IKS

Joe Bonamassa – „Breakthrough” [Recenzja], dystr. Mystic Production

joe-bonamassa-breakthrough-recenzja

Joe Bonamassa to jeden z najbardziej rozpoznawalnych gitarzystów i wokalistów współczesnego bluesa. Jego muzyczna podróż, która trwa już ponad dwie dekady, jest pełna sukcesów. Bonamassa ponadto nie boi się eksperymentować, choć jego najnowszy album, zatytułowany „Breakthrough”, nie jest w żaden sposób rewolucyjny. To raczej świadomy krok w stronę dojrzalszego, bardziej zbalansowanego brzmienia. To dzieło artysty, który – mimo że ma ugruntowaną pozycję w środowisku – wciąż poszukuje równowagi między techniczną perfekcją a emocjonalnym przekazem.

Ostatnie lata kariery Joe Bonamassy to okres intensywnej pracy i różnorodnych wyzwań muzycznych. W 2018 ukazał się „Redemption”, na którym muzyk postawił na cięższe, bluesrockowe brzmienie z dużą dozą ekspresji. Z kolei młodsza o dwa lata płyta „Royal Tea” stanowiła hołd dla klasycznych kompozycji z lat 60. i 70. Album „Time Clocks” natomiast podkreślił jego zdolność do komponowania bardziej rozbudowanych utworów z głębią i przestrzenią na wszelakie gitarowe popisy. W międzyczasie, po dwudziestu latach przerwy, Bonamassa ponownie pochylił się nad kompozycjami, które były dla niego ogromną inspiracją, i stworzył drugą część „Blues Deluxe”. Nie można też zapomnieć o powrocie z fonograficznej i koncertowej ciszy zespołu Black Country Communion czy o projekcie poświęconym pamięci Rory’ego Gallaghera.

 

Bonamassa przyzwyczaił swoich słuchaczy, że jego twórczość jest ambitna, dopracowana, momentami wręcz monumentalna. Na tle tych składowych „Breakthrough” wydaje się przynosić bardziej zrównoważone podejście do muzyki. Joe wraz z etatowym producentem Kevinem Shirleyem skupiają się tym razem na klarownych formach i naturalności przekazu. Zrezygnowano niemal całkowicie z instrumentalnych efektów i przeszkadzajek na rzecz emocjonalnej szczerości. Na płycie dużą rolę odgrywają towarzyszący muzycy: perkusista Anton Fig i basista Michael Rhodes. Sekcja rytmiczna zapewnia solidne i wyraziste tło dla gitarowych popisów Bonamassy.

 

fot. Christie Goodwin

 

„Breakthrough” pokazuje nowe, wręcz piosenkowe oblicze artysty. I choć można się krzywić, kiedy słyszy się takie stwierdzenie, to w przypadku tego albumu jest to niewątpliwie zaleta. Oszczędnie dozowane gitarowe popisy, schematyczne podejście do formy… Z pozoru jawi się to jako przepis na muzyczną katastrofę, ale jednak energia i przestrzeń uzyskane przez muzyków sprawiają, że w tym szaleństwie jest metoda. Inspiracje wykraczają daleko poza sam świat bluesa. Całość brzmi intrygująco i świeżo, choć nie jest pozbawiona wad.

Otwierająca kompozycja, inspirowana nieco gospelowym brzmieniem z chórkami i pulsującą sekcją rytmiczną, od samego początku wyznacza kierunek, w którym Bonamassa zamierza podążać dalej. Intrygująco brzmi „Drive By The Exit Sign”. W tym numerze country łączy się z funkiem. Nie jest to może nowość w twórczości bohatera niniejszej recenzji, ale całość wypada naturalnie i – co najważniejsze – bezpretensjonalnie. Przemyślana aranżacja, chwytliwe melodie i wszechobecny taneczny puls sprawiają, że to jeden z najciekawszych momentów całego albumu.

 

 

Ballady na „Breakthrough” stanowią przestrzeń, w której Bonamassa wraca do swojego charakterystycznego, narracyjnego stylu. Utwory takie jak „Shake This Ground” czy „Broken Record” to jedne z bardziej intymnych fragmentów. Joe śpiewa tu wyraźnie lżej i ciszej niż w ostatnich dokonaniach, do których przyzwyczaił słuchaczy. To znakomita przeciwwaga dla bardziej energetycznych propozycji, a jednocześnie „pomost” łączący jego wcześniejszy okres twórczości z tym aktualnym. Moim zdaniem „Breakthrough” nawiązuje najbardziej do płyty „Different Shades of Blue”, gdzie również dominowała dbałość o kompozycje, a gitarowe popisy zeszły na dalszy plan. Nie wszystko jednak przyniosło pożądany efekt – niektóre momenty najnowszego wydawnictwa Bonamassy brzmią przewidywalnie. Słuchając zamykającego całość „Pain’s on Me”, można odczuć, że artysta powiela, aż za bardzo, sprawdzone przez siebie schematy. Technicznie wszystko stoi na wysokim poziomie, ale granica powtarzalności została w tym przypadku niebezpiecznie przekroczona. Mimo to, nawet słabsze momenty nie przesłaniają całościowo pozytywnego odbioru albumu.

 

„Breakthrough” to dojrzały i przemyślany krążek, który pokazuje Joe Bonamassę jako artystę świadomego swojego dorobku. To płyta, która porządkuje jego dotychczasowe dokonania i proponuje bardziej wyważony styl. Osoby oczekujące gitarowych popisów będą zawiedzione. „Breakthrough” natomiast z pewnością spodoba się tym słuchaczom dla których liczy się przede wszystkim przebojowość. Choć wbrew tytułowi nie jest to prawdziwy „przełom” w dorobku Bonamassy, to z pewnością mamy do czynienia z kolejnym ważnym etapem w jego twórczości. Etapem łączącym tradycję ze współczesnością. To spójna płyta, łącząca w sobie energię, emocje i techniczną precyzję, która nie powinna zostawić nikogo obojętnym. „Breakthrough” jest więc kolejnym rozdziałem w muzycznej ewolucji Bonamassy, który z pewnością zostawi trwały ślad w jego karierze.

 

Szymon Pęczalski

 

Pamiętajcie, żeby wspierać swoich ulubionych artystów poprzez kupowanie fizycznych nośników, biletów na koncerty oraz gadżetów i koszulek. Płytę „Breakthrough” oraz inne albumy Joe Bonamassy możecie zamówić w różnych formatach w sklepie Mystic Production (tutaj).

 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz