IKS

Lord Spikeheart [Rozmowa]

Wychował się w Kenii, obecnie mieszka w Ugandzie, ale najczęściej koncertuje w Europie. Dlaczego tak często do nas przyjeżdża, dlaczego otworzył własną wytwórnię, dlaczego na jego debiutanckim albumie jest tak wielu różnych gości z całego świata, jaki w dzieciństwie miał dzwonek w telefonie i do jakiej kolaboracji go doprowadził – o tym i wielu innych ciekawych rzeczach opowiedział mi Martin Kanja, znany lepiej jako Lord Spikeheart.

Adrian Pokrzywka: Witaj, Martin! Bardzo się cieszę, że zgodziłeś się porozmawiać przed swoim występem podczas tegorocznej warszawskiej edycji Avant Art Festival. To nie będzie Twoja pierwsza wizyta w naszym kraju. Właściwie jest wręcz przeciwnie, ponieważ regularnie występujesz w Polsce. Zagrałeś u nas kilka koncertów ze swoim poprzednim projektem Duma, a teraz, mimo że jako Lord Spikeheart wydałeś debiutancki album zaledwie rok temu, już raz zdążyłeś zaprezentować go nam na żywo. Chyba lubisz występować w Polsce?

 

 

Lord Spikeheart: O tak, to prawda. I jestem bardzo podekscytowany kolejnym występem w Polsce. Publika u was jest zawsze pełna energii i w trakcie występu idzie na całego. To jednocześnie bardzo szalone i bardzo miłe. Uwielbiam Polskę.

 

 

AP: Twoje słowa przypomniały mi jeden z pierwszych koncertów Dumy, który odbył się w klubie Alchemia w Krakowie. Była to impreza z muzyką elektroniczną, występowali tam głównie DJ-e i producenci, a Twoja muzyka bardzo różniła się od pozostałych, ale pamiętam, że cała publiczność szalała podczas Waszego koncertu i nie narzekała na growling czy metalowe sample, pojawiło się nawet solidne pogo.

 

 

LS: Tak, pamiętam to. To niesamowite, że wszyscy brali w tym udział, to było super!

 

Foto. George Nebieridze

 

AP: Polska nie jest jedynym krajem europejskim, w którym jesteś popularny. Wiem, że grałeś tu na innych prestiżowych festiwalach, takich jak Roadburn Festival czy Primavera Sound. A co z innymi kontynentami? Szczególnie ciekawi mnie Twoja rodzinna Afryka. Czy występujesz tam tak często, jak tutaj, w Europie?

 

 

LS: Kiedyś występowałem w Afryce bardzo często. Na samym początku w domu, w Nairobi, później również w Kampali. To było w czasie, gdy jeszcze studiowałem. W 2009 roku założyłem swój pierwszy zespół i wtedy grałem koncerty tylko w Afryce. To było jeszcze zanim zacząłem dawać występy regularnie. A teraz gram głównie w Europie, podczas tras koncertowych. Kiedy wracam do Ugandy: nagrywam, tworzę, prowadzę wytwórnię płytową – pracuję nad nową muzyką codziennie. 

 

 

AP: Na swoim debiutanckim albumie „The Adept” współpracowałeś z kilkoma artystami z wytwórni, z którymi byłeś związany wcześniej, jak Nyege Nyege Tapes i Hakuna Kulala. Ale na „The Adept” jest też wielu innych artystów z całego świata, więc opowiedz nam, jak udało ci się zebrać tak urozmaicony zespół.

 

 

LS: Właściwie z wytwórniami, o których wspomniałeś, związani byli tylko DJ Scotch Rolex i DJ Die Soon. Wszyscy pozostali byli z różnych środowisk, to moi przyjaciele z Japonii, z Włoch, z Francji, z wielu innych miejsc. Ponieważ zawsze chciałem się rozwijać i stawiać sobie wyzwania, wiedziałem, że przy tworzeniu muzyki inni producenci zawsze wnoszą jakiś inny vibe i odmienną wizję. To zawsze sprawiało, że muzyka była lepsza, a jej tworzenie bardziej interesujące dla mnie. Więc tak, powiedziałbym, że byli to artyści, których obserwowałem, a niektórzy z nich byli już moimi przyjaciółmi. Np. Backxwash – byliśmy już w kontakcie, spotkaliśmy się kilka razy. Z kolei z Talpah poznaliśmy się dopiero w trakcie nagrywania płyty. Wszystkich tych artystów podziwiałem już w branży i na scenie, więc pomyślałem, że fajnie byłoby umieścić ich na płycie. Na szczęście, wraz z żoną skontaktowaliśmy się z nimi poprzez moją wytwórnię. Poszło bardzo sprawnie, krok po kroku, jeden utwór po drugim, aż wszystko było gotowe. Wygląda to tak, że ja nagrywam cały czas, zawsze jestem w studiu, więc ten proces przebiega szybko.

Wiem do czego dążę, kiedy dostaję utwór – kończę go w ciągu kilku godzin lub coś w tym rodzaju, w zależności od etapu, na którym się znajduje. Goście na „The Adept” wysyłali mi muzykę, ja ją produkowałem, a potem wysyłałem im z powrotem, żeby mogli ją jeszcze trochę dopracować, dodać coś od siebie.

Potem nagrywałem wokal, to ostatnia rzecz, która krążyła między nami. Tak naprawdę produkowałem więcej niż śpiewałem, wokal był ostatnim elementem w nagrywaniu. Uważam, że wszystko jest solidne i wyszło super, „The Adept” bardzo mi się podoba, to jedna z najlepszych rzeczy, jakie dotychczas zrobiłem.

 

 

AP: Zgadzam się z Tobą, ten album też mi się bardzo podoba. Dodam jeszcze, że zarówno ilość, jak i jakość Twoich współpracowników, jest na nim imponująca. Jest to duża zmiana w porównaniu do Dumy, która była tylko duetem. Jak do tego doszło, że teraz wydajesz muzykę jako Lord Spikeheart?

 

 

LS: Już przed Dumą wydawałem muzykę i nagrywałem jako Lord Spikeheart. Tak, więc nawet jeśli poszukasz w internecie, znajdziesz kilka piosenek z 2015, 2016, 2017 roku. Z moimi przyjaciółmi w Kenii tworzyłem kilka zespołów i projektów oraz pomagałem przy nagrywaniu. Mieszkaliśmy wszyscy w tym samym miejscu, codziennie graliśmy i po prostu spędzaliśmy razem czas przez lata. Miałem ksywkę Spikeheart, jeszcze zanim się w to wciągnąłem, praktycznie od kiedy byłem dzieckiem. Od kiedy zacząłem zajmować się produkcją na poważnie, skupiam się całkowicie na projekcie o nazwie Lord Spikeheart. Już pod szyldem Duma naprawdę poważnie zainteresowałem się procesami związanymi z nagrywaniem oraz produkowaniem muzyki, wszystkim tym, co się z tym wiąże od strony technicznej.

 

 

AP: Rozumiem, że chcesz teraz stworzyć coś własnego pod pseudonimem Lord Spikeheart, ale w każdym utworze na albumie „The Adept” pojawia się jakiś gość. Pytam właściwie o to, czy potrzebujesz cudzych pomysłów, aby w ogóle tworzyć muzykę, czy po prostu lubisz tworzyć przestrzeń dla wspólnej kreatywności? 

 

 

LS: Tak, tak, lubię współpracować i tworzyć, dzielić się kreatywnością, ponieważ dla mnie jest to bardziej interesujące – doświadczać muzyki przez pryzmat innego producenta. Są pewne rzeczy, których nie wiem i wciąż się uczę, każdego dnia, czasem moi współpracownicy nie wiedzą tego, co ja już opanowałem. Kiedy się spotykamy, uczymy się od siebie nawzajem, efekt pracy jest wtedy lepszy.

Uważam, że do stworzenia dobrej sztuki potrzeba czasem kilku osób, wymiany wspólnych pomysłów. Wiesz, sztuka należy do ludzi, więc dla mnie to jest naturalne, żeby pracować z różnymi osobami.

Jestem do tego przyzwyczajony, wzięło się to z mojego doświadczenia w zespołach rockowych i metalowych. Było nas zawsze kilku w zespole – czterech, sześciu, siedmiu. Dla mnie to stanowi całość, dzięki temu brzmienie jest pełniejsze, po prostu się uzupełniamy.

 

 

AP: Rozumiem. Nagrywasz albumy z innymi współpracownikami. A co w takim razie z Twoimi koncertami jako Lord Spikeheart? Wiem, że występujesz solo. Nie myślałeś o dodaniu muzyków na żywo, na przykład gitarzysty?

 

 

LS: Tak, o to właśnie chodzi, dlatego możemy zrobić tak wiele rzeczy. Muzyka, którą tworzę, ma ogromny potencjał, ponieważ mogę występować z DJ-em, mogę występować z zespołem na żywo, zupełnie jak w muzyce pop. Nawet teraz, podczas koncertu, który gramy w najbliższy piątek w Berlinie na festiwalu Atonal, wystąpię z moim przyjacielem – gitarzystą Leo Luchinim. Stworzyliśmy wspólnie utwór, będziemy też wykonywać utwory z mojej nowej EP. Planuję występować z różnymi artystami i muzykami na kolejnych koncertach, można spodziewać się więcej gościnnych występów z różnymi gitarzystami i wokalistami.

 

 

AP: Świetnie, rozumiem. W najbliższym czasie możemy spodziewać się od Ciebie nowych utworów, we wrześniu premierę będzie miała wspomniana przez Ciebie EP z kolejnymi nowymi współpracownikami…

 

 

LS: Tak, dostępny już jest kolejny nowy utwór, do którego będzie też klip. To część promocji nowej EP. To utwór z udziałem Iggora Cavalery z Sepultury.

 

 

AP: Właśnie miałem zamiar o niego zapytać. Iggor wystąpi na wrocławskiej edycji Avant Art Festival wraz z Merzbowem i Eraldo Bernocchim. Jest znany głównie z Sepultury, ale teraz gra w Petbrick, którego twórczość jest stylistycznie bardziej zbliżona do Twojej muzyki. Bardzo mnie ciekawi, jak się w ogóle poznaliście, jak doszło do Waszej współpracy?

 

 

LS: Rozmawialiśmy już wcześniej, poznaliśmy się jakiś czas temu poprzez wspólnych znajomych. Ja znałem go, gdy byłem jeszcze dzieckiem.

Moim dzwonkiem w telefonie był swego czasu motyw z „Roots…”. Z Iggorem Cavalerą osobiście poznaliśmy się podczas jednej z naszych tras po Wielkiej Brytanii. Spotkaliśmy się w Londynie i spędziliśmy cały dzień w jego studiu, po prostu chillowaliśmy, słuchaliśmy muzyki, improwizowaliśmy na syntezatorach, było bardzo przyjemnie. I zdecydowanie wtedy między nami zaskoczyło.

Pomyśleliśmy, że musimy coś razem stworzyć. Dla mnie to było bardzo surrealistyczne, bardzo naturalne, jakbyśmy się odnaleźli. Iggor ma niesamowitą energię, napędza go prawdziwa pasja do muzyki. Więc nagrałem ten utwór wcześniej w domu i po prostu wysłaliśmy go do niego. On go wzbogacił i odesłał. „Reign” stał się ciężki, dokładnie tak, jak było trzeba, dla mnie jest idealny. 

 

Foto. Neil Massey

 

AP: Jako Lord Spikeheart tworzysz ciężką, czasem chaotyczną, w dobrym tego słowa znaczeniu, mieszankę różnych stylów muzycznych. Łączysz wiele podgatunków muzyki elektronicznej, trap, death metal, a nawet zdekonstruowane tradycyjne rytmy kenijskie. Jako fan, lubisz słuchać wszystkich tych różnych rodzajów muzyki?

