Zespół Lor to nie tylko cztery wyjątkowe dziewczyny. To odważne artystki, które od lat robią swoje – na własnych zasadach, z niepodrabialnym stylem i ogromną autentycznością. Miałem okazję rozmawiać z Jagodą Kudlińską, która opowiedziała mi o kulisach ich wspólnego tworzenia, emocjach, stylu i tym, jak to jest być kobietą w polskim show-biznesie. Wyszła z tego rozmowa szczera, momentami zabawna, czasem melancholijna… Czyli taka jak ich muzyka.
Erik Zarbock: Jagoda, oglądając was, mam wrażenie, że w waszym zespole jest jakaś hierarchia. To prawda czy może raczej mit?
Jagoda Kudlińska: Nie nazwałabym tego typową hierarchią. My to od zawsze traktowałyśmy bardziej jak rodzinę. Julia Skiba to mama, Paulina Sumera – tata, ja jestem starszą córką, a Julia Błachuta – młodszą. I serio, to się zgadza. Każda ma swoją rolę, której się trzyma. Nie wchodzimy sobie w paradę.
EZ: Czyli każda z was ma swoją działkę – Julia Skiba robi melodię, Paulina tekst, ty demo, Julia Błachuta skrzypce… A potem wspólnie pracujecie nad całością z producentem. No dobra, a jak wygląda wasze podejście w tym całym procesie? Jesteście bardziej analityczne czy intuicyjne?
JK: Oj, to zależy. Czasem lecimy na intuicji i szukamy vibe’u na przykład, że: „chcemy, żeby brzmiało jakby w lesie przyszedł bizon” [śmiech]. Serio. Ale potem wchodzi analiza – czy ta melodia, ten tekst działają? Jak już intuicja zrobi swoje, to sprawdzamy, czy to się trzyma kupy.
EZ: Po waszym ostatnim singlu „Mario” widać, że i analiza i intuicja totalnie zadziałały [śmiech]. To zapowiedź płyty, czy po prostu luźny numer na lato?
JK: Tak, „Mario” to pierwszy numer, który mamy gotowy z myślą o nowym albumie. Przez ostatni czas głównie zbierałyśmy pomysły i powoli zaczęły się one układać w coś większego. Wiemy już nawet, kiedy musimy oddać cały materiał, więc presja jest [śmiech]. Ten utwór był dla nas symbolicznym wybudzeniem się ze snu zimowego. Miałyśmy ostatnio sporo kolaboracji i brakowało nam momentu, w którym możemy po prostu wypuścić coś tylko od nas – coś w 100% „lorowego”. A lato to idealny moment na coś lekkiego. Lubimy „letniaczki”, więc to był naturalny krok.
EZ: A jaka emocja była punktem wyjścia do „Mario”? Bo czuć w tym coś więcej niż tylko letni klimat.
JK: To prawda – niby piosenka jest lekka, radiowa, ale nie wzięła się znikąd. To miłosny numer, ale nie z gatunku tych dramatycznych. Raczej z takich cichych rozczarowań. Z rzeczy, które kiedyś były codziennością, a dziś już ich nie ma – ale w głowie dalej zostały skojarzenia, obrazy, zapachy. To właśnie o tym. I właśnie dlatego porównujemy go z naszym „$hrek 2”, bo pod przykrywką lekkiej formy kryje się coś, co zostaje z człowiekiem na dłużej. No i tak, zdecydowanie przewija się tu motyw vanitas, to uczucie przemijania.
EZ: W waszych tekstach zauważyłem dużo miłości, bliskości, ale też samotności. Czy pisanie jest dla was, a konkretnie dla Pauliny, formą przepracowania emocji?
JK: Nie do końca. Paulina nie siada do pisania, kiedy coś się wali. Pisze, jak coś już jej w duszy dojrzeje. Dlatego często długo zajmuje nam stworzenie nowego materiału, bo musimy czekać na dobry moment.
EZ: Czyli rozumiem, że nie zdarzyło się jeszcze wzruszyć podczas pisania tekstu, tak jak Dawid Podsiadło przy „Mori”?
JK: Może poza „Helcią” – to tekst napisany od razu po śmierci jej prababci na nasz album „Panny młode”. Ale na co dzień zero dzienniczka z emocjami. Czekamy, aż będzie miała coś do powiedzenia.

EZ: Czujecie, że jako kobiecy zespół jesteście traktowane inaczej?
JK: Czasem może w złym sensie. Niektórzy nie chcą pracować z czterema kobietami, bo to niby trudne. Ale też mamy różne typy urody, osobowości, więc każdy znajdzie coś dla siebie [śmiech].
EZ: A czy wy identyfikujecie się jako część większej sceny, czy jesteście „osobnym światem”?
JK: Czujemy duże powiązanie z Krakowem i krakowskimi artystami – Kiwi, Patrick the Pan, Sonbird. Przez długi czas czułyśmy się częścią tej krakowskiej ekipy. Teraz trochę się to rozjechało, ale chyba nadal jesteśmy na scenie alternatywnej. Choć trudno nas zaszufladkować, zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
EZ: No właśnie – jak widzicie siebie za 10 lat?
JK: Myślę, że dalej będziemy ze sobą grały. Często sobie żartujemy, że skoro gramy już 10 lat, to przyjdzie nam jeszcze robić sześćdziesięciolecie w 2075 [śmiech].
EZ: Bo zaczęłyście w dość młodym wieku – około czternastu lat. Jak to się zaczęło?
JK: Paulina i Julia znały się od dziecka. Ja poznałam Paulinę przez fanklub jednego zespołu i… dodałam ją na Facebooku. Napisałam, bo przeprowadzałam się do Krakowa i nikogo nie znałam. Trzy miesiące później zaprosiła mnie na próbę. Był 29 grudnia 2014 roku. Tak powstał Lor. Błachutę wyczaiłam dopiero później w szkole muzycznej. The rest is history.

EZ: Pogadajmy właśnie o tej historii. Potem pojawiła się Agora. Kto wyciągnął rękę do kogo?
JK: Od 2016 roku współpracowałyśmy z agencją menadżerską, która załatwiła nam kontrakt z Agorą na pierwszą płytę „Lowlight” w 2019 roku. Po jakimś czasie agencja się rozpadła i przekazała nas Agorze. Od 2022 roku tworzymy już po polsku – pod skrzydłami Agory, teraz już Next Film.
EZ: Owoce tej współpracy było widać choćby w filmie „Drużyna A(A)”. Czy piosenki tworzyłyście pod scenariusz, czy odwrotnie – film dopasował się do was?
JK: Niestety nie miałyśmy tak łatwo [śmiech]. Dostałyśmy scenariusz i Paulina napisała teksty pod konkretne sceny. Weszły bez poprawek. Jak zobaczyłyśmy scenę z „Drugim tańcem”, to się popłakałyśmy. Totalnie.
EZ: Wróćmy do Lor’u – a konkretnie do koncertowania. Widać, że przykładacie się do nich nie tylko od strony muzycznej, ale także wizualnie. Skąd wziął się pomysł na minimalizm i białe suknie ślubne?
JK: To się zaczęło przypadkiem. Kiedyś jarałyśmy się Aurorą i nosiłyśmy babcine ubrania [śmiech]. Potem przyszły „Panny młode” i stwierdziłyśmy: dobra, będziemy chodzić w bieli. Teraz przy albumie „Żony Hollywood” pędziłyśmy bardziej w stronę starego Hollywood – futerka, perły, welony, a biały się do nas przykleił i już został.
EZ: Robicie próby przed występami?
JK: To może zabrzmi kontrowersyjnie, ale… nie robimy prób. No chyba, że mamy nowy numer. Wtedy tak. Ale ogólnie – gramy to tyle razy, że mamy to we krwi. Nie nudzi nam się jeszcze, więc działa.
EZ: Myślę, że bardziej odważnie niż kontrowersyjnie – widać, że czujecie tę muzykę. Czy w waszej karierze był koncert, który zostanie z wami na zawsze?
JK: Jubileusz w Stodole. Trzy godziny grania, największy solowy koncert. Byłam totalnie wykończona, ale też dumna. I Slot Art Festival – grałyśmy tam jako dzieciaki na najmniejszej scenie. Po latach wróciłyśmy na główną. To był moment, w którym „koło się zamknęło”.

EZ: Wróćmy jeszcze na chwilę do stylu. Obecnie w mainstreamie dominuje nostalgia Y2K. Czy jest to dla was inspiracja?
JK: Bardzo. To był czas, w którym dorastałyśmy. To naturalne, że pokolenie, które teraz tworzy muzykę, wraca do tamtych klimatów. Wtedy wszystko było pierwsze i zostaje w głowie.
EZ: Na koniec – co według ciebie czyni artystę silnym?
JK: Kluczem jest wytrwałość, systematyczność i pewność siebie. Ta wewnętrzna wola: „zrobię to”. Talent to jedno, ale co z tego, jeśli nikt o nim nie usłyszy? A wystawienie się na ocenę – np. w formie TikToków – to najtrudniejsze. I wcale nie dlatego, że jesteśmy artystkami. Każdy ma swoje cringe granice. Trzeba się z tym zmierzyć.
EZ: Czyli bycie artystą jest dzisiaj cięższe niż na przykład praca w Żabce? [śmiech]
JK: [śmiech] No właśnie śmiesznie, że pytasz, bo serio dziś o tym myślałam. Prawda jest taka, że tworzenie muzyki samo w sobie to często czysta przyjemność. Ale w dzisiejszych czasach artysta musi też być twórcą contentu – TikToki, rolki, social media… A my tego naprawdę nie lubimy. Robimy to, bo trzeba, nie dlatego, że to nas kręci. W Żabce nikt nie każe ci nagrywać TikToków [śmiech]. A u nas? Trzeba się pokazać, wystawić na ocenę. To bywa męczące. Niby to nie fizyczna praca, nie porównasz tego do tyrania za minimalną, ale… to też nie jest dla każdego. Trzeba mieć grubą skórę, systematyczność i trochę dystansu do siebie. Nie każdy to uniesie. Jednak jak już się to wszystko ogarnie, to może być najprzyjemniejsza praca na świecie.
EZ: Dzięki za rozmowę. Było bardzo przyjemnie.
JK: Bardzo dziękuję. Miło, że mogliśmy pogadać.
Rozmawiał: Erik Zarbock
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: