IKS

Garbage – „No Gods No Masters” [Recenzja]

garbage-no-gods-no-masters-muzyka-recenzja

Pierwszy album Garbage (zatytułowany po prostu „Garbage”) był objawieniem, nową jakością w muzyce gitarowej. Był niesiony po części alternatywnymi latami 90., a po części charyzmą wokalistki Shirley Manson. Pierwszy album Garbage – „No Gods No Masters” – po pięcioletniej przerwie jest natomiast niewypałem.

Po raz kolejny nie pomogła obecność Butcha Viga, który znany jest z produkowania płyt Nirvany, a w Garbage pełni rolę perkusisty. Płyta pozostawia wręcz niemiły posmak. Wydaje mi się wręcz, że w każdym miejscu, w którym zespół podejmował decyzję dotyczącą brzmienia, aranżacji czy podkładów, wybierał źle. Jeśli chcecie przekonać się, co mam na myśli, to odpalcie utwór „Godhead”. Dawno nie słyszałem czegoś tak złego (no dobra, gorszy jest tylko nowy singiel Eda Sheerana, ale to temat na inny czas).
 

Brew uniosła mi się już na samym początku. „The Man Who Rule The World” to skrzyżowanie motywu z Bonda oraz utworu Madonny ze środkowego etapu kariery.

„The Creeps” to potworek, a „Uncomfortable Me” zaczyna się intrygująco, ale chwilę później czujemy się już wyłącznie niekomfortowo. Zespół serwuje brzmienie rodem z repertuaru Avril Lavigne, a ja zastanawiałem się, czy nie przeniosłem się w czasie do 2002 roku. Później bywa różnie, ze wskazaniem na tandetę („Flipping Bird”), kolejne Madonna wannabe (utwór tytułowy) i brzmienia tak przejmujące, że aż niestrawne („This City Will Kill You”).
 

Agresywne podkłady również zawodzą. Jestem przekonany, że gdyby tylko trochę się pohamowano, to kilka kompozycji mogłoby stać się mniejszymi lub większymi przebojami.

Szkoda, bo był potencjał. Efekt finalny to chaos, rozrzut i rozchwianie na subatomowym poziomie. Twór rozłazi się w szwach, a ja – jako słuchacz – mam wrażenie chińskiej tandety. Czy „No Gods No Masters” ma coś dobrego do zaoferowania? Cóż, połowa „Waiting for God” ma w sobie pewien urok, delikatnie poruszył mnie ten plemienny vibe, ale później bywa również patetyczny, co poprzednicy. Cieszy też poruszana tematyka, szczególnie w „A Woman Destroyed”. W tych momentach – dodatkowo dzięki okładce – wierzę w autentyczność przekazu. Plus również za okładkę.
 

Klęska „No Gods No Masters” ma wręcz mitologiczne podłoże.

Wydaje się, że to płyta tragiczna. Skazana na niepowodzenie od momentu pierwszej zapisanej nuty. Jest w tym pewien urok. Nie mogę przejść jednak obojętnie obok innej kwestii. Problemem zespołu jest to, że po pierwszej płycie przestali cokolwiek znaczyć. Nie zdołali przezwyciężyć „klątwy drugiego albumu”. I pozostali znani jako „ta kapela z wokalistką, ale nie Hole”. Nowa płyta Garbage to po prostu… garbage.
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 3 kosze na śmieci
🗑🗑🗑
 

Michał Koch

 
Tracklista:
 
1. „The Men Who Rule the World”
2. „The Creeps”
3. „Uncomfortably Me”
4. „Wolves”
5. „Waiting for God”
6. „Godhead”
7. „Anonymous XXX”
8. „A Woman Destroyed”
9. „Flipping the Bird”
10. „No Gods No Masters”
11. „This City Will Kill You”
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Ten post ma 2 komentarzy

  1. life is brutal

    Czytałem tą recenzję z pewną atencją ale i pewnym zaintrygowaniem do momentu, w którym autor się do reszty skompromitował stwierdzeniem o tym, że zespół przestał cokolwiek znaczyć po pierwszej płycie. To ów właśnie druga płyta była majstersztykiem i zadziwiła odbiorców szczególnie muzyki elektronicznej ukazując wielki potencjał jak i dając wielkie możliwości zespołowi (muzyka do Bonda, propozycja współpracy od Davida Lyncha i inne). Także szanowny autorze wykazałeś się zerową wiedzą w powyższym zakresie a i nie podejrzewam też że masz jakąkolwiek wiedzę nie tylko o zespole Garbage jak i szeroko pojętej muzyce.

  2. Marek

    Powyższa opinia co do drugiej płyty jest w 100% trafiona. Kolejne też wsadzone do jednego wora. Kompromitujące dla recenzenta… O opinii co do nowej płyty nie ma co dyskutować – kwestia gustu. Mnie po pierwszym przesłuchaniu uderzyło to, że jest to płyta najcięższa w odbiorze w dorobku grupy. Czas pokaże jak się przyjmie. Oddaje chyba ducha czasów, w których żyjemy. To jej niewątpliwa zaleta.

Dodaj komentarz