Jakiś czas temu na łamach portalu Sztukmix.pl ukazała się recenzja debiutanckiego albumu Hypnosaur pt. „Doomsday”. Płyta została wydana 14 października poprzez wytwórnię Revenge of the Bat Records. Warszawiacy prezentują solidne gitarowe granie, które określić można jako na wskroś amerykańskie, lekko stonerowe z zaskakująco delikatnym wokalem i urozmaiceniem w postaci partii pianina czy instrumentalnych utworów.
Link do recenzji https://sztukmix.pl/hypnosaur-doomsday/
Przypomnijmy, Hypnosaur tworzą: Bartosz Kulczycki (główny wokal i klawisze), Michał Siedlecki (chórki i gitara prowadząca), Marcin Jastrzębski (bas), Marcin Szóstakowski (perkusja).
Poniżej zapis rozmowy z Farfem (Marcinem Jastrzębskim) oraz Tarbokiem (Bartoszem Kulczyckim).
Paweł Zajączkowski (PZ): Miło Was poznać Panowie! Gratuluję debiutu.
Hypnosaur (Farf + Tarbok): Dziękujemy!
PZ: Skąd jesteście?
H: Z Warszawy.
PZ: Wasze bio to sporo nazw poprzednich zespołów. Co zadecydowało o obecnym kształcie Hypnosaur?
Farf: Czy ja wiem czy tak sporo? Jak na warszawskie standardy, to powiedziałbym, że nawet niewiele! Ten skład jest w sumie wypadkową innych składów, w których graliśmy i się poznawaliśmy. Z perkusistą bywam w zespołach od czasów szkoły. W latach 2009-2013 graliśmy we trzech razem z Siedlcem (gitarzystą) w zespole The Assblasters. W międzyczasie założyłem Toxxxik Flash, w którym też gra Siedlec, a śpiewa Tarbok. Około 2017 zebraliśmy się w tym składzie i od tamtej pory możemy mówić o istnieniu Hypnosaura – chociaż nazwę wymyśliliśmy nieco później.
Tarbok: Farfa i Siedlca poznałem w Toxxxik Flash, do którego zaprosił mnie swego czasu perkusista Jane Doe, czyli mojej ówczesnej kapeli. Późnym 2015 Jane Doe się rozpadło, a półtora roku później zadzwonił Farf z pomysłem założenia nowego składu, gdzie poza mną będą sami byli członkowie The Assblasters. Zgodnie z założeniami nie była to jednak reaktywacja tamtego zespołu, a stworzyliśmy coś nowego od zera.
PZ: Jak tworzycie, piszecie nową muzykę?
F: Właściwie to na kilka sposobów. Niektóre utwory ktoś przynosi jako praktycznie gotowe szkielety i na próbach zajmujemy się jedynie aranżem i drobnymi szczegółami. W ten sposób powstały m.in. „The Hole”, „Desert Tornado”, „They Come Out at Night” czy „Huisuke”. Często ktoś wpadnie na jeden riff, na przykład zwrotkę czy refren, a potem wspólnie wymyślamy pozostałe elementy piosenki – jak w przypadku „Doomsday” lub „Follow/Shadow”. Zdarza nam się też jamować wokół jakiegoś motywu i w ten sposób wpadać na kolejne. Tak czy inaczej, jest to praca zespołowa.
T: Najczęściej każdy w jakiś sposób wymyśla swoje partie – nie licząc jednego utworu, wszystkie linie wokalne wraz z harmoniami są mojego autorstwa. Perkusiście nikt nie mówi też jak dokładnie ma zagrać, czasem słyszy jedynie sugestie typu „tutaj gęściej” czy „tutaj szybciej”. Zawsze zaczyna się od jakichś głównych motywów, wokół których trzeba zbudować resztę, a główne motywy może wymyślić każdy – potem zazwyczaj wspólnie pracujemy nad szczegółami.
PZ: Z których utworów jesteście najbardziej zadowoleni na płycie? Do czego ewentualnie podeszlibyście inaczej tym razem, jeśli chodzi o efekt finalny albumu?
F: Moi faworyci od początku to „Doomsday”, „Desert Tornado” i „They Come Out at Night”, a po nagraniach i wstępnych miksach dołączył do nich „Circle”. Jeśli chodzi o płytę, to szczerze mówiąc na ten moment niczego bym nie zmienił. Jestem naprawdę zadowolony z tego, jaki efekt udało nam się osiągnąć.
T: Najbliższym mi jest „The Hole”, jako że praktycznie w całości został napisany przeze mnie, a dodatkowo tekst ma osobiste znaczenie. Największym zaskoczeniem jest „Circle”, którego ogólny zarys powstał, jeśli mnie pamięć nie myli, na naszej pierwszej próbie. Był więc z nami długo, ale dopiero gdy pierwszy raz usłyszałem nagranie, dotarło do mnie, że to świetny materiał na singla. A czy po czasie coś zrobiłbym inaczej? Może mam ze dwa takie momenty na płycie, gdzie jeszcze coś bym urozmaicił, ale wolę nie wskazywać palcem, żeby nikt się nie zasugerował. Zresztą, wystarczająco wymęczyłem wszystkich swoją długą listą drobnych poprawek, których nikt poza mną i tak nigdy nie usłyszy.
PZ: Pozostał niewykorzystany materiał z nagrywania debiutu?
F: Nie, a nawet odwrotnie – na płytę trafiły dwa utwory wydane wcześniej na EP „Illusion” w 2019, ale zmiksowane na nowo przez Haldora Grunberga (tak, jak cała płyta).
PZ: Współpracujecie z Revenge of the bat Records? Na co zwracacie uwagę we współpracy na tym gruncie?
F: Jakkolwiek błaho to zabrzmi – Mikołaj Konopacki, założyciel Revenge of the Bat, to osoba, która od początku w nas uwierzyła. Wszystko robione jest metodą DIY i nie mamy za sobą sztabu ludzi czy gigantycznych funduszy, ale jesteśmy bardzo zadowoleni z udzielonego nam wsparcia.
PZ: Odczuwacie dużo większe zainteresowanie Waszym zespołem po wydaniu debiutu? Przekłada się to na bardziej konkretne oferty?
F: Faktycznie, jesteśmy niecałe dwa tygodnie od premiery płyty i udało nam się udzielić kilku wywiadów w stacjach radiowych (i mniejszych, i tych ogólnopolskich), dostajemy kolejne zaproszenia. „Doomsday” zostało też uznane w kilku miejscach za płytę dnia/tygodnia, a niektórzy autorzy blogów czy recenzenci określają ją nawet „debiutem roku”, co jest bardzo miłe i mnie, prawdę mówiąc, pozytywnie zaskakuje.
T: Rzeczywiście, odbiór naszego albumu jest lepszy, niż się spodziewałem. Od czasu wydania albumu dużo czasu poświęcam śledzeniu statystyk dotyczących słuchaczy i liczby rosną szybciej niż kiedykolwiek. Bardzo to cieszy, ale do jakiegokolwiek sukcesu nadal daleka droga, zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
PZ: Wspomniałem o tym w recenzji Waszego albumu i powtórzę, że nie jest to zarzut, wyszło całkiem nieźle, ale skąd decyzja o śpiewaniu i pisaniu tekstów w języku angielskim?
T: Lwia część muzyki, której sam słucham, jest w języku angielskim, wliczając w to zespoły skandynawskie czy niemieckie. Staram się pisać taką muzykę, jakiej sam chciałbym słuchać, a skoro słucham muzyki po angielsku…z resztą nigdy nie odbyliśmy zespołowej rozmowy na temat języka w utworach, więc nawet nie wiem, czy można tu mówić o decyzji, a chyba prędzej o jakimś naturalnym stanie rzeczy.
PZ: Myślicie już o kolejnym albumie?
F: Na razie pierwsza płyta jeszcze nie zdążyła ostygnąć, więc pewnie przez najbliższych kilka miesięcy skupimy się na jej promocji. Ale mamy już pewne plany. Jeśli uda się je zrealizować, to przed kolejnym większym wydawnictwem nagramy dość wyjątkowy singiel. Cały czas pracujemy też nad nowymi piosenkami i mamy teraz ok. 4 szkieletów kolejnych piosenek, a do tego pewnie kilkanaście riffów, które musimy wziąć na warsztat i sprawdzić czy powstanie z nich coś więcej.
PZ: Są kapele, z którymi bardzo chcielibyście wyjechać w trasę?
F: Na świecie – dziesiątki i mam nadzieję, że kiedyś to się stanie. Na razie jednak, mierząc siły na zamiary, zawsze miło mi grać koncerty z naszymi dobrymi kolegami – czyli np. Poison Heart czy Wijem i jeśli pojawią się propozycje wspólnych wyjazdów, to bardzo chętnie w to wejdę.
PZ: Skąd wybór autora okładki?
F: Rafał Wechterowicz był w orbicie moich zainteresowań już od lat, tj. od momentu, kiedy narysował kilka rzeczy dla moich kolegów z Elvis Deluxe, którymi zajmowałem się też jako manager. Grafika na ich koszulkę, którą zrobił, to jeden z moich ulubionych wzorów, jakie widziałem w życiu. Chcąc odpalić zespół na wysokim poziomie, zdecydowaliśmy się na kontakt z nim i okazało się, że doskonale rozumie naszą wizję i praca idzie sprawnie, a jemu – na co dzień rysującemu głównie czaszki – tworzenie dinozaurów też sprawia frajdę.
Bo trzeba pamiętać, że Rafał jest też autorem pierwszego dinozaura oraz logotypu, które pojawiły się na początku istnienia zespołu, więc zlecenie mu stworzenia okładki do „Doomsday” było zupełnie naturalne. Ba, prawdę mówiąc pomysł na tę okładkę miałem już wtedy w 2019 roku i od razu zapowiedziałem mu, że docelowo będzie miał takie zlecenie.
PZ: Ulubiona płyta tego roku?
F: Trudno mi wybrać jeden album jako całość. Najdłużej słuchałem chyba pierwszej tegorocznej płyty Jack’a White’a – „Fear of the Dawn”. Zaskakująco dobre wrażenie zrobiła też na mnie nowa płyta Scorpions. Z innych rzeczy – od dwóch miesięcy absolutnie nie mogę przestać słuchać też singla „Cracker Island” Gorillaz. Generalnie słucham jednak przede wszystkim starych rzeczy. Tegorocznym hitem jest dla mnie Cambodian Space Project i cała kambodżańska scena grająca numery w stylu lat 60-70.
T: Ja z kolei najczęściej słucham nowości, a rok 2022 był bardzo obfity w nowe albumy cenionych przeze mnie wykonawców. Dobre wrażenie sprawiły na mnie wydawnictwa grup takich jak Hardcore Superstar, Ghost, Magna Carta Cartel, Maraton, Blood Command, Santa Cruz czy Avantasia. Gdybym miał jednak wybrać jednego zwycięzcę to płytą, do której najbardziej lubię wracać i nigdy się nie nudzi jest „Venomous Anonymous” grupy The Cruel Intentions.
PZ: Dzięki za wywiad!
H: Również dziękujemy! Zapraszamy na nasze social media, linki do wszystkich możliwych kanałów znajdziecie na www.hypnosaur.pl. I widzimy się na koncertach!