Jacob Karlzon to szwedzki pianista, znany z gry z Dominiciem Millerem, Billym Cobhamem, czy Timem Hagansem. Od lat działa także solo i właśnie wydał płytę „Winter Stories”, zawierającą piosenki świąteczne i nie tylko zagrane bardzo po… skandynawsku. O szczegółach jej tworzenia, fascynacji muzyką metalową oraz fortepianem Steinway D Grand, opowiedział mi w poniższej rozmowie.
MM: „Winter Stories” nie jest typowym albumem świątecznym. Wydaje mi się, że raczej chciałeś przedstawić swoiste wariacje na temat piosenek świątecznych.
JK: Owszem. Pomysł wydania typowego albumu świątecznego wyszedł od wytwórni. Od razu go odrzuciłem. Nie mam w swoich zbiorach żadnego albumu świątcznego. Jestem osobą uduchowioną, ale nie religijną. Myślę jednak, że okres świąteczny może być bardzo ważny – służy refleksji, spędzeniu czasu z najbliższymi, podsumowaniom życiowym. W Szwecji przygotowania zaczynają się już w październiku. To szaleństwo, bo mam wrażenie, że co roku dzieje się to coraz wcześniej! A przecież ten czas może być bardzo dobrze przeżyty – wypełniony empatią i troską o otoczenie. Zdaje sobie sprawę, że „Winter Stories” nie zmieni świata, ale może stać się ścieżką dźwiękową do tego okresu pod koniec roku.
MM: Chyba oczekujesz od ludzi zbyt wiele. Zwłaszcza, że „Winter Stories” nie jest najprostszą płytą, a przynajmniej taką się początkowo wydaje.
JK: Zdaje sobie z tego sprawę. I zgadzam się z Tobą, ale musisz wziąć pod uwagę, że ludzie zupełnie inaczej przyswajają obecnie muzykę. Konsumują ją mimowolnie. Biznes muzyczny drastycznie się zmienił. Ludzi zastępują algorytmy i sztuczna inteligencja. Mnie zresztą sztywne ramy skrojonej muzyki pod słuchacza nie dotyczą, bo gram muzykę improwizowaną. Jest dużo więcej zmiennych, które musiałbym spełnić. AI nigdy nie zastąpi takich kwestii. Ludzki czynnik jest pod tym względem niepodważalny.
MM: Mimo tego są tu pewne elementy, które mogą przyciągnąć uwagę słuchaczy. Na przykład otwierająca płytę interpretacja „Evermore” z repertuaru Taylor Swift. Co skłoniło Cię do wzięcia tego utworu na warsztat?
JK: Podoba mi się jej twórczość, bo pomimo globalnej rozpoznawalności, nie jest produktem. Pisze też dobre teksty. I to właśnie tekst do „Evermore” mnie urzekł. Nagrała ten utwór z Bon Iver. Chciałem zwrócić uwagę na tę piosenkę, mimo iż sam nie śpiewam. Kiedyś zwracałem uwagę tylko na muzykę, a teksty miałem gdzieś. Na przestrzeni lat to się zmieniło i dziś uważam, że teksty są równie ważne jak muzyka. Im jestem starszy, tym bardziej są one inspirujące dla mnie.
MM: Kluczowym utworem jest tu zdaje się „Winterballad”, czyli Twoja całkowicie autorska kompozycja.
JK: Nagraliśmy tę płytę od końca. Najpierw powstały wszystkie klipy, które nakręcił Marcus Lundgren. Pojechaliśmy na północ Szwecji by je zarejestrować. Dopiero później pod nie pisałem muzykę. Zmarzłem tam potwornie, więc miałem dodatkowy powód, by tworzyć (śmiech). A to nie są utwory, które powstały w 20 minut. Na niektórymi spędziłem miesiące… „Winterballad” powstało bardzo płynnie i odzwierciedla moją naturę w bardzo bezpośredni sposób.
MM: A skąd wzięła się tu bułgarska pieśń „Bel Veter Due”?
JK: To pieśń odwołująca się do tradycyjnej bułgarskiej muzyki, zwłaszcza tej chóralnej. W latach 90. w Szwecji bardzo popularny był The Magical Voices of Bulgaria. Zawsze robił na mnie ogromne wrażenie swoimi potężnymi wykonaniami i wspaniałym brzmieniem.
MM: Jest na płycie także „The Night Is Dark” autorstwa Carla Bertila Agnestiga. To zdaje się utwór, który jest standardem w Szwecji?
JK: Tak, Carl Bertil Agnestig napisał także podręczniki do nauki gry na pianinie. Wszyscy je mieli. W latach 60. i 70. było sporo manufaktur fortepianowych w Szwecji i w wielu domach były instrumenty. Grałem „The Night Is Dark”, kiedy byłem dzieckiem.
MM: Wszystkie utwory nagrałeś na fortepianie Steinway D Grand. Czemu akurat na tym?
JK: Ponieważ brzmi wspaniale. Ten model był i jest marzeniem wielu pianistów. To jak Ferrari wśród fortepianów (śmiech). Mam go w domu. W studiu w Goteborgu, z którym współpracuje, też taki stoi. Ten fortepian to dzieło sztuki samo w sobie.
MM: Jednym z Twoich wpływów jest muzyka doommetalowa. Masz swoich ulubionych artystów w tym gatunku?
JK: Ta informacja o doommetalu wypłynęła przy okazji jakiegoś wywiadu i od tego momentu się to za mną ciągnie. Prawdą jest natomiast, że jestem starym fanem metalu. W młodości słuchałem np. Opeth, In Flames, czy Therion. Przez długie lata śledziłem to, co się dzieje w muzyce metalowej. W 2003 roku usłyszałem płytę „Untouchables” Korn, która mnie powaliła…
MM: To specyficzny album. Jego produkcja była wówczas bardzo droga, bowiem zespół chciał zachować wszystkie częstotliwości z pasm gitar. Realizacja odbywała się cyfrowo, a wtedy niewiele osób potrafiło w ten sposób ją realizować.
JK: Widzę, że wiesz więcej na ten temat ode mnie (śmiech). Wokal Jonathana Davisa brzmi tam niesamowicie. I te emocje jak na dłoni, ten mrok… Przełożenie takich ciężkich doświadczeń na sztukę, która dotyka tylu ludzi na świecie, jest czymś niewyobrażalnym.
MM: Wydaje mi się, że „Winter Stories” mógłbyś wykonywać w całej tej świątecznej zawierusze. Wyobrażam sobie, że grasz na środku jakieś przestrzeni, gdzie obok ludzie przygotowują się do świąt, robią zakupy. Taka intymna muzyka, traktująca o tym czasie, mogłaby ich zaskoczyć.
JK: Masz rację, natomiast preferuję miejsca stricte akustyczne, gdzie nie muszę się wspierać żadnymi wzmacniaczami. Chciałbym, by moja muzyka łączyła pozornie obcych sobie ludzi. Żeby mogli poznawać się na moich występach, słuchając tego, co mam do zaproponowania. Wtedy to wszystko nabierałoby dodatkowego sensu.
Rozmawiał Maciej Majewski
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: