IKS

IKSY – „ostatni raz, kiedy umarłam, miałam na sobie letnie ubrania” [Recenzja] wyd. 33 Records

Eksperymentalny i nieprzewidywalny – taki jest drugi album studyjny IKSÓW, polskiej grupy grającej muzykę niezależną. „ostatni raz, kiedy umarłam, miałam na sobie letnie ubrania” to concept album o długim tytule i nietypowych kompozycjach. Wybierzmy się więc w podróż przez ten nieszablonowy krążek.

Na wstępie należy wspomnieć – o czym możemy przeczytać w materiałach promocyjnych –  że bohaterka płyty wzorowana na filmowej Amelii oraz postaci zainspirowanej powieścią Krzysztofa Vargi — „Karolina”, to enigmatyczna dziewczyna, która w każdej piosence przeżywa nową przygodę lub mierzy się z kolejną refleksją na temat otaczającego ją świata. Odbiorca podąża za nią, czasem błądząc po to, aby finalnie zatrzymać się i zadać sobie szereg istotnych pytań.

 

„ostatni raz, kiedy umarłam, miałam na sobie letnie ubrania” rozpoczyna się utworem „Mistrzostwa Świata”, który jest jednocześnie pierwszym singlem z płyty  (wydanym w Światowy Dzień Walki z Depresją). Jest to delikatne, prawie marzycielskie  otwarcie albumu, a to dzięki akustycznemu brzdękaniu gitary i wokalizie w tle. Pomimo gorzkiego tekstu – o samobójstwie – utwór ma w sobie pewną lekkość. Agata Duda śpiewa: „Gdybym mogła z dachu skakać, to byłabym najlepsza w mistrzostwach świata”, co jest kontrastem do zwiewnego, nawet sielskiego brzmienia podkładu.

 

zdj. Zuzanna Mazurek

 

Krążek w znacznym stopniu gubi swoją akustyczność i względna prostotę z kolejną piosenką – „Nicole Kidman”. Sposób, w jaki śpiewa w niej wokalistka, jest tutaj kluczowy i nadaje kawałkowi wyjątkową… beznamiętność. Głos Dudy modulowany jest prawie jak od niechcenia. W tym utworze sprawdza się to wspaniale i sprawia, że ma on przez to w sobie dużo więcej „sprężystości”. W piosence dużo się dzieje również w aspekcie produkcji – stały dźwięk syntezatora tworzy wyjątkowy nastrój i intrygująco wypełnia przestrzeń. Refren jest natomiast niesamowicie duszny i rockowy, przez co przywodzi na myśl parne pomieszczenie pełne tańczących świateł.

Prawdziwą perełka na tej płycie jest trzeci singiel z płyty, czyli „ul. Miła”. Wyróżnia się  już od elektronicznego wstępu, wrażenie robi też dosyć prosta aranżacja skupiająca się na sekcji rytmicznej od tamburynu po przednią linię basową. Dzięki temu zwrotki dają lśnić wokalowi i tekstowi, który jest przykładem naprawdę świetnego piosenkopisarstwa. Lirycznie utwór ten można nazwać horrorem pisanym w stylu dziecięcego wiersza Jana Brzechwy i czymś, co równie dobrze może być piosenką aktorską. Minimalizm w produkcji zwrotek jest idealnie zbalansowany głośnym i uzależniającym refrenem, w którym pojawia się perkusja i mocne gitary. Do tego powtarzająca się pojedyncza nuta grana na pianinie buduje niepewność, popłoch, a nawet panikę, jaką emanuje ten kawałek.

 

 

Okazuje się, że rzeczą, w której IKSY są naprawdę znakomite to właśnie budowanie nastrojowości w utworach. W piosenkę „Ciepłe lato” zespół jakimś sposobem zamknął esencję ciepłego letniego dnia.

Zrelaksowana lina basowa, stonowane gitary, powściągliwe wokale i wykorzystanie chórków, a do tego ciekawe włączenie elementu elektronicznego. To taki indie hit, który wpasowałyby się idealnie na długie letnie wieczory i może nie jest to kawałek taneczny, ale ma on w sobie coś, co jednak delikatnie buja. Utwór „Tekno” eksperymentuje z dźwiękiem po raz kolejny: z elektroniką i imprezowym biciem basu oraz przeciwnym mu melodyjnym i delikatnym refrenem.

 

zdj. Zuzanna Mazurek

 

Końcówka albumu to w dużym stopniu wolniejsze kawałki, dużo bardziej balladowe. Są to piosenki pełne przygnębiających, subtelnych tekstów. Jednak fakt, że utwory trochę zwalniają, nie sprawia, że są one uproszczone. „Widać po nas” to dalej piosenka o majestatycznej produkcji, z dużym refrenem i naprawdę genialnym outro, ze wspaniałą melodią gitarową, która dla mnie była jedną z wyżyn tej płyty.

 

Drugi album IKSÓW to bardzo dobra płyta. Jest ciekawa muzycznie, bawi się kontrastami, instrumentami akustycznymi jak i elektroniką. Produkcja wokalna jest naprawdę świetna, a ton i nonszalancja głosu wokalistki w niektórych utworach momentami przypomina mi niezależny, artystyczny wokal na skalę Brodki. Są na tym krążku naprawdę porywające utwory, ale także kilka, które wypadają przy poprzednich trochę gorzej lecz nadal są to wartościowe fragmenty tego concept albumu. Niemniej, „ostatni raz, kiedy umarłam, miałam na sobie letnie ubrania” to płyta zdecydowanie warta posłuchania, szczególnie dla „ul. Miłej”.

 

Ocena: 5/6

Martyna Żurek

 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz