Gdzieś mimowolnie w kontekście zespołu Javva przewija się pojęcie tzw. supergrupy. W Polsce zjawisko to nie było dotychczas tak bardzo powszechne, jak na Zachodzie. Można powiedzieć, że przykładami są takie projekty, jak Yugoton, Yugopolis czy Polish Metal Alliance. Z tym, że one raczej nie tworzyły autorskiego materiału. W przypadku Javvy jest inaczej. Na rynku ukazał się właśnie drugi studyjny album formacji pod tytułem „Picaros”.
Za wspomnianym zespołem stoją uznane nazwiska na polskim rynku muzycznym. Członkowie grupy od lat aktywni są w składach takich grup, jak Hokei, Alameda 5 czy Something Like Elvis. W porównaniu z debiutanckim albumem „Balance of Decay” z 2019 roku kwartet przeistoczył się w kwintet. Skład zasilił Macio Moretti, prawdziwy muzyczny Midas. Słynie on z tego, że z macierzystym projektem Mitch & Mitch wszystko zamieniał w złoto, a jego artystyczna płodność jest godna uwagi. To właśnie Moretti wpadł na pomysł, aby odgrywać w całości debiutancką płytę Zbigniewa Wodeckiego wraz z nim samym. Jego dołączenie do Javvy pchnęło ich w jeszcze jedną, ciekawą muzycznie stronę, ponieważ poza gitarą basową obsługuje na „Picaros” perkusjonalia oraz syntezatory.
Na nowej płycie gościnnie muzyków wspierają: Tomasz Gadecki na saksofonach, Miłosz Pękala na marimbie i perkusjonaliach oraz dla mnie największe zaskoczenie na plus – Iza Rekowska, czyli wokalistka Izzy and the Black Trees, zespołu, który przebojem wdarł się na polską scenę muzyczną. „Picaros” trwa zaledwie 37 minut, ale jest to smakowita wielowątkowa uczta z wspólnym elementem – doskonałym „nerwem” w poszczególnych kompozycjach.
Otwierający „Ader” to właściwie klasyczny garażowy, alternatywny rock z rozbudowanym rytmem, za który odpowiadają dwie perkusje. Miesza się tu gdzieniegdzie elektronika i ten charakterystyczny, rwany bas. „Surv” z kolei brzmi jak skrzyżowanie post-punkowego grania w stylu Joy Divison z brzmieniami etnicznymi. Wspomniałem o Izie Rekowskiej, której wokal świetnie się tu uzupełnia z męskimi partiami. Miłośnikom formacji, na czele której stał nieodżałowany Ian Curtis, spodoba się na pewno także singlowy „Marek” z połamanym rytmem.
„Cormoran” i „Zenkin” mają w sobie tę swobodę, która mimowolnie kojarzy się z jazzem. Pierwsza z propozycji początkowo dudniąca, w środku zmienia się w jedną wielką muzyczną, transującą ucztę. Rozbudowany bas, marimba „plumkająca” w tle i nerwowe gitarowe solo zapewniają fantastyczne doznania. W pewnym momencie robi się nawet trochę dalekowschodnio. Dźwięki płyną, a ja z nimi. Natomiast „Zenkin”, rozpoczynający się syntezatorami, które stopniowo dominuje bas, przypomina dokonania Mitch & Mitch.
„Wavver” to kompozycja z iście punkowym zadziorem, gdzieś na skrzyżowaniu brzmień elektronicznych w stylu Kombi z The Cure. Prawdziwą perełką jest jednak zamykający utwór tytułowy. To 9-minutowy kolos pełen psychodelicznych dźwięków. Z racji użycia saksofonu skojarzenia zmierzają od razu w stronę twórczości King Crimson. Gdy kończy się ten utwór i zarazem cała płyta, mimowolnie odpalam przycisk „play” jeszcze raz. I tak w kółko…
„Picaros” to album naładowany wieloma rozbudowanymi pomysłami, choć nie trwa przecież jakoś bardzo długo. I pewnie w 8 na 10 takich przypadkach można byłoby odnieść wrażenie, że coś zostało wyraźnie przekombinowane, to nie dotyczy to zespołu Javva. Każda propozycja na „Picaros” się broni. Pięć lat przerwy między albumami muzycy wykorzystali na to, aby niemal do perfekcji dopracować swoje brzmienie. To prawdziwie alternatywna płyta, która stała się natychmiast kandydatką do grona najlepszych polskich płyt tego roku. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości!
Ocena: 6/6
Szymon Pęczalski
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: