IKS

Genesis, M&S Bank Arena, Liverpool, Anglia, 4.10.2021 [Relacja]

genesis-koncert-relacja

Gdy Genesis ogłosili powrotną – a jednocześnie pożegnalną – trasę, świat nie słyszał jeszcze o koronawirusie. Bilety wyprzedały się momentalnie, a mnie pomimo starań, nie udało się załapać na wejściówkę. Później przyszedł feralny marzec 2020 roku i wszystko poszło w diabły. Przyznaję, że wątpiłem, że trasa „The Last Domino?” Genesis kiedykolwiek się odbędzie. Jednakże odbyła się, a ja miałem przyjemność uczestniczyć w jednym z koncertów.

Było to dla mnie szczególnie ważne, gdyż nie uczestniczyłem w koncercie zespołu w Chorzowie w 2007 roku. Przygody związane z wylotem do Anglii to osobna opowieść. Konieczność legitymowania się paszportem, bo brexit. Konieczność robienia testów antygenowych i PCR, bo covid-19. Jednakże udało się (dzień wcześniej jeszcze wpadłem na występ Manic Street Preachers w Manchesterze), a widok, który zastałem przed M&S Arena w mieście Beatlesów, był niczym haust świeżego powietrza. 11 tysięcy fanów zapełniło halę w całości.
 

Gdy, chwilę przed zgaszeniem świateł, poparzyłem na ludzi w sali, to wróciły wszystkie koncertowe wspomnienia lat minionych.

Genesis zagrali bez supportu, ale wynagrodzili to koncertem trwającym dwie i pół godziny, na który składały się największe przeboje grupy, ale także kilka niespodzianek (m.in. akustyczne wykonanie części „The Lamb Lies Down on Broadway” i pierwszy wers „Dancing With the Moonlit Knight”). Z rozbawieniem wspominam, że właśnie tego dnia padł Facebook (co wyszło w sumie na dobre, bo wszyscy uczestnicy show odłożyli telefony na bok), zespół wystartował z „Turn It On Again”. Doskonale wypadły „Mama” i „Land of Confusion”, które wzbogacone zostało w klip ze spadającym z góry papierem toaletowym.
 

Prawdziwym majstersztykiem było natomiast „Home by the Sea”, kontynuowane przez „Second Home by the Sea”. Dla samego tego fragmentu warto było się wybrać.

Granie „No Son of Mine” ma w sobie cień brytyjskiego humoru, gdyż ze względu na stan zdrowia Phila Collinsa (wokalnie bez zarzutu!), za bębnami siedzi jego syn Nic. Młody jest piekielnie uzdolniony, być może nawet lepszy od swojego staruszka, gdy ten był u szczytu formy. Phil natomiast – świadom swoich ograniczeń – kokietował nas zabawnymi anegdotami, a przed „That’s All” poprosił publikę o wspólny śpiew, gdyż w ten sposób „mógłby zabrzmieć trochę lepiej”. Do wokalu Collinsa jednak przyczepić nie było się o co.
 

Osobna wzmianka należy się pozostałym muzykom, gdyż Tony Banks, Mike Rutherford, Daryl Stuermer i wokaliści wspierający pokazali prawdziwy kunszt i klasę.

Po części akustycznej wybrzmiały jeszcze klasyczne kompozycje, takie jak „I Know What I Like (In Your Wardrobe)”, „Domino” (a jakże!), „Tonight, Tonight, Tonight” i kultowe „Invisible Touch”. Na bis przypadło ironiczne „I Can’t Dance” i „The Carpet Crawlers”.
Jeśli wracać do normalności po pandemii, to koncert Genesis może być jednym z najlepszych możliwych na to sposobów. Niezapomniane przeżycie.
 

Michał Koch

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz