Kneecap to prawdziwe hip-hopowe trio z Belfastu, które nawija w ojczystym, irlandzkim języku. Film „Kneecap. Hip hopowa rewolucja” jest opowieścią fabularyzowaną, więc to mocno podkręcona biografia grupy. Jednak „rewolucja” w polskim tytule to nie tylko figura retoryczna i chwyt marketingowy. Zakładam, że żaden inny muzyk czy zespół na świecie (nie tylko hip-hopowy) nie miał takiego wpływu na politykę swego kraju jak Kneecap, bo do pewnego przewrotu w swoim państwie się przyczynił.
Na fali popularności zespołu i patriotycznego uniesienia obywateli doszło w ich kraju do powszechnego odrodzenia się miłości do języka przodków, a parlament brytyjski musiał ugiąć się i w 2022 r. przyjął ustawę o języku irlandzkim jako urzędowym w Irlandii Północnej, choć wcześniej podobno mówiło w nim już tylko sześć tysięcy osób(!).
Żeby nie było, że ta filmowa biografia z politycznym i społecznym tłem to tak zwane kino zaangażowane, a bohaterowie to ludzie z misją, to trzeba uczcie napisać, że nasi protagoniści raczej nie mieli tego rodzaju ambicji. Muzycy Kneecap (którzy wyśmienicie grają w filmie samych siebie), głównie imprezują, piją, ćpają, dealują prochami i jako mieszkańcy zachodniego Belfastu, nie cierpią wszystkiego, co brytyjskie z „Brytolami” włącznie. Mają więc na pieńku z policją oraz swoimi protestanckimi sąsiadami.
Bohaterowie (Naoise i Liam) zakładają zespół, bo namawia ich do tego pewien nauczyciel (DJ Provai), potem zresztą również członek grupy. W ich etosie jednak niewiele się zmienia, muzyka to znów wyraz buntu i gniewu: śpiewają po irlandzku, a w tekstach ponownie obrażają „Brytoli” i walczą z systemem. Dzięki kontrowersjom i YouTube zyskują szybko popularność wśród lokalnych nastolatków, a z czasem – dzięki nieprzychylnej oficjalnej prasie – wśród dorosłych.
Dobrze ogląda się tę historię. Reżyser, Rich Peppiatt ubiera ją w lekką, komiczno-dramatyczną i dynamiczną formę, przypominającą „Trainspotting” czy filmy Guya Ritchiego. Swoje robi też ścieżka dźwiękowa (oczywiście głównie skompilowana z ich utworów). Dodatkowym smaczkiem jest obsadzenie niezawodnego Michaela Fassbendera w roli ojca jednego z głównych bohaterów. Gra jedną z tych nielicznych postaci „na serio”, legendę irlandzkiego ruchu oporu. Dla kinomanów to oczywiste nawiązanie do pamiętnej i sugestywnej roli z 2008 roku w „Głodzie” Steve’a McQueena, gdzie Fassbender wcielił się w bojownika IRA, Bobby’ego Sandsa.
Finalnie „Kneecap. Hip hopowa rewolucja” okazuje się filmem nie tyko o muzycznym fenomenie, imprezujących hip-hopowcach skierowanym do młodzieży i fanów gatunku. To też współczesny obrazek Belfastu, relacji młodzi-starzy Irlandczycy oraz ich różnego podejścia do walki o tożsamość. Ten film to taka atrakcyjnie i sprawnie skrojona rozrywka z przesłaniem. Na zakończenie warto również wspomnieć o dwóch kwestiach. Po pierwsze produkcja została irlandzkim kandydatem do Oscara i wiele wskazuje na to, że ma szansę trafić na shortlistę. Po drugie panowie zaprezentują się w przyszłym roku na OFF Festival w Katowicach, więc wszyscy chętni będą mieli możliwość zobaczyć ich na żywo. A póki co obczaicie ich w kinie!
Ocena: 4/6
Piotr Olechno
Obserwuj nas w mediach społecznościowych:
Ten post ma jeden komentarz
Dobra recenzja. Krótko i konkretnie. Chyba się wybiorę na ten fil