 

 

LS: Tak, zazwyczaj tego właśnie słucham. Słucham wszystkich rodzajów muzyki, różnych szalonych rzeczy. Nawet muzyki sprzed ery mp3, z lat 60. i 50. Słucham naprawdę wielu, wielu gatunków. Po prostu bardzo kocham muzykę, wiesz, to coś, co mam w sobie od dziecka, w mojej rodzinie słuchaliśmy bardzo różnej muzyki.

Ludzie myślą, że słucham wyłącznie metalu, ale słucham też dużo rapu, dancehallu, reggae. Słucham również muzyki indyjskiej, stary, muzyka indyjska jest szalona, uwielbiam ją. Słucham muzyki brazylijskiej, afro fusion, techno, dubstepu, naprawdę dużo, właściwie wszystkiego.

 

 

AP: Tak, rozumiem Cię, słuchamy po prostu dobrej muzyki, bez oglądania się na szufladki. Pytam Cię o to, bo wiem, zresztą sam mi o tym opowiadałeś, że zaczynałeś swoją przygodę muzyczną od muzyki rockowej i metalowej. Zastanawiam się, jak wyglądała kenijska społeczność muzyczna około 15-20 lat temu, ponieważ tutaj, w Polsce, różne style muzyczne i ich fani byli bardziej od siebie odseparowani niż obecnie, ludzie z różnych subkultur niechętnie odnosili się do cudzej muzyki. Jak to wyglądało w Kenii? 

 

 

LS: Wydaje mi się, że Kenijczycy są bardzo otwarci na to, co dzieje się na świecie. W związku z tym to, co działo się w Kenii, było równoległym nawiązaniem, reakcją na rozwijającą się na świecie scenę muzyczną. Byliśmy otwarci na ludzi, bardzo wcześnie zaczęliśmy korzystać z internetu i bardzo wcześnie zaczęliśmy korzystać z mediów społecznościowych, więc można było znaleźć np. na youtube wiele muzyki, gdy tylko się pojawiała. W telewizji były różne programy rockowe, mieliśmy stację radiową, która grała rock and rolla przez cały dzień, każdego dnia. Później, w każdy czwartek, zaczęli grać metal. Rozwój internetu, a w dalszej kolejności platform streamingowych, wpłynął również na scenę muzyczną w Kenii.

 

 

AP: Jeżeli rozmawiamy o przeszłości, to chciałbym wrócić na chwilę do Twojego debiutanckiego albumu i zapytać tym razem o jego warstwę liryczną. Z materiałów, które nam dostarczyłeś, wynika, że ten album jest swego rodzaju hołdem dla Twojej prababci, która była członkinią ruchu oporu przeciwko brytyjskim kolonizatorom, zwanego Mau Mau. Czy mógłbyś nam coś o niej opowiedzieć? 

 

 

LS: Tak,

moja prababcia była jedyną kobietą, której nadano tytuł feldmarszałka i była częścią ruchu oporu przeciwko kolonializmowi w latach 50., kiedy sytuacja w Kenii była naprawdę trudna. Przez 11 lat walczyli w lasach przeciwko Brytyjczykom. Robili własną broń palną, kradli broń, żeby móc się bronić, musieli się naprawdę zreorganizować. Żyli w bardzo trudnych warunkach, takich jak lasy i inne dzikie miejsca, np. pod wodospadami, gdzie można się ukryć. Prababcia naprawdę bardzo mnie zainspirowała, ponieważ wychowała mojego tatę po śmierci jego mamy.

To ona się nim zaopiekowała. Często ją odwiedzałem w dzieciństwie. Mam wiele wspomnień z nią związanych, pamiętam, jak jako dziecko zbierałam truskawki za kuchnią razem z moim bratem. I ona naprawdę miała silnego ducha, tę niesamowitą odporność. Gdy angażowała się w coś ważnego, w coś, w co wierzyła i co kochała, to całą sobą, aż do końca. Wiesz, uważam, że to naprawdę hardkorowe, z pewnej strony to całkiem metalowe, tak to rozumiem.

 

Plakat promujący występ artysty na Avant Art Festival 2025

 

AP: Dziękuję Ci, to bardzo inspirująca opowieść. Mam jeszcze jedno pytanie dotyczące tekstów. W utworze zatytułowanym „Kvlt Brazen” wydajesz się kwestionować mądrość niektórych ludzi. Mówisz nam, że nie jesteśmy Sokratesami. Czy wręcz przeciwnie? Mógłbyś rozwinąć tę myśl? 

 

 

LS: Tak, tak. Po prostu zwracam uwagę na fakt, że należy szczerze słuchać siebie i być bardziej intuicyjnym oraz podążać za swoim wewnętrznym głosem. Na świecie jest wielu oszustów i ludzi z ukrytymi motywami, którzy mogą chcieć wykorzystać twoją dobroć lub po prostu tacy są. Wiesz, taki jest świat, więc odpowiedzi są raczej w nas, a nie na zewnątrz, wśród tych wszystkich ludzi, którzy wymyślają różne koncepcje i idee dotyczące życia. Właściwie zainspirowała mnie historia dziewięciu ślepców i słonia. W tej starej opowieści dziewięciu ślepcom kupiono słonia i kazano im powiedzieć, czym on jest. Jedna osoba dotknęła jego nogi i powiedziała, że to drzewo, że to pień. Druga dotknęła jego ucha i powiedziała, że to wiatrak. Inna dotknęła trąby, mówiąc, że to rura. I tak dalej, ale cały czas to był jeden słoń. Wszyscy po prostu mieli różne interpretacje tej samej rzeczy. Dla mnie to było po prostu zachęcanie ludzi, aby naprawdę podążali za swoją pasją i marzeniami, wierzyli w siebie, a także postrzegali siebie w pozytywny sposób, by nie przepraszali za to, kim są. Bo jesteś sobą i nigdy nie będzie drugiego takiego jak ty, prawda? Więc jesteś Sokratesem, stary! 

 

 

AP: Tak, dziękuję. Twój aktualny projekt muzyczny to również początek twojej nowej wytwórni płytowej – Haekalu Records, o czym mi wcześniej wspomniałeś. Jaka była Twoja motywacja do rozpoczęcia tego nowego przedsięwzięcia, po co Ci własna wytwórnia? 

 

 

LS: Zawsze chciałem mieć własną wytwórnię. Próbowałem podjąć takie działania już dawno temu, jeszcze gdy mieszkałem w Kenii, i to dwa razy, ale nie wyszło. Zawsze ważna była dla mnie niezależność i kontrola, potrzebna do realizacji własnych pomysłów. Dla mnie chodzi głównie o to, żeby mieć coś, co sprawnie działa, co ma pełną infrastrukturę. To nie jest coś powszechnego tam, skąd pochodzę, większość działań odbywa się w duchu DIY. W posiadaniu wytwórni płytowej chodzi głównie o to, by być bardziej profesjonalnym i prowadzić to w taki sposób, aby zrównoważony rozwój zapewnić również innym afrykańskim artystom. Muzycy i filmowcy z moich stron powinni mieć możliwość tworzenia i posiadania wszystkich narzędzi, które pozwalą im na realizację wszystkich swoich działań, również od strony biznesowej. Wiesz, to jest branża muzyczna, branża rozrywkowa. Zauważyłem, że jest w niej wiele różnych elementów, o których wcześniej nie myślałem. Uwielbiam tworzyć muzykę, uwielbiam improwizować, uwielbiam występować. Ale z biegiem czasu zdałem sobie sprawę, że wszystko, czego uczyłem się na uniwersytecie, było bezpośrednio związane z moją muzyką, ponieważ w tej branży trzeba zajmować się wydawnictwami, agentami, trzeba myśleć o kierunku twórczym, dystrybucji, merchu, widzisz te wszystkie strumienie przychodów biznesowych związane z muzyką, które sprawiają, że muzyka jest opłacalna, aby móc działać dalej.

 

 

AP: Ale na razie publikujesz za pomocą Haekalu Records tylko swoje utwory. Rozumiem, że planujesz wydawać tam również inne zespoły? 

 

 

LS: Tak, na pewno. Pojawią się inne zespoły i projekty z mojego kontynentu i będą mieli zapewnione, co trzeba. Wiesz, po prostu będą na właściwym poziomie, na którym powinni być, i będą odpowiednio promowani. Chcę pomóc im uzyskać dostęp do kanałów dystrybucji, infrastruktury, do których normalnie nie mają dostępu.

 

Foto. George Nebieridze

 

AP: Rozumiem, czy w takim razie masz już jakieś nowe zespoły lub projekty, z którymi podpisałeś umowy wydawnicze? Czy na razie jesteś na etapie poszukiwań?

 

 

LS: Tak, są już osoby, z którymi jesteśmy w tej sprawie w kontakcie, ale na razie nie będę wymieniać żadnych nazwisk. W każdym razie, coś się już dzieje. Codziennie nad tym pracujemy.

 

 

AP: Podsumowując ten wątek, Twoja motywacja do prowadzenia własnej wytwórni jest nie tyle jakąś okazją biznesową, co chęcią pomocy innym artystom?

 

 

LS: Dokładnie tak. Chcę, by zajęli się tworzeniem, ten proces powinien przebiegać bez zakłóceń, artyści nie powinni martwić się stroną biznesową. Powinni myśleć o tworzeniu świetnej muzyki, my o umieszczaniu jej we właściwych kanałach i na właściwych rynkach, a okazje biznesowe same nadejdą. 

 

 

AP: Rozmawialiśmy dużo o wytwórni i Twojej twórczości pod szyldem Lord Spikeheart. A jaki jest obecnie status innych Twoich projektów zorientowanych bardziej na metal, jak Seeds of Datura i Lust of a Dying Breed?

 

 

LS: To stare zespoły, w których byłem, kiedy mieszkałem w Kenii. Już wszystkie się rozpadły, niektórzy członkowie wyjechali do innych krajów, itp. To po prostu część okresu, kiedy tworzyłem muzykę w Kenii. 

 

 

AP: Martin, jesteś znany jako wokalista, producent i kompozytor, ale zaczynałeś swoją muzyczną podróż w metalowych zespołach. Nie myślałeś wtedy o nauce gry na klasycznych dla tego stylu instrumentach, jak gitara czy perkusja? 

 

 

LS: Tak, właściwie nauczyłem się grać na gitarze, ponieważ praktycznie mieszkałem z moim zespołem. Grałem na basie, a także na klawiszach, mój kuzyn uczył mnie gry na perkusji, grałem także na sitarze. Nasz znajomy go miał, więc grałem na nim często. Więc tak, nauczyłem się gry na kilku instrumentach.

Nawet na płytach, które wyprodukowałem, sam obsługuję gitary, gram na syntezatorach. Na perkusji gram tylko bardzo podstawowe partie. 

 

 

AP: Ale masz swój automat perkusyjny, prawda? A Twoje nagrania pokazują, że potrafisz go używać…

 

 

LS: (śmiech) Tak, dziękuję… 

 

 

AP: Wspomniałeś, że na festiwalu w Berlinie występujesz z gitarzystą na żywo. Czego więc możemy się spodziewać podczas koncertu w Warszawie? Zabierasz kogoś ze sobą na scenę? Czy to niespodzianka? 

 

 

LS: (śmiech) Tak, to po prostu niespodzianka. Wciąż jesteśmy w trasie. Berlin to pierwszy przystanek naszej obecnej trasy i jestem bardzo, bardzo podekscytowany. Naprawdę lubię występować na żywo i chodzi mi o to, żeby za każdym razem przenosić to na coraz wyższy poziom, więc spodziewaj się niespodzianek.

 

 

AP: Bardzo dziękuję Ci za rozmowę i do zobaczenia na koncercie.

 

 

LS: Również bardzo dziękuję. Wszystkiego dobrego, do zobaczenia!

 

 

Rozmawiał Adrian Pokrzywka

 

Polecamy nasze pozostałe teksty o Avant Art Festival 2025  (tutaj)

 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz