IKS

Iron Maiden – „Senjutsu” [Recenzja]

iron-maiden-senjutsu-recenzja

Iron Maiden kazało swoim fanom czekać na nowy album 6 lat. To szmat czasu i jeszcze do niedawna tak długa przerwa w wydawaniu premierowego materiału byłaby nie do pomyślenia. Aczkolwiek trzeba zauważyć, że ostatnie płyty zespołu są coraz dłuższe, a członkowie zespołu to już starsi panowie, więc teoretycznie mają prawo nagrać taki materiał, aby przez kilka kolejnych lat nikt nie żądał od nich niczego nowego.

 
Co prawda już w czasach swojej świetności, Ironi pisali długie kompozycje, lecz jednocześnie zachowywały one melodyjność, przebojowość i charakterystyczną galopadę. Tymczasem słuchając np. The Book of Souls, nietrudno było zauważyć, że tego nie ma, a progresywność u Maidenów zaczęła polegać na naprzemiennym ogrywaniu kilku umiarkowanie dynamicznych motywów przez 10 minut, które po chwili zlewają się ze sobą. Niewykluczone, że sami aktualnie słuchają tego typu muzyki i nagrywają głównie dla siebie, nie zastanawiając się, czy to się spodoba fanom lub zwykłym słuchaczom ciężkich brzmień.

Z tego powodu moje oczekiwania wobec „Senjutsu” nie były zbyt wygórowane, więc byłem mocno zaskoczony, gdy okazało się, że dwupłytowy siedemnasty album jest różnorodny, a na stronie A przeważają świetne refreny, w których Bruce Dickinson faktycznie śpiewa, a nie powtarza w kółko tytułowy zwrot oraz na płycie można wyłapać lekkie eksperymenty, które słychać już od pierwszych sekund.

Maideni mają w zwyczaju rozpoczynać płyty od szybkich, zwartych kawałków, które łatwo wpadają w ucho. Tymczasem otwierający utwór tytułowy jest zdecydowanie wolniejszy, bardziej dostojny, a oparty na pożyczonej od Gary’ego Moore’a zagrywce refren raczej zachęca do grupowego kołysania się na boki, aniżeli organizacji dzikiego pogo pod sceną. Jednak moim zdaniem działa to na jego korzyść, bo dzięki temu się wyróżnia i na dłużej zostanie w pamięci. Podobnie jest z southernowym „The Writing on the Wall”, który został pierwszym singlem promującym, co moim zdaniem było kiepskim pomysłem, gdyż odarło to go z aury zaskoczenia, którą Maideni budują na tym wydawnictwie. Po drugie jest to kompozycja zbyt monotonna, aby zagościła na dłużej na prywatnych playlistach.
 

Dużo lepiej w tej roli sprawdza się bardziej klasyczne „Stratego” czy też „Lost in a lost world”.

Drugi wymieniony przeze mnie numer początkowo brzmi tak, jakby Iron Maiden chciało stworzyć własne „Planet Caravan”, po czym przekształca się w kawałek posiadający prosty, stadionowy refren, który spokojnie mógłby się znaleźć na „Brave New World”. Duch albumu z 2000 r. utrzymuje się także na „Days of Future Past”. Natomiast od momentu „The Time Machine”, w którym Janick Gers po raz czwarty serwuje fanom zagrywkę znaną z utworu zamykającego „A Matter of Life and Death”, zaczynają wchodzić w bardziej rozbudowane struktury. Aczkolwiek wieńcząca pierwszą płytę piosenka z łatwością wpada w ucho, co zawdzięcza bardzo przebojowemu refrenowi i tanecznemu środkowi, który wyraźnie nawiązuje do „Dance of Death”.
 

Jeżeli jednak nie jesteście fanami autoplagiatów, to z drugą połową „Senjutsu” możecie mieć spory problem, gdyż strona B to prawdziwy miszmasz najlepszych patentów stworzonych przez Maidenów w XXI wieku, podczas współpracy z Blaze’m Bayley’em, a także przez Bruce’a Dickinsona w trakcie solowej kariery.

Fakt, raz jest lepiej, raz gorzej, ale nie sposób zaprzeczyć temu, że pozbyto się nudy i każdy fan znajdzie tu coś, na czym teoretycznie może zawiesić ucho. Zwłaszcza ostatnie trzy kompozycje od Steve’a Harrisa to prawdziwa instrumentalna uczta, w której słychać odwołania do „Powerslave” czy nawet debiutu z 1980 r. Minusem jest przede wszystkim to, że Bruce Dickinson, zwłaszcza w „Death of the Cells” ma niewiele miejsca do śpiewania i stworzenia interesującego refrenu, lecz mimo to ostatnie trzydzieści minut przemija w dość płynny i relaksujący sposób.
 

„Senjutsu” koła nie odkrywa, nie posiada też wielkiego przeboju, który wybijałby się na tle całości, a mimo to jest bardzo przyjemnym materiałem zyskującym wraz z kolejnymi odsłuchami.

Co prawda wówczas wychodzi na wierzch to, że kilka utworów mogłoby spokojnie zostać skróconych o połowę lub nie znaleźć się w ogóle na trackliście, lecz uważam, że mimo tego oraz braku własnej tożsamości, jest to najlepszy krążek Maidenów od 2006 r.
Oprócz odtwórczości „Senjutsu” ma jeszcze jedną wadę w postaci produkcji. Co prawda, daleko jej do tragedii, zwłaszcza na dobrych słuchawkach, ale słuchając pierwszej i drugiej połowy albumu słychać wyraźny dysonans, który powoduje spory niedosyt. W piosenkach, których Bruce Dickinson odgrywa pierwszą rolę, bardzo często jego głos jest stłumiony przez instrumenty, a kiedy zespół chce wyeksponować warstwę muzyczną, zauważalne jest to, że dominują niskie i wysokie dźwięki, co na tradycyjnych głośnikach tworzy bardzo zbite brzmienie. Dlatego słuchając kolejnych kompozycji, nie sposób nie docenić obecności klawiszy (a raczej piszczałek), bo chociaż w samych kompozycjach nie są zbyt nachalne, w miksie tworzą potrzebną przestrzeń i uzupełniają środkowe pasmo.
 

Podsumowując, Senjutsu to album, do którego można by przylepić miano “The Best Of”,

lecz muzycy postanowili ułożyć z dobrze znanych klocków coś nowego, co może się podobać. Jednak mając świadomość, że przeleżał on dwa lata w szufladzie, fani mieli prawo oczekiwać, że będzie to dopracowane w każdym calu wydawnictwo, a tak niestety nie jest.
 
Ocena (w skali od 1 do 10): 7 dinozaurów
🦕🦕🦕🦕🦕🦕🦕
 
Grzegorz Cyga
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz