IKS

Lenny Kravitz | 23.07.2024 | Łódź, Atlas Arena [Relacja tekstowa] org. Live Nation Polska

lenny-kravitz-relacja

Lenny Kravitz to na scenie muzycznej człowiek-instytucja. Mało jest artystów potrafiących swoją twórczością pogodzić zarówno zatwardziałych rockmanów jak i osoby, dla których muzyka to jedynie pewien dodatek. Kravitz jakiś czas temu powiedział w jednym z wywiadów, że od kilku lat żyje w całkowitym celibacie. Cóż – nie mnie oceniać jego styl życia, jednak 23 lipca w łódzkiej Atlas Arenie niejedną osobę doprowadził do mentalnego orgazmu… a być może nie tylko mentalnego.

Zanim jednak skupię się na występie gwiazdy jaką niewątpliwie jest Mr. Kravitz, kilka zdań poświecę Devon Ross, która tego wieczoru zaprezentowała się jako support. Wiele osób mógł zdziwić ten wybór, wszak jej twórczość to skrzyżowanie post-punku z gitarową, garażową alternatywą, wokalnie mocno podchodzące pod Courtney Love. Devon to córka Craiga Rossa pełniącego w zespole Lenny’ego rolę gitarzysty. Pachnie nepotyzmem? Z drugiej strony skoro tatuś mógł załatwić występy przed niemałą widownią to czemu nie skorzystać z takiej promocji? Pozostawię te pytania bez odpowiedzi. Sam set bardziej pasowałby do warszawskiej Hydrozagadki lub nieodżałowanego Pogłosu, niż do tak wielkiej hali. Miałem wrażenie, że Devon i jej zespół na scenę wyszli trochę za karę. Chociaż może widoczne zblazowanie było wyłącznie  młodzieńczą pozą. W każdym razie mnie ten krótki występ nie przeszkadzał, ale też nie wywołał na ciele dreszczy entuzjazmu. Na pewno ciekawie wybrzmiał cover The Beatles „Tommorow Never Knows”, a i slajdy pałeczkami po gryfie zrobiły fajną robotę. Łódzka publiczność jednak dość obojętnie potraktowała te popisy.

 

 

Wszyscy czekali na NIEGO. Lenny Kravitz ma 60-lat, a nadal wygląda jak Bóg-Seksu. Taki wygląd w jego wieku to absolutna zbrodnia! No dobrze, odrobinę przesadzam, jestem po prostu zazdrośnikiem. Wróćmy więc do koncertu.

Praktycznie punktualnie o 21.00 rozbrzmiały dźwięki jednego z jego największych hitów „Are You Gonna Go My Way?”. Jak zaczynać to z grubej rury. Takiego wstępu nie powstydziłby się sam Alfred Hitchcock (gdyby oczywiście był muzykiem). Nagłośnienie super, energia niczym po pięciu red bullach. Zapowiadał się wspaniały wieczór. Zespół początkowo postawił na energetyczne utwory:  „Minister of Rock 'n Roll”, rewelacyjny „TK421” z solówką na gitarze basowej autorstwa oczywiście Lenny’ego, dynamiczny ale i zaskakujący „I’m a Believer”. To był czas skakania, tańców i machania „piórami”. Kravitz jest gwiazdą pełną gębą i pokazywał to w każdym swoim kocim ruchu oraz  lekko narcystycznych gestach. Potrafił też umiejętnie kokietować publiczność, kilkukrotnie podkreślając jak bardzo kocha Polskę. Podejrzewam, że w równym stopniu kocha każdy kraj w którym właśnie występuje, ale kto by zwracał uwagę na takie niuanse. Po miłosnych wyznaniach przyszedł czas na te bardziej uczuciowe utwory: „I Belong to You”, „Stillness Of Heart” z niemrawym śpiewem łódzkiej publiczności, przede wszystkim tego wieczoru usłyszałem wreszcie na żywo „Believe”. To mój najukochańszy utwór „Krawca”, więc nie ukrywam, że moje nogi były w tym momencie niczym z waty, a łzy wręcz strumieniem napłynęły do oczu (szczególnie w czasie przepięknej solówki Craiga Rossa). Dodając do tego „doorsowe” klawisze George’a Laksa i trąbkę Camerona Johnsona przez te kilka minut świat się dla mnie całkowicie zatrzymał.

 

 

Kravitz wręcz mistrzowsko buduje setlisty. Po takiej dawce emocji zaserwował mniej oczywisty „Fear”. Co nie znaczy, że był to gorszy moment koncertu. Wręcz przeciwnie. Bardzo wydłużona wersja mocno ocierała się o jazz, a mistrzowskie partie na saksofonie odegrał Harold Todd. W tym miejscu kilka łez uronią fani, którzy byli na krakowskim koncercie –  łódzka publiczność usłyszała fantastyczne wykonanie „Low”… pominięte dwa dni wcześniej. „Paralyzed” – czyli najnowszy singiel Kravitza – wprowadził bardziej hard-rockowy klimat i doskonale sprawdził się  jako kolejny energetyczny zastrzyk tego wieczoru.

Było rockowo, musiało być też tanecznie. „The Chamber” umiejętnie rozruszał moje bioderka i nogi. Generalnie przez cały koncert zaliczyłem pełny trening aerobowy. A co było w dalszej części występu?  Same absolutne klasyki: „It Ain’t Over 'Til It’s Over”, dość zaskakująco niemrawe „Again”, fantastyczne „Always on the Run” i na dobitkę „American Woman” oraz „Fly Away”. Autentycznie mogło się od poziomu hitów zakręcić w głowie. Mistrz ceremonii przedstawił również cały dziesięcioosobowy zespół, który towarzyszył mu na scenie. W trakcie prezentacji największą owację otrzymała perkusistka Jas Kayser – i widać było po niej spore wzruszenie.

 

 

Wiadomo było, że na tym koncert się nie skończy. Jako pierwszy bis wybrzmiał „Human” (również pominięty w Krakowie). Stałym punktem kończącym koncerty jest utwór „Let Love Rule”, w trakcie którego Kravitz przechadza się po płycie i namawia publiczność do śpiewania refrenu. Niestety tego dnia publiczność średnio miała ochotę na chóralne popisy wokalne. A szkoda, bo pamiętam, że pięć lat temu podczas poprzedniej wizyty Lenny’ego w Polsce, Atlas Arena wręcz trzęsła się od wspólnego śpiewu. Ciężko mi zrozumieć, dlaczego tym razem było inaczej. Na całkowity finał koncertu artysta zaprosił na scenę małą dziewczynkę wskazując na nią jako na naszą wspólną przyszłość. Wzruszający gest i słowa. Swoją drogą po fakcie dowiedziałem się, że wspomniana dziewczynka jest córką mojej koleżanki (świat jednak potrafi być bardzo mały).

 

Nie od dzisiaj wiadomo, że Lenny ma coś z kaznodziei, a jego koncerty są wręcz doznaniem duchowych. Nie inaczej było tym razem. Ilość miłosnych fluidów unoszących się w Atlas Arenie była obezwładniająca. Polecam wszystkim – w ramach randki – zabrać na jego koncert swoją ukochaną osobę. Satysfakcja gwarantowana. Ja wyszedłem z tego koncertu całkowicie spełniony ponieważ towarzyszyła mi moja wspaniała małżonka. I tylko szkoda, że tego wieczoru Kravitz nie zagrał „Bring It On” i  „Where Are We Running”, które można było usłyszeć pod halą w trakcie próby dźwięku. Doskonały koncert i rewelacyjna forma Lenny’ego Kravitza. Większość młodych zespołów i muzyków powinna się do niego kolejkami ustawiać na praktyki oraz radę jak stworzyć idealne koncertowe show.  

 

 

Mariusz Jagiełło

 


 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Ten post ma jeden komentarz

  1. Anonim

    Fantastyczny człowiek i wyjątkowy artysta. Love Lenny🫶

Dodaj komentarz