Czasem człowiek, zarówno jako widz, jak i jako recenzent, zrobi podstawowy błąd – zawierzy hype’owi. Przeczyta fragment recenzji, zobaczy parę dobrych słów u znajomych, zerknie na wyniki na agregatorach recenzji i podejmie decyzję o wyświetleniu filmu z pozytywnym nastawieniem, z nutką antycypacji. Bo „ludziom się podoba”, „bo recenzje ma niezłe”, no i oczywiście – bo na święta należy obejrzeć jakiś film dziejący się w Gwiazdkę, w końcu taka już tradycja. W tym roku padło na „Kontrolę bezpieczeństwa” – w oryginale „Carry-On”, czyli „Bagaż podręczny”, co mi osobiście by się bardziej podobało jako tytuł, i to już rozpoczyna serię moich skarg i zażaleń dotyczących tego obrazu.
Zacznijmy może od historii, w końcu to ona w filmie być powinna najważniejsza i to do niej pretensje mam największe. Otóż Ethan Kopek (grany przez znanego m.in. z grania Eltona Johna czy w serii o Złotym Kręgu, Tarona Edgertona), pracujący na lotnisku agent TSA (Transport Security Agency, czyli funkcjonariusz służby bezpieczeństwa lotniska) jest zwykłym, dryfującym spokojnie na gładkiej tafli bezpiecznego życia 30-letnim facetem. Pracuje na lotnisku w LA (LAX) od trzech lat i przez ten czas ani razu nie awansował, ani nie dostał podwyżki, ale też nie jest w tym bez winy – po prostu niezbyt przykłada się do swojej pracy, nie wychyla się, nie jest ambitny. Ot, od pierwszego do pierwszego. Ma dziewczynę, Norę, z którą jest w związku już od kilku lat i są wzajemnie zakochani, i która również pracuje na tymże lotnisku jako kierowniczka operacyjna jednej z linii lotniczych. Akurat tuż przed Świętami dowiaduje się ona, że jest w ciąży i dzieli się z Ethanem tą informacją. Obydwoje są zadowoleni i szczęśliwi, ale prowadzi to też do rozmowy, aby Ethan spróbował podejść bardziej ambitnie do życia – Nora chce, żeby spróbował ponownie zdać egzamin do akademii policyjnej, bo było to jedyne, co w przeszłości faktycznie zdawało się go interesować i ekscytować. Ethan, z męska sam sobie dopowiadając „o co jej naprawdę chodziło”, idzie do swojego szefa i prosi go o przeniesienie do kontroli bezpieczeństwa (ta z taśmą i skanerem), czyli stanowisko ważniejsze i bardziej eksponowane, które może mu pomóc w ewentualnym awansie. Mimo że szef (grany przez znanego z „Breaking Bad” Deana Norrisa) z początku się nie zgadza, to Ethanowi pomaga jego przyjaciel z pracy, który ustępuje mu swoje miejsce, a sam idzie zająć się ludźmi przy bramkach.
Tak oto Ethan, stwierdzając, że skoro dziecko w drodze, to powinien się bardziej wykazać, trafia na kontrolę bezpieczeństwa w jeden z najbardziej zatłoczonych i zajętych dni w roku. Pierwszy raz w swoim życiu na tym stanowisku ląduje. W Gwiazdkę. Na lotnisku w LA. Ktoś by powiedział – szef zgłupiał, ale reżyser filmu (Jaume Collet-Serra, znany dotąd głównie ze średniaków kina akcji i słabego „Czarnego Adama”) stwierdził, że to zabieg świetny.
Po paru chwilach w ręce naszego bohatera „przypadkowo” trafia słuchawka, taka do włożenia do ucha, którą ten postanawia wrzucić do szuflady z rzeczami zgubionymi. Ale zanim to zrobi, na jego telefon przychodzi SMS o treści „Włóż słuchawkę do ucha, Ethan”, więc on posłusznie to robi. Bo ktoś z zastrzeżonego numeru mu to napisał i użył jego imienia do tego. Nie ignoruje tego, zwłaszcza że podczas kontroli bezpieczeństwa nie powinien mieć przy sobie rzeczy osobistych, jak telefon (odnośnik do świata prawdziwego, bo w filmie o tym ani słowa). Nie zwraca się do przełożonego z takim fantem, żeby on zdecydował co z tym zrobić, albo do jednego z przedstawicieli faktycznej policji na lotnisku – nie. I wtedy wpada już w sidła złego Podróżnika (którego faktycznie nieźle gra Jason Bateman, nie pierwszy raz już w karierze wstawiony do mrocznej roli), który ma wobec Ethana plany. Ma on zignorować jedną walizkę, którą ktoś spróbuje przez jego taśmę przeprowadzić. I tyle. Nie zadawać pytań, nie kombinować, nie heroizować – odwrócić wzrok, gdy dana walizka się pojawi na ekranie i pozwolić jej spokojnie załadować się na samolot.
Oczywiście nasz bohater nie na darmo próbował dostać się do akademii policyjnej (temat jego niedostania się do niej też będzie pod koniec filmu poruszony, i ma nas jeszcze bardziej pozytywnie nastawić nas do Ethana, mimo że nie jest ani ciekawy, ani zbyt rozsądny), więc będzie próbował swoich sił, aby przeciwstawić się Podróżnikowi. Najpierw małe próby, potem coraz większe i poważniejsze. Po niektórych dostanie w zęby (metaforycznie i faktycznie), ale prędzej czy później zaczną mu te kombinacje i próby mniej lub bardziej wychodzić.
I to ma niby trzymać widza w napięciu – ta zabawa w kotka i myszkę, te próby przechytrzenia jednego przed drugiego. W tym groźby pod kątem ciężarnej dziewczyny Ethana, co ma usprawiedliwiać jego naiwność, uległość i zidiocenie w wielu momentach tego filmu. Zresztą nie tylko jego – gdy w pewnym momencie Nora musi uciekać przed napastnikiem stojąc wewnątrz lotniska, to nie biegnie ku stanowisku policji, ku obsłudze lotniska, która pewnie cała ją zna, czy chociażby ku innym agentom TSA… Nie, ona wybiega na zewnątrz, na parking przed lotniskiem i biegnąc próbuje zwrócić na siebie uwagę strażnika siedzącego tam, w budce, sto metrów dalej, pomiędzy ryczącymi silnikami wszelkich możliwych pojazdów silnikowych przejeżdżających pod lotnisko. Ethan też popisuje się inteligencją w nieodpowiednich momentach, a próby wybielania go za bohaterstwo nijak się mają do kilku śmierci i chaosu, które swoim zachowaniem spowodował. Wiem, że łatwo z kanapy głosić „To jest głupie”, „Ja bym tak nie zrobił”, ale co ja poradzę, że tyle jego zachowań, reakcji i decyzji jest beznadziejnych? I stoi to w kontraście do niektórych jego prób przechytrzenia Podróżnika, które potrafią być bardzo pomysłowe.
Także operacja Podróżnika jest bardzo dziwnie zorganizowana, jak również nieprawdopodobna – czy naprawdę w przypadku wielkiego lotniska, z wieloma poziomami, salami, pokojami i ścianami, najlepszym straszakiem dla „zabijemy Ci dziewczynę” jest snajper na parkingu z wielkim czerwonym znacznikiem laserowym? Skoro Podróżnik ma przy sobie jakąś super niewykrywalną truciznę, czy to nie byłby lepszy straszak? Co również prowokuje pytanie – jak ją przeszmuglował na lotnisko? Jak jedna z jego współpracownic przeszmuglowała spadochron na lotnisko?! I wiele innych pytań, pozostających bez odpowiedzi.
Dość wcześnie w filmie pojawia się też policjantka (Danielle Deadwyler), która bada wątek morderstwa z samego początku filmu, łączącego się z tym, co dzieje się na lotnisku. Niestety, ona też nie grzeszy inteligencją w kilku aspektach tego, co pojawia się w trakcie jej śledztwa, natomiast wykazuje olbrzymie pokłady naiwności. Także w stosunku do Ethana, bo tego oczywiście wymaga scenariusz.
No dobrze, tak narzekam i narzekam, ale czy coś w tym filmie w ogóle jest godne polecenia? Tak jak wspominałem wcześniej – gra aktorska jest naprawdę niezłym punktem „Kontroli bezpieczeństwa”. Zarówno Bateman jako Podróżnik, mroczny, nieprzyjemny, ale bardzo rozsądny złol, jak i Edgerton jako nieco nieogarnięty, ale zmyślny i ostatecznie niby pomysłowy Kopek, swoje role odgrywają całkiem dobrze. Wspierani przez niezłą obsadę drugoplanową (zwłaszcza Dean Norris jako szef Ethana, Theo Rossi jako Obserwator, oraz Sofia Carson jako dziewczyna Ethana – Nora) dają radę sprzedawać fikcję z ekranu na tyle wiarygodnie, że ogląda się ten film dobrze. Także wartka akcja i parę zwrotów fabuły sprawiają, że jednak buduje się niezłe napięcie, przez które chce się obejrzeć tę historię do końca.
Ale to absolutnie nie wystarcza, żeby można było ten film polecić z czystym sercem. Lepszym „świątecznym” kinem akcji dziejącym się na lotnisku była znana wszystkim „Szklana pułapka 2” („Die Hard 2”, 1990). A lepszym filmem, gdzie „zwykły szary człowiek” zostaje zaszantażowany do działania na rzecz terrorysty/złola, ale próbuje się na różne pomysłowe sposoby postawić, był nieznany ogółowi „Na żywo” (Nick of Time, 1995) z Johnnym Deppem. Po obejrzeniu „Kontroli bezpieczeństwa” zerknąłem ponownie na te pochlebne opinie na agregatorach recenzji i zauważyłem pewną prawidłowość – krytycy oceniali ten film o wiele wyżej niż widzowie, którzy byli o wiele bardziej krytyczni w stosunku do niego. W komentarzach do tych paru pozytywnych wpisów znajomych również więcej negatywów i rozczarowań. I to samo ja mogę powiedzieć o tym oryginalnym dziele Netflixa – zamysł niezły, początek dający nadzieję, ale potem jednak wszystko się rozjeżdża i ciężko oglądać „popisy” głównego bohatera bez skwaszonej miny i rozczarowania.
Ten post ma 2 komentarzy
eila! na maxa ciekawi mnie geneza Twojej xywy (Azirafal)
pzdr
Hej.
Jest to imię anioła-bibliofila z książki Terry’ego Pratchetta i Neila Gaimana – Dobry Omen. Na Amazon Primen są dwa sezony serialu stworzonego na jej podstawie, który bardzo serdecznie polecam, bo się świetnie trzyma atmosfery i humoru książki 🙂