IKS

Gazpacho – „Magic 8-Ball” [Recenzja] wyd. Kscope

Pięć lat kazało na siebie czekać Gazpacho z wydaniem kolejnego studyjnego albumu. Tyle bowiem minęło od wydania poprzedniego albumu „Fireworker”. Albumu, dodajmy, najbardziej progresywnego w karierze grupy, zawierającego najbardziej bombastyczne, wieloczęściowe suity i wycięte niczym z Carmina Burana fragmenty chóralne. Wydany właśnie „Magic 8-Ball” przynosi zmianę ciężaru gatunkowego muzyki zespołu oraz zaskakujące wycieczki w rejony, w które Norwegowie się dotychczas nie zapuszczali. Względem poprzednika dwunasty już studyjny album Gazpacho jest bardziej uproszczony. Piosenki są zwarte, dość różnorodne, przez co cierpi na tym trochę spójność płyty. Jednocześnie wskazuje na znamienną dla Gazpacho chęć poszukiwań twórczych przy zachowaniu core brzmienia grupy – atmosferycznych, onirycznych kompozycji z filozoficznym przesłaniem.

Generalnie jeśli ktoś się po powyższym wstępie spodziewał rewolucji w rozwoju zespołu, to uspokajam – to nadal jest Gazpacho. Nadal mamy do czynienia z atmosferycznym progrockiem opartym na piosenkach w średnim tempie z dużą przestrzenią. Większość utworów spokojnie pasowałaby do innych albumów grupy. W zasadzie tak zaczyna się ta płyta – od nastrojowego, trwającego 9 minut z okładem „Starling”. Mamy tu wszystkie składowe, za które fani kochają zespół: delikatne pasaże klawiszowe i skrzypcowe, przechodzące w set oparty na akustycznej gitarze, po to by kulminować w potężnie, niemal postrockowo brzmiącej grande finale i wygasić się w kameralnej codzie. Takie Gazpacho w pigułce. Podobnie utwory jak „Sky King”, „Ceres”, „Gingerbread Man” czy „The Unrisen” są bliskie temu, co zespół wypracował w trakcie ponad 20-letniej kariery. Ohme nadal śpiewa jak natchniony kaznodzieja w odludnym fiordzie – wolno, nieśpiesznie mantrując jakby do siebie. Niekiedy otoczony wyłącznie plamami dźwiękowymi instrumentów klawiszowych lub z dyskretnym wspomaganiem sekcji rytmicznej.

 

Ale zespół nie byłby sobą, gdyby do płyty nie dodał smaczków z innego świata. Na „Demon” była to wycieczka w kierunku muzyki klezmerskiej, we wspomnianym „Fireworker” – niespotykane wcześniej pompatyczne aranżacje chóralne. W każdym ze wzmiankowanych przypadków były to motywy wplatane w dobrze znaną stylistykę. Na „Magic 8-Ball” mamy kilka akcentów bez jednego wspólnego mianownika. Przede wszystkim utwór tytułowy, który jest wycieczką w psychodeliczno-piracko-wodewilowe rejony. Jarmarczne brzmienie jak z katarynki wesołego miasteczka lub gabinetu osobliwości przywodzi na myśl wczesne Genesis, They Might Be Giants, a najbardziej chyba nasze rodzime The White Kites (zbieżność raczej przypadkowa). Wyjątkowo nietypowo brzmi nawet głos Jana Henrika Ohme, pozbawiony zadumy – raczej rubaszny – jakby wyjęty z tawerny portowej po kilku głębszych rumu (bez coli). I teraz – utwór niezbyt pasuje do całości, ale jest po prostu dobrą kompozycją i będzie niezłym, kolejnym po „Desert Flight” czy „Fireworker” koncertowym bangerem. Już uszami duszy słyszę publikę jodłującą wspólnie z zespołem:

 

„Yo-o-o-o-ooour i-i-i-dea
And now you wish upon a star”

 

Gazpacho, źródło. kscopemusic.com

 

 

Drugi „wyskok” Norwegów w nietypowe klimaty – „We Are Strangers”. To jedno oko puszczone w kierunku muzyki lat 80-tych w stylu ELO lub też niektórych progresywnych grup z tego okresu (np. Eloy z „Heartbeat”), drugie zwrócone do… współczesnej muzyki spod znaku Thirty Seconds to Mars – choć muzycy wskazują bardziej na wpływy Rush.

To tak nietypowy utwór w dyskografii zespołu, że właściwie ciężko go wtłoczyć w jakikolwiek schemat brzmieniowy w dorobku Gazpacho. Konsekwentnie syntetyczny, a przy tym posiadający zaraźliwy refren, utwór wyróżnia się na tle albumu i całej twórczości grupy. Jan Henrik Ohme mocno przetworzonym elektronicznie głosem  wyśpiewuje o ścigającym człowieka przeznaczeniu – odległym i nierealnym – dopóki się nie ziści. Co ciekawe, oba omówione wyżej utwory – tak nietypowe dla twórczości Gazpacho – zostały wykorzystane do promocji albumu jako single. To zdaje się coraz częstsza metoda – promować płytę najmniej reprezentatywnym dla wykonawcy materiałem.

 

Co jeszcze jest na tym albumie? Flirty z brzmieniem i frazowaniem Marillion w „Immerwahr” nie mogą dziwić – zespół powstał w otoczeniu norweskiego fandomu brytyjczyków. Mamy też typowe dla niektórych płyt wyciszenie na zakończenie albumu („The Unrisen” przypomina trochę charakterem „Winter Is Never” z albumu „Tick Tock”), choć tym razem trudno mówić o jakimś katharsis. W warstwie tekstowej ten album, jak i poprzednie, jest skoncentrowany na idei przewodniej – tym razem jest to element losowości, przeznaczenia. Osiem utworów to osiem obrazów człowieka postawionego w sytuacji zderzenia z losem – najbardziej poruszającej w przypadku utworu tytułowego. To historia człowieka, który postawił na szali wszystkie swoje dobra i przegrał.

 

 

„Immerwahr” to z kolei hołd dla Clary Immerwahr, chemiczki, która popełniła samobójstwo w proteście przeciw wykorzystaniu nauki do celów wojennych. Innym razem zespół eksploruje rejony międzyludzkich relacji, gdzie jedna ze stron jest uwięziona w związku, w którym nie może w pełni być sobą („Starling”). Opatrzenie albumu tytułem wywodzącym się z taniej jarmarcznej zabawki z wróżbami „dla każdego” tylko podkreśla tę przypadkowość. Jednak tytułowe „8” to niekoniecznie albo nie wyłącznie cyfra – to również znak nieskończoności. W tym świetle, te kilka ludzkich historii zyskuje uniwersalny, humanistyczny wymiar. Jeśli jednak ktoś oczekuje prostych narracyjnych opowieści, to nie ten adres – teksty nadal są poetyckie, operują bardziej obrazem i klimatem.

 

Gazpacho, jakby wzorując się na zupie z różności (nazwa zobowiązuje), przygotowało więc album pełen niespodzianek. Tym razem jest to album jeszcze bardziej rozbiegany, jeszcze odważniej sięgający po nieeksplorowane wcześniej pomysły. Album nie jest tak wybitny jak przełomowe „Night” czy „Tick Tock”. Nie jest tak konsekwentnie progresywny jak „Fireworker”. Słucha się go jednak świetnie. I jak zwykle przyjemnie ogląda się grafikę płyty – jak zawsze dopracowaną – tym razem wyjątkowo kolorową jak na Gazpacho.

 

 Michał Straszewicz

 

Pamiętajcie, żeby wspierać swoich ulubionych artystów poprzez kupowanie fizycznych nośników, biletów na koncerty oraz gadżetów i koszulek. Płytę „Magic 8-Ball” możecie zamówić w różnych formatach w sklepie Mystic Production (tutaj).

 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

 

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz

IKS

SztukMix - Strona poświęcona szeroko pojętej sztuce

© SztukMix 2020