IKS

Geese – „Getting Killed” [Recenzja] wyd. PIAS Records

Geese z nowym albumem „Getting Killed” na pewno pojawią się na wielu końcoworocznych listach. Ale u mnie już teraz zgarniają osobne nagrody: najlepsza okładka roku i najlepszy tytuł albumu. Po prostu kapitalne. Pierwszy odbiór muzyki nie jest jednak łatwy – to nie jest płyta, która podaje się na tacy. Potrzebujesz chwili, żeby wyłuskać detale, oswoić melodie, usłyszeć ten lekko przekorny humor w często absurdalnych tekstach.

There’s a bomb in my car…

 

Już pierwszy kawałek pokazuje, jak bardzo odważni i bezkompromisowi są Geese. Trochę jak Nirvana otwierająca „In Utero” utworem „Serve the Servants” – kompletnie niekomercyjnym, uderzającym na dzień dobry. Tak samo „Trinidad”: mocny, bezwstydnie śmiały, a momentami wręcz odpychający numer. Z kolei drugi utwór – „Cobra” (albo numer 7 na płycie, „Half Real”) – to już zupełnie inna
historia: znacznie bardziej reprezentatywne dla całej płyty i ewidentnie czerpiące inspirację z wczesnej twórczości Becka. I wszystko się tu składa – Geese potrafią balansować między estetykami tak, że nie masz poczucia patchworku.

 

zdj. materiały promocyjne

 

Trzeba też powiedzieć słówko o głosie frontmana, bo to on spina ten album. Zadziorny, ale nieagresywny. Trochę nonszalancji, trochę postpunkowego pazura, trochę „odklejki” w stylu Juliana Casablancasa. I ta jego nieprzewidywalność – jakby w każdej zwrotce mógł pojechać w inną stronę.

A do tego wszystkiego dochodzi produkcja. Od pierwszych minut słychać, że to nagrywa zespół, a nie armia ludzi z zewnątrz. To nie jest album wyprasowany przez Pro Toolsy. Tu jest powietrze, emocje i czasem fałsz – i właśnie dlatego brzmi to organicznie. Jak cztery osoby w jednym pomieszczeniu, którym bardziej zależy na emocji niż na perfekcji.

 

You can be free and still come home…

 

Są tu też momenty, kiedy Geese pozwalają sobie na coś naprawdę pięknie narastającego. „Island of Men”, „Au Pays Du Cocaïne” i szczególnie „Long Island City, Here I Come” – to utwory, w których do podstawowego instrumentarium dochodzą m.in. puzon, kontrabas i przeszkadzajki, by wyciągnąć z muzyki jeszcze więcej nerwu i powietrza.

 

If you want me to pay my taxes, you’d better come over with a crucifix…

 

 

A największy „hit”? Oczywiście „Taxes”. Leniwy, niemal zaspany wokal sunie po tle narastającej aranżacji. Melodia jest do natychmiastowego zanucenia, a gdy wpada to gwałtowne, niemal rozpaczliwe „Doctor, doctor, heal yourself!”, wszystko wybucha. Wyobrażam sobie, że ten numer to koncertowa petarda.

A jeśli chodzi o przyszłość, to mam przeczucie, że Geese mogą być czarnym koniem przyszłorocznych festiwali. Już teraz łapią sloty na najlepszych imprezach – Primavera Sound, Way Out West – i to może być moment, kiedy zobaczymy zespół tuż przed tym, zanim cały alternatywny świat oszaleje na ich punkcie. Trzymam kciuki także za nasz rodzimy OFF Festival, który trzyma rękę na pulsie – i mam nadzieję, że wkrótce ujrzymy Geese w Katowicach.

 

Słuchając „Getting Killed”, mam poczucie, że Velvet Underground, Sonic Youth i The Strokes mogą spać spokojnie. Mają godnych spadkobierców – zespół, który rozumie, że tradycja alternatywy to hałas, imperfekcja i pasja, ale punktem wyjścia jest zawsze dobra piosenka – najlepiej z odrobiną szaleństwa. Dla mnie? Jedna z płyt roku.

 

Adam Stankiewicz

 

Pamiętajcie, żeby wspierać swoich ulubionych artystów poprzez kupowanie fizycznych nośników, biletów na koncerty oraz gadżetów i koszulek.

 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz

IKS

SztukMix - Strona poświęcona szeroko pojętej sztuce

© SztukMix 2020