Niedawno Tomasz Lipnicki (Lipali, Illusion) opublikował post, który wzbudził wiele kontrowersji. Jednak dla mnie był on inspiracją do tego, by pochylić się nie tylko nad tą sprawą, ale i nad dzisiejszym podejściem do promocji i kupowania płyt. Nie jest to żadna tajemnica, iż od dłuższego czasu rola albumów muzycznych się zmieniła — kiedyś grało się koncerty, by zachęcić do kupowania płyt, dziś kupuje się i tworzy płyty, by mieć powód do organizacji tras. Samo słuchanie muzyki przeszło pewną transformację i obecnie bardziej opłaca się wypuszczać pojedyncze utwory lub EP-ki. Lecz czy to oznacza, że wydawanie longplejów nie ma już sensu i Pan Lipnicki słusznie przelał swój żal na fanów ?
Moim zdaniem nie, gdyż sam jest sobie winny, ale zacznijmy od początku. Tomasz Lipnicki to muzyk aktywny od 1986 r., który grał w niejednym zespole i na jego twórczości wychowały się przynajmniej dwa pokolenia słuchaczy. Oznacza to, że jedni będą go cenić za to, co stworzył w Illusion, drudzy będą wdzięczni za twórczość Lipali, a jeszcze inni mogą szanować jego epizody w Acid Drinkers czy Skawalker.
Czym jest fanpage i jaka jest jego rola?
Fanpage to jak nazwa wskazuje strona, która zbiera wszystkich wielbicieli w jednym miejscu, także tych, którzy interesują się artystą jako osobą, która ma coś do powiedzenia, więc również mogą to być jego prywatni znajomi. Dlatego nic dziwnego, że jest on obserwowany przez 13 tysięcy osób i trudno jest wskazać typowego odbiorcę treści, które są publikowane na tamtejszym profilu.
A trzeba podkreślić, że zasięgi nie idą w parze z aktywnością, bo to raptem liczba odbiorców, do jakich dotarł dany post, gdyż Facebook pozwala na określenie nawet kilku grup docelowych. Zazwyczaj raptem 10% osób klika w wyświetlony link. Czyli jeśli nasz wpis dotrze np. do 1000 osób, to najprawdopodobniej zostanie maksymalnie otworzony 100 razy, a reakcji będzie w przybliżeniu 10-20. Oczywiście, jeżeli zdecydujemy się na płatną promocję to może być ich więcej, ale nie musi.
Każdy z nas ma wiele zainteresowań, więc nierzadko stron w sekcji Polubione jest cała masa. Facebook dostarcza na tablicę głównie te treści, które pochodzą z najczęściej odwiedzanych portali, które lub tych najbardziej pasujących tematycznie. Trzeba mieć też na uwadze to, że współcześni odbiorcy bardzo często sugerują się samymi nagłówkami, więc jest ryzyko, że nie tylko pełna informacja nie dotrze do zainteresowanych, ale i nie poznają całego kontekstu.
Zatem jeżeli stworzymy coś dla nas ważnego, to dobra promocja jest niezbędna. Jednak jeszcze ważniejsze jest określenie do kogo ma ona trafić. W tym celu warto na przykład udostępniać posty na tematycznych grupach, choć nawet wtedy trzeba się liczyć z tym, że nie każdy musi być nimi zainteresowany. A warto zauważyć, że dzięki posiadaniu wydawcy, artyści mają nieco ułatwione zadanie, bo nie tylko mogą mieć reklamę w prasie, radiu, telewizji czy na bilboardach, ale i osobę, która będzie odpowiedzialna za obsługę mediów społecznościowych i przygotowanie kampanii promocyjnej.
Zatem jak wyglądała promocja płyty Tomasza Lipnickiego?
Dźwięki słowa to solowa płyta Tomasza Lipnickiego, która została wydana 23 kwietnia 2021 r. przy współpracy z Universal Music Polska. Składa się ona z 11 utworów, z czego 10 to kompozycje autorskie. Jednak była promowana przez zaledwie jeden singiel, którym był cover Hurt z repertuaru Johnnego Casha (czy może bardziej Nine Inch Nails), w dodatku został on umieszczony wyłącznie na portalu Youtube.
Nieumieszczenie piosenki i to nie swojej na popularnych serwisach streamingowych jak Spotify, Deezer czy Bandcamp to trochę dziwny pomysł na promowanie własnej twórczości, gdy ma się określone oczekiwania co do ilości sprzedanych egzemplarzy, nieprawdaż? A to nie jedyna rzecz, która dawała do zrozumienia, że z promocją Dźwięków słowa jest coś nie tak.
Po pierwsze, do 16 czerwca album można było zamówić tylko przez oficjalną stronę artysty. Niewątpliwym plusem jest to, że w obu przypadkach cena jest utrzymana na poziomie 35 zł, jednak trzeba zauważyć, że wiele osób nie wiedziało o jej istnieniu. Zastanawiacie się zapewne dlaczego?
Otóż na profilu Tomasz LIPA Lipnicki najczęściej można było przeczytać o planowanych koncertach z zespołem Illusion, książce Jeżozwierz czy też zobaczyć posty dotyczące poglądów muzyka. Natomiast na temat płyty można było znaleźć zaledwie 5 wpisów, które zostały opublikowane kolejno 21 kwietnia, 23 kwietnia, 25 kwietnia i 3 maja. Co ciekawe, tylko jeden z nich zawierał odnośnik do sklepu, ale praktycznie żaden nie posiadał szczegółów na temat zawartości płyty.
Zaryzykuję stwierdzenie, że w porównaniu z Jeżozwierzem, który był promowany na wszelkie sposoby, Dźwięki słowa zostały potraktowane jak niechciane dziecko. Rozumiem, że w zamyślę Lipy jest to album niszowy, więc mógł on uznać, że samo nazwisko wystarczy, by produkt się sprzedał, ale nawet najwięksi fani mieli prawo przeoczyć tę premierę, bo Dźwięki słowa praktycznie nie istnieją w szerszej dystrybucji, a przecież dziś sprzedaż cyfrowych plików w formatach mp3, flac czy wave nie jest niczym nowym. Tym bardziej że są firmy jak Distrokid, które oferują możliwość opublikowania swojej twórczości w sieci, rozpowszechnienia jej na streamingach i możliwość zakupu digitalizowanego albumu. Dlatego uważam, że 1141 sprzedanych fizycznych egzemplarzy płyty, która nie miała szczególnej promocji, a co po prostym przeliczeniu daje „na czysto” prawie 40 tys. zł to naprawdę dobry wynik.
Jak wygląda współczesna promocja albumu?
Branża muzyczna jest jedną z tych, która najbardziej ucierpiała na pandemii koronawirusa, ale trzeba zauważyć, że nie jedyną i każdy stara się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Jednak muzycy świecący triumfy w latach 80 i 90. to specyficzna grupa twórców, którzy w ostatnim czasie zachowują się jak rozkapryszone dzieci, bo nie są w stanie lub nie chcą zrozumieć, że świat oraz przyzwyczajenia ludzi się zmieniły i trzeba się dostosować do tego, że dziś konsumenci mają niemal wszystko na wyciągnięcie ręki, bez konieczności wychodzenia z domu.
W komentarzach pod felernym postem można znaleźć wypowiedź Lipy, który przyznaje i nakreśla przesłanie całego wpisu, że nie rozumie, jak działają media społecznościowe i ich algorytmy. Dlatego tym bardziej mnie zastanawia, dlaczego Lipa nie skorzystał z pomocy doradców lub nie zatrudnił kogoś, kto by pomógł prowadzić profil i zajął się promocją płyty.
Z drugiej strony domyślam się, że mógłby na tym ucierpieć kontakt z fanami, który oprócz obecności w serwisach streamingowych i tworzeniu kampanii marketingowej jest jednym z najważniejszych czynników w budowaniu własnej marki. Dawniej taką funkcję pełniło forum, gdzie ludzie mogli się wymieniać poglądami, a artysta informował o swoich najbliższych planach czy też ujawniał zakulisowe fakty.
Jednak to już przeszłość i aktualnie w tym celu znacznie lepiej sprawdzają się grupy facebookowe. Podstawową różnicą jest oczywiście to, że fani mogą niemal od razu zareagować na najnowsze pomysły kapeli i przesłać swój feedback w komentarzu czy w bezpośredniej wiadomości prywatnej. Przykładem takiej symbiozy są chociażby Transgresja i jej Wataha, Luxtorpeda i Luxforum, Gorgonzolla i Eksploatofani czy Percival Schuttenbach i Percivalianie. Dzięki niej nie jest to już tylko relacja zespół-fani, ale bardzo często za sprawą takiej wspólnoty powstają znajomości na lata.
Również bywa tak, że tych najbardziej zaangażowanych wielbicieli zespół nagradza np. dostępem do pierwszych utworów z nowego albumu. Często są one serwowane w surowych wersjach lub są grane podczas jakiegoś zlotu czy bardziej kameralnego koncertu i da się zauważyć, że zespół jeszcze nie do końca opanował materiał lub jest on w trakcie tworzenia.
Wówczas po występie publiczność może nie tylko podzielić się swoimi wrażeniami, ale także i sugestiami, jak można zmienić kompozycję, aby ta lepiej sprawdzała się na koncertach. Aby się o tym przekonać wystarczy, że odtworzycie sobie na Youtubie koncertowe nagrania utworu Luxtorpedy Opty Pesy z 2019 r., a potem posłuchacie wersji z albumu Anno Domini MMXX, dzięki czemu zauważycie, że jest to praktycznie inny numer.
Płyty, winyle, kasety to przedmioty dla fanów i kolekcjonerów.
Najwierniejsi fani to także najlepsi klienci, co można wywnioskować po tym, że pierwsze nakłady płyt potrafią się wyprzedać w kilka minut, a trzeba też zauważyć, że fizyczne wydawnictwo to dziś przedmiot kolekcjonerski, więc dobrym pomysłem jest potraktowanie go jako część show, wyjątkowy merch. Z tego powodu coraz więcej zespołów decyduje się na bogate wersje deluxe, które za wyższą cenę oferują różne gadżety i wynagradzają oddanie wielbicieli, a ponadto wyróżniają się po postawieniu na półce. Aczkolwiek nawet standardowe wydanie może posiadać coś ekstra.
Najbardziej powszechnym rozwiązaniem jest wypuszczenie limitowanej liczby egzemplarzy, które zostaną podpisane przez muzyków. Jednak wystarczy chwilę się zastanowić, by dojść do wniosku, że to nieco słaby argument za konieczność zapłacenia np. 45 zł + koszt wysyłki zamiast tych zwyczajowych trzech dyszek, bo muzykę zgramy do komputera, a płytę odłożymy do pudełka, by się nie kurzyła i tyle z naszego zakupu.
Lepsze rozwiązanie proponuje między innymi Gorgonzolla, która regularnie wypuszcza limitowane egzemplarze najnowszego singla czy koszulek, które nigdy później nie trafią do regularnej sprzedaży. Niewątpliwie jest to obustronna korzyść, bo zespół może zarabiać na swojej działalności, a wspierający mają namacalny dowód, że ich wkład jest nieoceniony.
Innym wzorem tego, jak powinno się doceniać swoich odbiorców, jest dla mnie krakowski zespół Vane, który dba nie tylko o to, aby warstwa muzyczna była spójna pod kątem tematycznym, ale także i merchandise. Zamawiając już pierwszy album długogrający Black Vengeance zespół umieścił go w pięknie ozdobionym digipacku, a ponadto zarówno fani, jak i osoby z prasy otrzymywali list z podziękowaniami, który nie dość, że został napisany i wystylizowany w klimacie pirackim, to jeszcze został zapakowany do butelki. Z kolei przy premierze singla Row, Ye Scallywags można było zamówić stylizowany i zamknięty w małej skrzynce pendrive, który zawierał wszystkie, dotychczasowe dokonania. Ponadto kolejne wydawnictwa często są sprzedawane w pakiecie np. z koszulką lub workiem na buty. I to jest właśnie spójność, która ma istotny wpływ na budowanie własnej marki i tożsamości egzystującej w świadomości szerokiego grona odbiorców.
Przedstawienie musi trwać, a swoich odbiorców trzeba szanować.
Podsumowując, muzyka to przemysł jak każdy inny i sama warstwa dźwiękowa już się nie obroni. Słuchacz konsumuje ją nie tylko uszami, ale i oczami. Tego nauczyli nas Alice Cooper, KISS, King Diamond czy Rammstein, zatem idąc na koncert spodziewa się on nie tylko świetnego udźwiękowienia czy energii spod sceny, ale także widowiska, które zapadnie mu w pamięci i sprawi, że wróci na kolejne sztuki. Dlatego tak jak ważna jest unikalna tożsamość wyrażana, chociażby przez pomysłowe scenografie czy kostiumy, tak samo płyta jest artefaktem, który wymaga odpowiedniego potraktowania, aby fani chcieli ją mieć w kolekcji.