Jeśli kochacie, drodzy melomani, muzykę lat 70-tych, jeśli miłością darzycie te stare bandy z tego okresu, ale jednocześnie pragniecie poznać nieco młodsze zespoły, to amerykańska kapela Dirty Honey jest dla Was. Jest to grupa dość nowa, brzmieniem jednak zdecydowanie bliżej im do czasów, gdy giganci typu Led Zeppelin byli na szczycie. Słuchając muzyki Dirty Honey myślami przenoszę się do pachnącego piwem i petami Whiskey a Go Go, ciekawa jestem, gdzie wędrujecie Wy. Tak przy okazji, piosenka Dirty Honey zatytułowana „When I’m Gone” znalazła się na ścieżce dźwiękowej do filmu „Minecraft”, a żeby było jeszcze piękniej, muzycy odwiedzą nasz kraj już za kilka dni i uraczą polską publiczność koncertami w krakowskim klubie Poczta Główna (16 czerwca) oraz w warszawskim klubie Hybrydy (17 czerwca). A teraz zapraszam do lektury tego, co do powiedzenia miał gitarzysta grupy, John Notto.
Agata Podbielkowska: Hej!
John Notto: Cześć!
AP: Jak się miewasz?
JN: Bardzo dobrze! A Ty?
AP: Znakomicie.
JN: Super! Powiedz mi, jak się wymawia Twoje imię?
AP: Właściwie tak, jak wymawiasz „Agatha Christie”. Zawsze w ten sposób podpowiadam osobom niezaznajomionym z moim językiem.
JN: Rozumiem, bardzo sprytne.

AP: Dzięki. Słuchaj, mieszkasz w LA, a ja pytam się teraz każdej, napotkanej przeze mnie, mieszkającej w tych okolicach osoby, jak wygląda sytuacja po tym pożarowym piekle z początku roku. Rozmawiałam niedawno z Aaronem Bruno z Awolnation, a także z moim znajomym z Los Angeles, którzy mi powiedzieli, że miasto dopiero teraz zaczyna powoli dochodzić do siebie.
JN: Cóż, jeśli chodzi o ludzi, którzy stracili swoje domy, to oni staną na nogi pewnie dopiero za jakieś 2-3 lata. Dla nich koszmar trwa. Pożary na szczęście na razie się skończyły, co jest dobrą wiadomością dla reszty miasta, ale wiadomo, dla tych, którzy stracili swoich bliskich i swoje dobytki dramat się nie skończył.
AP: No tak… a jeśli chodzi o Twoich bliskich, to ktoś ucierpiał?
JN: Niektórzy ludzie z naszego managementu stracili niestety swoje domy i zwierzaki.
AP: O nie… strasznie współczuję. Okropnie było na to patrzeć, ja sama uwielbiam LA, więc moje serduszko pękało. No ale teraz z Los Angeles przenieśmy się do Polski, ponieważ bardzo niedługo nas odwiedzicie. Jako, że nie jest to Wasza pierwsza wizyta w tym nadwiślańskim kraju, chciałam Cię zapytać o Twoje najlepsze wspomnienia stąd.
JN: Jedzenie!
AP: W ogóle nie jestem tą odpowiedzią zdziwiona.
JN: Nigdy wcześniej nie miałem okazji skosztować polskiego jedzenia. Pamiętam, że jak byliśmy w Polsce po raz pierwszy, to poszliśmy do restauracji i próbowaliśmy wybrać jakąś potrawę. Kelner nas zapytał, czy kiedykolwiek wcześniej odwiedziliśmy ten kraj. Jak usłyszał, że nie, to zasugerował wzięcie mięsnej deski. Pamiętam, że były tam różne rodzaje kiełbas, szynek, wszystko podane z frytkami. Coś przepysznego. Jeśli chodzi o inne aspekty, to publiczność jest niezwykle energiczna i bardzo entuzjastyczna. Graliśmy w jakimś znajdującym się w piwnicy klubie i to było naprawdę wspaniałe doświadczenie.

AP: Polska publiczność słynie ze swojego entuzjazmu i zaangażowania w trakcie koncertów, bardzo się cieszę, że mogliście tego doświadczyć, cieszy mnie również to, że urzekło Was nasze jedzenie, też jest dość sławne na świecie.
JN: Zdecydowanie spełniliście wszelkie oczekiwania. Zapomniałem wcześniej jeszcze dodać, że pierwszy raz, kiedy otwieraliśmy dla Guns n’ Roses koncert na stadionie, miał miejsce właśnie w Polsce.
AP: A to ja wiem.
JN: To było naprawdę wręcz magiczne doświadczenie.
AP: Domyślam się. A teraz poproszę Cię o cierpliwość do mojej osoby, zdaję sobie bowiem sprawę, że to, co teraz powiem słyszycie zapewne non stop, ale po prostu muszę poruszyć ten temat. Jeśli chodzi o brzmienie Waszej muzyki, a także Wasz wygląd, to jesteście niczym wyjęta z lat 70-tych kapela. U ludzi, którzy żyli w tym okresie, budzicie wspomnienia, natomiast dla tych, dla których lata 70-te są odległą przeszłością jesteście lekarstwem na tęsknotę za tym, czego nigdy nie doświadczyli. Czy masz poczucie, że Dirty Honey jest takim portalem do przeszłości i czy czasem nie masz wrażenia, że grając swoją muzykę sami przenosicie się te 50 lat wstecz?
JN: Mam wrażenie, że jesteśmy takim portalem dla naszych fanów, sami nam o tym mówią. Mają poczucie, że jesteśmy kontynuatorami czegoś, czego oni nie mogli doświadczyć. My sami czasami czujemy, że na naszych barkach spoczywa odpowiedzialność za tę kontynuację i po prostu wręcz musimy to robić. Ironią jest to, że w dzisiejszych czasach brzmienie naszej kapeli jest uznawane za coś niestandardowego, niezwykłego. Jeśli chodzi o mnie, to zawsze byłem zafascynowany latami 70-tymi, ale również 80-tymi i 90-tymi. Nigdy właściwie, przynajmniej pod względem muzycznym, nie dołączyłem do ery lat 2000-nych. Są oczywiście zespoły, które wyrosły w tej erze i które lubię, ale to nie do końca moja bajka. To właśnie lata 70-te kręcą mnie najbardziej. Uczyłem się wielu stylów gry na gitarze, bo to uwielbiam, ale zawsze najbliższe mi były style używane przez muzyków z lat 70-tych. Może nie czuję, jakbym się przenosił te 50 lat wstecz, ale działamy trochę tak, jak działali muzycy te pół wieku temu. Przyznaję się więc, że jesteśmy… nieco przestarzali, jeśli chodzi o nasze brzmienie, ale chyba całkiem fajnie to idzie.
AP: Nawet nie całkiem, a bardzo fajnie to idzie. Jesteście jednocześnie przestarzali i nowocześni, ponieważ zauważyłam, że teraz jest powrót do tego typu brzmienia, ludzie bardzo chcą czegoś takiego słuchać. Oczywiście słuchają tych starych kapel, ale chcą też czegoś nowego, co będzie brzmiało, jak coś starego, a Wy właśnie coś takiego oferujecie, więc robicie świetną robotę.
JN: Dzięki, będziemy to robić przynajmniej do momentu, aż wszyscy zaczniemy grać na keyboardzie i zetniemy włosy! Nie no, może tak to nie…

AP: O nie nie, tego nie róbcie, włosy muszą zostać! Ja zawsze opierniczam facetów, którzy mają piękne, długie włosy, a potem je ścinają, bo uwielbiam długowłosych panów. Zmieniając trochę temat, pozwolę sobie przywołać wypowiedź Waszego wokalisty, Marca Labelle’a, który stwierdził, że tytuł Waszego ostatniego, studyjnego albumu, czyli wydanego w 2023 roku „Can’t Find The Brakes” opisuje stan, w jakim się Wasza kapela obecnie znajduje, czyli ogromne tempo, brak kontroli nad tym, co się dzieje, ten roller coaster, który teraz macie, jeśli chodzi o karierę. Wiadomo, że jazda bez hamulca jest szalona i ekscytująca, bywa wręcz piękna, ale jest też bardzo niebezpieczna. Jeśli chodzi o coś takiego w kategorii kariery, to co jest dla Ciebie w tej jeździe bez hamulca najpiękniejsze, a co najgroźniejsze?
JN: Cóż, niebezpieczeństwa, jakie na nas czyhają, związane z życiem w trasie i tak dalej, to za dużo chlania, narkotyki, tego typu sprawy. Te rzeczy są niestety nadal obecne w tej branży. Do tego dochodzi również wieczne niedospanie, czy złe odżywanie. Wszystko to może stanowić duży problem. Swego czasu te niebezpieczeństwa były wręcz reklamowane przez zespoły typu Mötley Crüe, czy Guns n’Roses, wykolejanie się, balansowanie na krawędzi życia i śmierci było uznawane za coś zajebistego. Nadal, na przykład na festiwalach, wpadamy na ludzi, którzy tak właśnie funkcjonują i to nam w pełni uświadamia, że to nadal stanowi dla nas zagrożenie. Jeśli chodzi o dobre strony, to robimy to, co kochamy, kiedyś to było tylko w sferze marzeń, teraz jest rzeczywistością. Startowaliśmy od grania coverów w barach w LA, więc to, że teraz możemy żyć z naszej własnej muzyki bywa wręcz przytłaczające, oczywiście w pozytywny sposób. Udało nam się, pokonaliśmy już kilka ważnych szczebli, jeśli chodzi o naszą karierę.
AP: Starajcie się zatem unikać tych niebezpieczeństw i wspinajcie się dalej po szczeblach kariery.
JN: W sumie teraz zdałem sobie sprawę, że ostatnio trochę zaczęliśmy hamować. Od listopada nie byliśmy w żadnej trasie, to najdłuższa przerwa, jaką mieliśmy od 2019 roku, oprócz oczywiście okresu pandemii. Sporo działaliśmy na miejscu, w Los Angeles, nasza piosenka, „When I’m Gone” znalazła się na ścieżce dźwiękowej do filmu „Minecraft”, ale faktycznie dawno nie byliśmy w trasie, także delikatnie nacisnęliśmy pedał hamulca.
AP: Ale zaraz znowu wciśniecie pedał gazu, bo dosłownie za kilka dni ruszacie w trasę. Wspomniałeś film „Minecraft”. To musi być wspaniałe uczucie, kiedy Twój utwór ląduje na ścieżce dźwiękowej do tak dużego filmu.
JN: To dość surrealistyczne doświadczenie. Poszliśmy do kina, obejrzeliśmy ten film i nadal trudno było nam uwierzyć, że nasza piosenka tam jest. Kiedy pomyślę sobie o tym, że nasz numer jest w filmie, w którym nie tylko zagrali bardzo sławni ludzie, ale który również pewnie w kwestii kasowości wyprzedzi wszystkie inne, tegoroczne filmy, to wydaje mi się to być czystym szaleństwem. Fajne jest też to, że ten film cieszy się popularnością wśród rock n’rollowców, którzy w trakcie seansu rzucają popcornem i zostają wyproszeni z sali, są trochę nieokrzesani, jak to rock n’rollowcy. Co prawda niekoniecznie może popieram niszczenie kina…
AP: Niszczenie kina to może nie jest zachowanie pożądane, ale chyba już lepsi są ludzie rzucający w kinie popcornem, niż tacy, co wyrzucają telewizory z hotelowych okien. Słyszałam od niektórych, że marzy im się wywalenie telewizora przez okno, żeby zobaczyć, jak to jest.
JN: My też miewamy niegrzeczne pomysły, ale zdecydowanie nie posiadamy odpowiedniego do niszczenia hotelowych pokoi budżetu, więc nic takiego nie robimy, ale bywało, że się trochę zabawiliśmy. Nadal jednak jeszcze nie wyrzucaliśmy telewizorów przez okno.
AP: Wszystko przed Wami. Wracając do filmu „Minecraft”, jesteś może fanem tej gry?
JN: Nie, nie mam o tym świecie zielonego pojęcia.
AP: No to jest nas dwoje. Przez to, że Wasza piosenka znalazła się w filmie, Wy znaleźliście się u Jimmy’ego Kimmela. Jakie masz wrażenia z występu w tym programie?
JN: Było fanatycznie, wszystkim się spodobaliśmy, poszło świetnie, ja się bawiłem wspaniale, jestem bardzo szczęśliwy, że mieliśmy szansę na taki występ. Zagraliśmy naszą muzykę w telewizji. Nic dodać, nic ująć.
AP: To duża rzecz, „Jimmy Kimmel Live” to bardzo popularny program.
JN: Tak, a sam Jimmy naprawdę bardzo miło przyjmuje swoich gości.
AP: Podoba mi się to, że zaprasza do swojego programu przeróżnych artystów, wykonujących przeróżne gatunki muzyki, niczego się nie boi. Rozmawialiśmy wcześniej o tym, że trochę wyhamowaliście ostatnio, ale w tym wyhamowaniu, oprócz akcji „Minecraft” dokonaliście jeszcze innej, wspaniałej rzeczy, a mianowicie wydaliście swój pierwszy album koncertowy, „Mayhem and Revelry”. Jak wspominasz składanie tego krążka? Jest to jednak działanie zupełnie inne, niż ogarnianie albumu studyjnego.
JN: Nie było to najmilsze doświadczenie. Przez ponad rok nagrywaliśmy każdy koncert, potem musieliśmy tego wszystkiego słuchać, a to naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Musieliśmy ustalić, które wersje numerów na tym albumie się znajdą, chcieliśmy zachować swoją muzyczną, sceniczną tożsamość, a to oznacza, że ludzie usłyszą błędy, które popełnialiśmy podczas koncertów. Były lepsze i gorsze występy, ale jestem bardzo zadowolony z tego, co nam wyszło. Wydaje mi się, że ludzie powinni poznać taką wersję Dirty Honey, tę surową. Powinni zobaczyć, że przenosimy na scenę energię obecną na naszych albumach studyjnych. Chcieliśmy mieć koncertową wizytówkę, która będzie dostępna dla wszystkich.

AP: Ja uwielbiam albumy koncertowe. Kiedy człowiek nie może pójść na koncert, może sobie chociaż włączyć taki album, zamknąć oczy i wyobrażać sobie, że na tym koncercie jest. Wspomniałeś błędy, ale błędy są rzeczą normalną, czynią nas ludźmi, z błędów mogą też wyjść piękne rzeczy.
JN: To jest część rock n’rolla, część tego brzmienia i to wcale nie są takie duże błędy, to są takie urocze, drobne pomyłki.
AP: Są takim uroczym dodatkiem. A planujecie może jakoś niedługo wydać nowy album studyjny?
JN: Nad nową muzyką pracujemy właściwie zawsze, w powietrzu fruwają pomysły, mamy ich już dość sporo. Na razie czeka nas trasa, więc nie zabierzemy się za nagrywanie, ale po powrocie do domu zaczniemy działać.
AP: Super, nie mogę się doczekać. Dzięki piękne za tę rozmowę, oby i tym razem polska publiczność się spisała.
JN: Bardzo dziękuję!
Rozmawiała Agata Podbielkowska
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: