciej Terlecki: Szczerze mówiąc nie spodziewałem się takiego pytania, ale faktycznie – nastroje nie są optymistyczne i przyznam się, że obserwuję wydarzenia ze strachem. Na co dzień pracuję z ludźmi z Ukrainy i patrząc na to, co się dzieje, przeżywam tę sytuację razem z nimi. Kilkakrotnie pytałem, czy potrzebują jakiejkolwiek pomocy, której bez wahania bym udzielił, gdyby była taka sytuacja. W stolicy Małopolski wyraźnie widać, że ludzie z Ukrainy szukają tutaj spokojnego miejsca do życia, a miasto jest dla nich bezpiecznym portem. Mieszkańcy jednoczą się i starają pomagać, jak tylko mogą, chociażby zaopatrując rodziny uchodźców w podstawowe artykuły spożywcze. Powiem jeszcze jedno w tym kontekście: mimo przerażenia liczę na to, że głowa węża zostanie ścięta.
Tomasz Kot: Zgodzę się z tym, co powiedział Maciek, ze swojej strony dodam, że w obliczu tej tragedii, czuję, że jako społeczeństwo stanęliśmy na wysokości zadania i wykazaliśmy dużą dozę empatii. Jak sam wiesz, my również jako zespół zorganizowaliśmy koncert w tym celu i mimo że to kropla w morzu potrzeb, to nadal chcemy pomagać tym ludziom, każdy gest się liczy.
BO: Nie ma chyba nic lepszego, jak łączenie rzeczy przyjemnych z pożytecznym. Wasze hobby i pasję do muzyki przekształciliście w pomoc innym – w mojej ocenie to świetna postawa i oby takich było więcej. Czy jest coś, co zespoły, artyści, producenci mogą jeszcze zrobić oprócz niewystępowania w Rosji? Czy masowy bojkot ma sens i czy po uspokojeniu się konfliktu jest szansa na to, że rynek eventowy w Rosji wróci na tory muzycznej normalności? Czy według Was Rosja jest już długofalowo skreślona?
TK: Myślę, że Rosja nie zostanie na zawsze odcięta, gdyż jest to ogromny rynek. W każdej branży, a szczególnie w koncertowej, liczy się po prostu biznes. Teraz jest jak jest, wiadomo, nikt tam nie koncertuje, ale gdy wszystko ucichnie, a prędzej czy później tak się stanie, wszystko wróci do normy. Nikt nie zrezygnuje z tak dużego rynku.
MT: Zgodzę się, jednocześnie dodając, czego artyści czy zespoły nie powinny robić. Artyści nie powinni nakręcać tej karuzeli wariactwa i robić piosenek o Putinie, by budować sobie zasięgi i popularność.
BO: Panowie, chciałbym teraz zapytać o Wasze muzyczne początki. Kiedy poczuliście świadomie, że zabawa dźwiękami może przerodzić się w coś więcej, co dotrze do szerszego grona odbiorców? Czy moglibyście opowiedzieć o tym w dwóch zdaniach?
MT: Zdecydowanie nie da się tego opowiedzieć w dwóch zdaniach!
TK: W moim przypadku był to okres gimnazjum, w okolicach pierwszej klasy. Mój starszy brat zaczął grać w szkolnym zespole, a że nie chciałem grać na tym samym, co on, wybrałem gitarę basową. Później znalazłem swój pierwszy zespół, a ciekawostką jest fakt, że część osób z Gravity OFF grała ze mną właśnie w tym bandzie. Byli to muzycy starsi ode mnie o blisko dziesięć lat i tym samym ominęło mnie granie punkowych numerów czy coverów, z czego szczerze mówiąc się cieszę. Covery oczywiście też graliśmy, ale już nieco z innej półki, typu A Perfect Circle czy Tool. Dodam jeszcze, że w tym całym pomyśle fajnie zachowali się moi rodzice, bo zamiast od razu zabronić (miałem w końcu 14 lat), chcieli poznać moich starszych kolegów i ostatecznie wyrazili zgodę na wspólne granie. No i prawie zawsze na próby przynosiłem bułki z serem, albo pasztetem, przez co później miałem ksywę Buła (śmiech).
MT: W moim przypadku świadome początki sięgają dwudziestu pięciu lat wstecz, gdy miałem piętnaście lat. Znajomi, których znałem od przedszkola, założyli pierwszy zespół i namawiali mnie, bym grał z nimi na perkusji, lecz finansowe możliwości wówczas mi na to nie pozwoliły. Jednak fartem udało się po znajomościach ogarnąć pierwszy zestaw Polmuz i na jednej z pierwszych prób w garażu zagraliśmy cover “Smells Like Teen Spirit” Nirvany. Nieskromnie powiem, że wyszedł naprawdę dobrze. Tak oto narodził się zespół o nazwie Qltura, którego repertuar był miękką odmianą rocka. Z tą kapelą grałem dziesięć lat i udało nam się wydać jeden album. Po skończeniu liceum wyjechałem za granicę na wakacje i tak się stało, że w UK zostałem dwa lata. Tam zaciągnąłem się do lokalnego zespołu o nazwie Faces For Radio i zaczęliśmy nawet odnosić małe sukcesy w postaci grania w radiu BBC czy w historycznym miejscu, jakim jest Dublin Castle (tam rodziły się takie grupy jak The Cure, Madness czy Radiohead). To był naprawdę świetny czas. Po powrocie z Wysp, gdy szukałem kolejnego zespołu, moje ścieżki przecięły się z ludźmi ze wspomnianego przez Tomka Gravity OFF. Tak narodził się instrumentalny projekt Paper Tree, który pozostawał aktywny przez dekadę. Było to instrumentalne post-rockowe granie, którego nie chcieliśmy zaburzać przez dodawanie wokalu. Po prostu chcieliśmy grać i wyszedł z tego ciekawy projekt, z którym zagraliśmy masę unikatowych koncertów. Zarejestrowaliśmy album w bardzo dużym procencie i kto wie, może kiedyś ujrzy światło dzienne. Tak że,jak widzisz, nie dało się tego streścić w dwóch zdaniach (śmiech).
BO: Żaden problem! A jak oceniacie obecną scenę metalową w Polsce? Śledzicie ją regularnie?
TK: Jestem ogromnym fanem polskiej sceny metalowej, ale głównie tak zwanych produktów eksportowych, czyli na przykład Mgły, Decapitated, Behemotha czy Riverside (mimo że już nie zaliczają się do tej sceny, to nadal ich lubię). Dodałbym jeszcze do tej listy niszową Sunnatę, którą z Maćkiem uwielbiamy. Polska scena metalowa nie odstaje od tej skandynawskiej, także zdecydowanie nie mamy się czego wstydzić.
MT: Do powyższych kapel dorzucę jedną, którą odkryłem niedawno – Krzta. Zdecydowanie warta sprawdzenia. Co jest interesujące, nigdy szczególnie nie uważałem siebie za metalowca, a co rusz z Tomkiem wymieniamy się nowymi odkryciami.
BO: Następne pytanie kieruję do Macieja. Znalazłem w sieci stwierdzenia, że nie potrafisz grać cicho na perkusji. Czy to znaczy, że rozwalasz naciągi co próbę?
MT: Mam kumpla, który dawno temu uczył mnie grać i miał takie powiedzenie: “jak nie przyjebiesz w bęben, to się nie odezwie tak, jak powinien”, no i tak zostało. Zdarzały się historie, że mówili mi, bym grał ciszej, co mnie często denerwowało. Jednak od niedawna uczę się grać cicho. Próbuję być świadomym muzykiem i perkusistą, ale artykulacja to trudna sztuka, którą staram się zgłębiać.
BO: Skoro już jesteśmy przy tobie, powiesz kilka zdań na temat dwóch projektów: Lump oraz Tuul?
MT: Lump to zbiór dźwięków, które śniły mi się po nocach i po prostu musiałem je przełożyć na komputer. Był to okres, kiedy eksperymentowałem z muzyką i komputerami, a na dodatek ambient zawsze mnie fascynował. Tuul to projekt mój oraz Ewy Landowskiej, z którą próbowaliśmy tworzyć wspólnie dźwięki, będąc w Krakowie. Co ciekawe, od dziesięciu lat mamy gotowy materiał na płytę, wystarczy go zredagować i wydać, może kiedyś się uda. Zaczyna to nabierać określonej formy, mamy zdefiniowaną tracklistę, a nawet wydawcę. Ewa zaprojektowała okładkę i mam nadzieję, że ten materiał kiedyś się ukaże.
BO: Ostatnie pytanie z części ogólnej. Jakie są wasze ukryte inspiracje, które was zdefiniowały? Mogą być odpowiedzi totalnie z czapy.
TK: Hmm, ciężkie pytanie. Pierwsza myśl – na pewno Rage Against The Machine, a z innymi może być problem, bo jest tych kapel masa. Umówmy się, że na koniec wywiadu postaram się konkretniej na to odpowiedzieć, bo muszę się zastanowić.
MT: Kurde, powiem Ci, że ja zawsze byłem pink-floydowcem, a później radioheadowcem. The Division Bell jest moim ulubionym albumem od PF, chociaż z koncertowych – Pulse to majstersztyk. Z tematów okołoelektronicznych, które mocno mnie kształtują, na pewno Boards Of Canada. Ciężko dobrać słowa, by w pełni oddać pozytywną stronę tego zespołu, dla mnie to jakiś komos. Z polskich albumem numerem jeden polskiej muzyki są dla mnie “Białe wakacje” Ścianki. Niesamowita rzecz.
BO: Przechodzimy do głównego tematu, czyli Origin Of Escape. Na początku pytanie o genezę tego projektu oraz o świetną moim zdaniem nazwę.
MT: Tomasz jest ojcem Origin Of Escape, zatem oddaję mikrofon.
TK: Nie mów tak, bo się pozostali obrażą (śmiech). Bardzo ważnym elementem tej całej układanki jest Tim Orders, ponieważ tam poznałem się z Krzysztofem Borkiem przez Przemka Gierata, naszego gitarzystę. Owocem tego zapoznania był pierwszy album TO i później razem wylądowaliśmy w salce prób. Natomiast nazwa to bardzo prosta sprawa, ponieważ zaczerpnąłem ją od tytułu utworu zespołu Monuments, a po przedyskutowaniu z chłopakami stwierdziliśmy, że to jest to, czego szukaliśmy.
MT: Ja mogę jeszcze uszczegółowić samą genezę projektu. OOE by nie było, gdyby nie nasze wcześniejsze wspólne projekty. Gdy Tomasz dołączył do Tim Orders, pierwszy album miał realizować Rafał Gładysz. Słyszałem o nim wiele historii, nawet jeszcze w czasach, gdy mieszkałem w Jastrzębiu Zdroju i wiedziałem, że to odpowiedni człowiek na właściwym miejscu. Byłem pod wrażeniem jego autorskich pomysłów na muzykę. Jednak z przyczyn od nas niezależnych jego zaangażowanie nie doszło do skutku i zostałem poproszony o to, bym zajął się tą częścią. Ze skrywaną radością pomyślałem sobie, że w końcu nie będę robił muzyki do kawy, tylko ktoś faktycznie chce, bym przygotował materiał od a do zet. Pierwszy album Tim Orders był gotowy, ale podczas grania go na próbach, doszliśmy do wniosku, że na żywo nie brzmi już tak dobrze i brakuje tego flow. Byliśmy trochę rozczarowani, ale uznaliśmy, że Tim Orders pozostanie projektem studyjnym. A nas nadal ciągnęło do grania, do zabawy muzyką i stąd Origin Of Escape, które na początku było pięcioosobowym składem, gdyż grał z nami brat Tomasza – Dawid. Dodam jeszcze tylko, że nie wyobrażaliśmy sobie wspólnego łojenia bez Przemka Gierata. To jest gość, który strzela riffami z rękawa jak karabin maszynowy. Gdy dowiedzieliśmy się, że kapela Roog przestała funkcjonować, musieliśmy ściągnąć go do siebie. Już podczas pierwszych miksów “Shapes” byliśmy pod wrażeniem jego pomysłów. Świetny koleś i bardzo świadomy muzyk. Wie czego chce i jak powinna brzmieć muzyka.
BO: Czy podczas tworzenia materiału na debiut, mieliście poczucie, że wszystko idzie płynnie i zgodnie z planem, czy były tarcia i zgrzyty?
TK: Wiesz co, to nie jest łatwa sprawa, gdy cztery silne charaktery spotykają się w jednym pomieszczeniu. Uważam jednak, że wiemy już, jak ze sobą pracować i umiemy się dogadać. Oczywiście były rozjazdy w pomysłach czy wizji, jak dany utwór finalnie ma wyglądać, tak jak na przykład “Monster”, który miał kilkanaście wersji i gdybyśmy zdecydowali się na jedną z pierwszych, to gwarantuję, że nie byłby to twój ulubiony numer. Najpłynniej i w zasadzie bez dużych zmian powstała kompozycja “Galaxies”. “Milk Teeth” dla przykładu został zagrany również od a do zet, gdy wiedzieliśmy już dokładnie, gdzie ma być zwrotka, gdzie refren. To jednocześnie pierwszy numer, jaki stworzyliśmy i pierwszy na trackliście.
BO: Czytaliście moją recenzję, więc znacie moje zdanie. “Monster” to totalny rozpierdol i zawsze zagaduję do Krzyśka Borka, kiedy będzie zagrany w Gdańsku. A teraz pytanie, które nasunęło mi się podczas przeglądania waszych profili społecznościowych. Czy dobrze widziałem, że zbudowaliście swoją własną salę prób, a może nawet studio?
TK: Tak, jest to pomieszczenie w piwnicy u Krzysztofa Borka, które zaadaptowaliśmy na salkę prób. Jest to tak naprawdę pomieszczenie drewniane w pomieszczeniu betonowym, nad którego przygotowaniem również spędziliśmy sporo czasu. Zanim zaczęliśmy dłubać, bardzo dużo na ten temat czytaliśmy, żeby zrobić to dobrze. Jesteśmy zwolennikami podejścia DIY (do it yourself), zatem wszystko, co widać na zdjęciach, to nasz wkład i nasza praca. Staraliśmy się zrobić to super, Dawid wszystko zaprojektował, Maciej zrobił elektronikę. Finalnie to miejsce stało się ministudiem, ponieważ co jakiś czas zapisywane są tam ślady na drugi album Tim Orders.
BO: Proces tworzenia wyglądał klasycznie? Najpierw muzyka, później słowa, czy ta kolejność bywała odwrotna?
TK: Szczerze mówiąc nie wiem, jak to wyglądało do końca. Myślę, że linie wokalne powstawały symultanicznie względem reszty muzyki, często we współpracy Przemka i Krzyśka. Teksty raczej były tworzone później.
MT: Zabawna ciekawostka w tym temacie: tak naprawdę każdy utwór pierwotnie miał tekst utworu “Nothing Compares 2 U” Sinéad O’Connor. Krzysiek ma zawsze w naszej próbni mnóstwo wydrukowanych tekstów, ale zawsze pierwsza kartka, którą łapie, to właśnie ta z tym tekstem. Wyobraź sobie “Galaxies” z tymi słowami (śmiech).
BO: Podczas wywiadu z Maćkiem Mellerem dowiedziałem się, że Krzysztof Borek pisze teksty w języku polskim, a później są one tłumaczone na angielski. Jak zapatrujecie się na takie podejście?
MT: Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale tym pytaniem otworzyłeś mi oczy i faktycznie nie przypominam sobie drugiego przypadku, by ktoś w ten sposób pracował. Zaakceptowałem po prostu sposób, w jaki Krzysiek pracuje i nie zadawałem mu pytań, dlaczego tak robi. Trzeba w tym miejscu dodać, że teksty w języku angielskim zostały zredagowane przez profesjonalistę, Mateusza Górkiewicza z Wadowic, którego serdecznie pozdrawiamy. Podczas pracy nad tekstami na “Shapes” Mateusz wspominał, że w tłumaczeniu często gubi się przekaz i staje się zupełnie inny od oryginalnego, dlatego wykonał masywną pracę, by oddać w pełni sens polskich tekstów w przekładzie.
BO: Czy w jakikolwiek sposób identyfikujecie się z tekstami, które napisał Krzysiek?
TK: Wiesz, to są teksty pisane przez człowieka, który ma czterdzieści lat, ja nie mam jeszcze trzydziestu, zatem identyfikacja z nimi to chyba jeszcze nie ten moment. Nie chciałbym, by zabrzmiało to, jakbym totalnie miał to gdzieś, po prostu perspektywa wynikająca z różnicy wieku jest nieco inna, ale problemy opisane w tekstach są poważne, brutalne i często dotykają zwykłych ludzi.
MT: Ciężko to jasno wytłumaczyć, natomiast to też nie są do końca historie, które dotyczą Krzyśka bezpośrednio. Na pewno dwa utwory są inspirowane wydarzeniami osób trzecich. Na przykład “Again” jest moim muzycznym, ale i tekstowym faworytem, bo opowiada historię osoby z otoczenia Krzyśka, której udało się odstawić alkohol i jak to wpłynęło na jej życie. Utożsamiam się z tym numerem ze względu na bijący z niego optymizm. Drugi numer, twój ulubiony “Monster”, opowiada o człowieku, który dalej tkwi w nałogu. To prawdziwa historia bliskiej nam osoby, która ciągle zmaga się z demonami.
BO: Słuchając całego albumu “Shapes” można w oczywisty sposób usłyszeć inspiracje amerykańskim Toolem, czy też twórczością Maynarda. Czy nie boicie się, że przylgnie do was etykieta, że próbujecie odwzorować Toola na polskim rynku?
TK: Nigdy, ale to nigdy nie planowaliśmy przenosić amerykańskiego Toola na polskie podwórko. Tool już istnieje. Nie mamy głosu Maynarda, nie mamy gitary Adama Jonesa ani perkusji Careya, jesteśmy sobą i robimy swoje. Nie wpadliśmy nigdy na pomysł, by zrobić coś, co brzmi jak coś innego. Robimy to, co czujemy w danej chwili i to przelewamy na muzykę.
MT: To dzieje się tak naprawdę automatycznie. Słuchając tego albumu, łatwo można wywnioskować, czego słuchamy i co w nas siedzi – i to jest totalnie normalne. Po prostu poczuliśmy, że chcemy tak zrobić i tak zrobiliśmy. Nie ma sensu dusić w sobie potrzeb, kiedy można przez instrumenty siebie wyrazić.
BO: A który numer na płycie jest dla was najlepszy? Liczę tutaj na różne odpowiedzi i ich krótkie wytłumaczenie.
TK: Dla mnie “Galaxies” za toolowy vibe (śmiech).
MT: Jak już wcześniej wspominałem, dla mnie “Again”, który swoją drogą również ma toolowy vibe, na przykład przed refrenem.
BO: Jak “Shapes” zostało odebrane podczas koncertów? Macie jakiś negatywny feedback?
MT: Odbiór koncertowy jest pozytywny i bardzo nas zaskoczył. Na pewno jest lepszy niż to, jak my siebie oceniamy po tych koncertach. Podchodzimy do tego bardzo krytycznie i widzimy, że zawsze coś mogło pójść lepiej, ale jednocześnie zderzamy się z ludźmi, których spokojnie można by nazwać freakami, dla których te wydarzenia to coś bardzo dobrego. Ciężko mi się do tego przyzwyczaić, bo doskonale wiem, co nam nie wyszło podczas występu, a mimo to feedback jest tak dobry i to nie od znajomych. Tak sobie teraz myślę, że jeśli po pięciu koncertach trafiliśmy do Makakofonii w Antyradiu, to coś w tym musi być (śmiech).
TK: Oceniamy siebie krytycznie, bo wiadomo, że zawsze trzeba wyciągać wnioski, żeby się rozwijać i dawać coraz lepsze koncerty, ale zgodzę się z Maćkiem, że feedback jest zaskakująco dobry.
BO: No właśnie, a jakie macie odczucia po koncercie w studiu Antyradia? Jak oceniacie ten występ i całą atmosferę? Ja byłem oczywiście rozczarowany brakiem “Monstera”.
TK: Tutaj cię zaskoczę! “Monster” był, ale wiąże się z tym ciekawa historia. Mieliśmy go grać w drugim secie jako ostatni kawałek, niestety przez błędy w komunikacji okazało się, że nie jesteśmy już na antenie, a my z Maćkiem graliśmy dalej. Byliśmy w zupełnie innym pomieszczeniu, odseparowani od Makaka i tak się stało, że my cisnęliśmy dalej, a program już się skończył. Sam występ w Antyradiu to bardzo ciekawe doświadczenie i super zabawa. Bawiliśmy się wybornie.
BO: Zbliżamy się powoli do końca. Czy po trzech tygodniach od premiery “Shapes” macie wrażenie, że coś chcielibyście zmienić w materiale, czy raczej jesteście z niego w pełni zadowoleni?
TK i MT: “Shapes” jest taki, jaki jest i inny nie będzie. Nawet gdybyśmy mieli pół roku w studiu, wyszedłby dokładnie tak samo. Nie zmienilibyśmy ani jednej nutki. I na pewno nie będzie wersji akustycznej, ani reggae. Nawet jeśli się zastanawiasz, jakby to brzmiało, to zostanie to w twojej sferze wyobraźni (śmiech).
BO: Ostatnie pytania i was puszczam. Kiedy koncerty na Pomorzu? Jako że tu mieszkam, nie będę ukrywał, że zamierzam ciąglę o to dopytywać. Nie odpuszczę wam!
TK: Wiem, ale nie powiem (śmiech). Niedługo powinno pojawić się ciekawe info (rozmowa odbyła się jakiś czas temu, przyp. red.), musisz po prostu obserwować naszego facebooka i dowiesz się, gdzie i kiedy zagramy w twoim mieście.
BO: Czy macie już w głowach, albo wręcz zmaterializowane w jakiejś formie, pomysły na kolejny album? Czy na próbach pracujecie nad czymś nowym?
TK: Tak nam się palą gryfy pod rękami, że robimy już nowy materiał. Mamy już trzy utwory i niedługo planujemy nagranie pierwszych rybek (demówek), żeby zobaczyć, jak to brzmi w całości. Pomysłów mamy całą masę i musimy po prostu grać, grać, grać.
MT: To teraz pozwól, że ja zadam pytanie tobie. Ile według ciebie powinien trwać materiał?
BO: Sądzę, że przedział między czterdzieści a czterdzieści pięć minut jest w zupełności wystarczający. Recenzowałem ostatnio dwie płyty trwające około trzydzieści pięć minut i to w mojej ocenie za mało. A przy okazji: czy planujecie wydanie “Shapes” w wersji winylowej?
TK i MT: Do tej pory nie było o tym mowy. Jesteś drugą osobą, która o to pyta, ale wydaje nam się, że nie będzie takiej wersji. Koszty produkcji winyli są teraz bardzo wysokie, a kupiłby to jeden procent populacji.
BO: Na koniec zgodnie z umową wracam do Tomka. Czy wiesz już, jakie trzy płyty wymieniłbyś jako te istotne dla twojego muzycznego rozwoju?
TK: Pierwsza to Tool – Lateralus, bez dwóch zdań. Kolejna to debiut Rage Against The Machine o tym samym tytule; jako ostatnią wymieniłbym coś stosunkowo nowego w moich słuchawkach, co mnie kompletnie powaliło, czyli Pitfalls autorstwa Leprous.
BO: Wielkie dzięki za dwie godziny naprawdę ciekawej rozmowy, to była przyjemność was poznać. Liczę, że uda się zrealizować dwa tematy: po pierwsze, że wasz koncert w Gdańsku się odbędzie, a po drugie – że uda się spotkać podczas październikowego koncertu Porcupine Tree w Katowicach. Poza tym życzę wam wszystkiego dobrego i samych sukcesów!
TK i MT: Nam również było bardzo miło cię poznać i pogadać przez te dwie godziny. Jedno z powyższych na pewno się uda – koncert w Gdańsku, co do drugiego nie możemy obiecać, ale zobaczymy, co da się zrobić. Do usłyszenia, cześć!