Depresja zimowa, ciężar post-kolonialny, kleszcze religii i kapitalizmu, ten skandynawski blues… wszystko to ma wiele wspólnych mianowników, wszystko się ze sobą zazębia, a taki stan rzeczy udowadnia duńska grupa Katla, prezentując to na swoim nowym albumie zatytułowanym „Scandinavian Pain”. Jak to wszystko ze sobą poprzeplatali, jak uczynili z tego niemalże jedną historię? Czytajcie, a dowiecie się, co mieli na ten temat do powiedzenia perkusista i wokalista Rasmus Bang oraz basista Theis Roed Stenberg Thorgersen.
Agata Podbielkowska: Witajcie panowie, miło Was widzieć. Zacznę od dość standardowego pytania, ale niezwykle nurtuje mnie tytuł Waszego krążka. Dlaczego nazwaliście go „Scandinavian Pain”? Rozumiem, że ma to coś wspólnego z pewną specyfiką krajów skandynawskich.
Rasmus Bang: Tytuł „Scandinavian Pain” doskonale podsumowuje wszystkie piosenki, które się na albumie znalazły. To jest dość typowa definicja tytułu albumu, ale to był najlepszy sposób na to, by wytłumaczyć, o co nam chodziło. To nie jest „zachodni ból”, to nie jest „europejski ból”, to nie jest „duński ból”, to jest „skandynawski ból”. Zawęziliśmy to do pewnego specyficznego terytorium, na którym mieszkają bardzo bogaci ludzie, mający wiele przywilejów, wiodący normalne życie, jednakże również borykający się z poczuciem winy i wstydu, ze względu na historię niewolnictwa, post-kolonializmu. Jest też oczywiście aspekt depresji, istnieje takie skandynawskie określenie, „zimowa depresja”. To jest mieszanka tego wszystkiego.
AP: Rozumiem, o czym mówisz, bo spędziłam trochę czasu w krajach nordyckich. Uwielbiam je, ale faktycznie bywają mroczne i Wasz album to oddaje. Rozpoczyna go numer „Don’t Let The Fuckers Let You Down”- czy jest to swego rodzaju imitacja medytacji i afirmacji?
RB: To jak najbardziej jest medytacja i afirmacja, właściwie kopia tego, co się słyszy, kiedy się cierpi na depresję, kiedy czuje się niepokój, a także kiedy jest się od czegoś uzależnionym. Kiedy człowiek mierzy się tego typu rzeczami, to jest właśnie to, co będzie robił. Wydaje mi się, że „Don’t Let The Fuckers Let You Down” wprowadza w odpowiedni klimat, daje sygnał, że krążek traktuje właśnie o tych sprawach. Nie jest tak, że jeżeli mierzysz się z takimi problemami, to nie ma dla ciebie nadziei, wręcz przeciwnie. Chcemy powiedzieć, że da się to przetrwać i że fakt, że tak się czujesz nie oznacza, że jesteś do dupy. Wszystko będzie dobrze, jesteśmy tu, by ci pomóc.

AP: Takie wsparcie jest niezwykle potrzebne, muzyka ma ogromną moc. A ta końcówka, „Embrace love …and Satan” to od Waszego zespołowego sloganu?
RB: Tak jest. My zazwyczaj trzymamy się duńskiej wersji, czyli „kærlighed og satan”. Te afirmacyjne teksty, czy też programy walki z uzależnieniami często zdominowane są przez chrześcijaństwo. Założenie jest takie, że aby wyjść z dołka trzeba odnaleźć Boga, wiarę i tak dalej. My chcemy powiedzieć, że Bóg wcale nie jest rozwiązaniem, a przynajmniej nie musi nim być. My odnajdujemy zbawienie w środowisku heavy metalowym, ponieważ zależy nam na sobie nawzajem.
AP: Niestety wciąż bardzo dużo programów odwykowych w pewien sposób wyklucza ludzi nie będących chrześcijanami, wszędzie wciskając tego Boga. Tak mi się coś telepie po głowie, że w którymś z wywiadów Ville Valo opowiadał, że podczas jego pobytu w ośrodku odwykowym kazali mu się właśnie zwracać do Boga, a on jako wielki fan Black Sabbath zastępował Boga Ozzym Osbournem.
RB: Niezły pomysł.
AP: Też tak uważam. A Wy jakie macie sposoby na radzenie sobie w gorszych chwilach swojego życia? Oprócz muzyki oczywiście.
Theis Roed Stenberg Thorgersen: Oj, trudne pytanie, bo to właśnie muzyka gra tutaj największą rolę. Co mogę powiedzieć… mamy siebie.
AP: Piękna odpowiedź.
RB: Twoje dzieci, stary!
TT: No właśnie miałem o nich powiedzieć. Oczywistym jest, że moja rodzina jest dla mnie ogromnym wsparciem.
RB: Wspaniałe jest to, że w tle słychać te Twoje dzieci, tak jakby chciały podkreślić ten fakt.
AP: „My, tato!” Dla mnie na przykład literatura jest ratunkiem i właśnie o nią chciałabym teraz zahaczyć. W piosence „Dead Lover (House of Pain)” jest linijka “I’ll battle Cthulhu and pay my debt to the flame”. Cthulu oczywiście pochodzi z H.P. Lovecrafta. Jesteście jego fanami?
RB: Tak… aczkolwiek jest to dość niebezpieczne pytanie. To trochę tak, jakby się powiedziało, że jest się fanem „Władcy Pierścieni” i w rozmowie z kimś, kto jest wręcz nerdem w tej dziedzinie zostało się zniszczonym, bo nie ma się aż tak ogromnej wiedzy na ten temat. Pewnie, lubimy H.P. Lovecrafta, ale nie mamy na jego temat ogromnej wiedzy. Najbardziej fascynuje nas wszystko, co dotyczy mitycznej postaci Cthulu.
AP: Ja tutaj nikogo nie zamierzam niszczyć za brak wiedzy, nie martw się. To, co powiedziałeś na temat konfrontacji z mega fanami od razu skojarzyło mi się z tymi wszystkimi ludźmi, którzy zauważywszy, że masz koszulkę z jakimś zespołem biegną za tobą z krzykiem „wymień 5 ich piosenek!”
RB: Tak, to jest dokładnie to!
AP: A co dokładnie symbolizuje Cthulu w tym utworze i czym jest ten dług?
RB: Ten utwór jest o byciu pogrążonym w depresji, o byciu wciśniętym w najciemniejsze kąty swojego umysłu. W „Zewie Cthulu” jest mowa o byciu przykutym do dna oceanu. To jest też definicja tego, jak głęboko można się zapaść podczas depresji. Ma się wtedy właśnie wrażenie, że jest się przykutym łańcuchami do dna oceanu. Ten utwór nawiązuje właśnie do tego uczucia.
AP: Czasami trzeba spaść na samo dno, żeby mieć się od czego odbić. A możecie mi powiedzieć, co też wyprawia się w utworze „Eating Grapes with Kevin Sharp”?
TT: Ten numer oparty jest na historii, która wydarzyła się naprawdę. Byliśmy w trasie z amerykańskim zespołem Brujeria, którego tour manager nazywał się Kevin Sharp. Facet gra też w kapeli Brutal Truth. Jeden z ostatnich koncertów z nimi wypadł na bardzo gorący dzień w Düsseldorfie. Jedliśmy wtedy winogrona z Kevinem Sharpem. Kiedy wróciliśmy po trasie do domu, Rasmus wysłał mi wiadomość głosową o treści: „mam pomysł, musi powstać z tego piosenka”. Potem wyrecytował mi słowa do tej piosenki, po czym stwierdził: „i tyle, taka musi właśnie być”. Powiedziałem: „spoko stary, zróbmy to”.
AP: Ta piosenka jest jak najbardziej kompletna, nie potrzeba jej niczego więcej. Jest trochę jak takie haiku.
RB: Dokładnie! Wydaje mi się, że to, co jest bardzo ważne, jeśli chodzi o „Eating Grapes With Kevin Sharp” w kontekście całego albumu to fakt, iż jest to taki odnośnik do pewnego elementu psychoterapii, który polega na docenianiu drobiazgów w życiu. Czasami właśnie tego typu wspomnienia, z jakichś przyjemnych, niekoniecznie super niesamowitych chwil, a takich, jak chociażby jedzenie winogron z Kevinem Sharpem w Düsseldorfie mogą wystarczyć w walce o przetrwanie w depresji. Ile ta piosenka trwa? 13 sekund? 18 sekund? Tyle starczy.
AP: W życiu właśnie chodzi o cieszenie się drobiazgami, w tym również krótkimi piosenkami. Na pewno też radosna była dla Was współpraca z Ole Lukiem z zespołu Afsky przy piosence „Taurus”. Opowiecie o tym coś więcej?
TT: Pewnie. Na początku „Taurus” miał być samodzielnym singlem, stworzyliśmy ten utwór jeszcze zanim zajęło się nami Napalm Records. Mamy wyjątkowe szczęście, że przyjaźnimy się z Ole, dzielimy salę prób. Stwierdziliśmy, że musimy wręcz zaprosić go do współpracy. Napisaliśmy więc fragment specjalnie dla niego. Tak, jak powiedziałem wcześniej, najpierw miał to być samodzielny, nie zrzeszony z innymi numerami na żadnym albumie kawałek, ale kiedy podpisaliśmy kontrakt z Napalm Records to powiedzieli nam, że on po prostu musi się znaleźć na krążku. Nagraliśmy go jeszcze raz, żeby brzmieniem zbliżyć go do reszty piosenek ze „Scandinavian Pain”. To było dość trudne zadanie, ale jakoś sobie z tym poradziliśmy. Wokal Ole, który znalazł się w wersji albumowej pochodzi z oryginału, cała reszta natomiast jest świeża.

AP: Ponowne nagrywanie piosenek, żeby je gdzieś dopasować zawsze jest dość trudnym zadaniem, dużo rzeczy może pójść nie tak.
RB: Zwłaszcza, jeśli powstał już teledysk do oryginalnej wersji, a tak właśnie było. Nie tylko zatem musieliśmy nagrać nową wersję tak, by pasowała do albumu, ale musiała się też zgrać z teledyskiem.
AP: O w mordę…
RB: No właśnie!
AP: Wielkie gratulacje zatem, krew i pot się polały, ale odnieśliście zwycięstwo. Widzę, że czas nam ucieka, więc na sam koniec chciałam się zapytać o „Hunab Ku”. Dość oczywistym wydaje się fakt, iż utwór ten jest o kolonializmie, zgadza się?
RB: Tekst napisałem ponad 10 lat temu, wersja pierwotna trochę różniła się od tej, która znalazła się na albumie. To było taka dziwna bajka o apokalipsie, o tym, że religia i kapitalizm w końcu zniszczą ten świat. Kiedy postanowiliśmy włączyć ją do „Scandinavian Pain”, przerobiłem ją tak, by formą bardziej przypominała piosenkę, musiałem ją też trochę skrócić, nie tracąc przy tym jej sensu. Nadal musiała mieć jednak postać bajki na dobranoc, to musiało być wyrecytowane, z piękną gitarą w tle, którą oczywiście zajął się nasz gitarzysta, Marc Christensen. Wielu ludzi interpretuje tekst, jako historię przybycia chrześcijan do Ameryki, o przesuwaniu się coraz bardziej na zachód, co jest jak najbardziej prawidłowe. Hunab Ku było pierwszym, użytym w erze kolonializmu określeniem na chrześcijańskiego Boga, symbolem sprowadzenia czegoś politeistycznego do czegoś monoteistycznego. Jak dobrze wiemy, później było coraz gorzej. Wiele kultur spotkał ten los i my, Duńczycy, też nosimy na sobie ciężar kolonializmu.
AP: Niestety. Wybrałeś niezwykły sposób na to, by opowiedzieć tę smutną historię. Dziękuję za to, a także za tę rozmowę.
RB: Dzięki serdeczne!
TT: Dzięki za rozmowę!
Rozmawiała Agata Podbielkowska
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: