IKS

Franz Ferdinand – „The Human Fear” [Recenzja] dystr. Sonic Records

franz ferdinand-recenzja

Trzeba mieć tupet, żeby podczas wojny w Ukrainie i galopującej inflacji wydać płytę zatytułowaną „The Human Fear” – pomyślałam, gdy po raz pierwszy włączyłam najnowszy album zespołu Franz Ferdinand. Trzeba mieć jeszcze większy tupet, żeby stworzyć krążek, który – paradoksalnie – pod depresyjnym tytułem kryje na wskroś optymistyczne brzmienie.  Ale czy nie tego właśnie teraz nam potrzeba: solidnej dawki optymizmu połączonej z odrobiną tupetu?

Otwierający wydawnictwo utwór „Audiacious” zdaniem lidera grupy, Alexa Kapranosa, mógłby stać się podtytułem i myślą „The Human Fear” (o czym wspominał niedawno w rozmowie z nami). To tak naprawdę Franz Ferdinand w pigułce – chwytliwe, skoczne riffy (skręcające nieco w stronę ska), charakterystyczny wokal Alexa i słodko-gorzki tekst okraszony okazjonalnymi dęciakami. Każdy utwór z „The Human Fear” mógłby podbić stacje radiowe, jednak muzycy postanowili trochę (choć wciąż w bezpiecznych granicach) poeksperymentować z dźwiękami.

 

zdj. materiały prasowe

 

Mamy więc i orientalizujące „Black Eyelashes”, mocno syntezatorowe „Hooked” (którego otwierający wers podyktował tytuł całej płyty), żartobliwe „Build It Up” czy momentami melanholijne „Tell Me I Should Stay”. Singlowy potencjał – oprócz wybranego na zwiastun „Audacious” – prezentuje również „Bar Lonely”, przywodzące energią na myśl takie hity jak „What You Meant” czy „Michael”.

Mocną stroną są chwytliwe refreny, które zapadają w pamięć już przy drugim przesłuchaniu. Album trzyma poziom, żadna pozycja nie wybija się tu ani na prowadzenie, ani nie zostaje w tyle (choć ze względu na ciekawy rytm i nieco psychodeliczne riffy najbardziej urzekło mnie zamykające wydawnictwo „The Birds”). Mamy jedenaście piosenek (łącznie to zaledwie 35 minut i 20 sekud!) przyzwoitego, szybko mijającego okołorockowego grania, którego miło posłuchać przy parzeniu porannej kawy czy wykonywaniu obowiązków bez skupiania na nim szczególnej uwagi.

 

 

„The  Human Fear” to – przynajmniej dla mnie – przyjemny, lekki w brzmieniu powrót zespołu, który nie próbuje niczego i nikogo udawać; nie sili się na rozwiąnia, których nie czuje, wykorzystuje za to sprawdzoną formułę z nieco unowocześnionym sznytem. Brzmienie Franza Ferdinanda ani się nie zestarzało, ani nie wysublimowało – jest dokładnie takie jak na wcześniejszych albumach: chwytliwe, nieco zblazowane, okazjonalnie ostrzejsze, pozostające jednak wciąż w gitarowym nurcie easy listeningu.

Wszystkie utwory spaja warstwa liryczna, traktująca o jednej z najbardziej ludzkich rzeczy – lęku. Nie jest to jednak – i takie właśnie było zamierzenie Alexa Kapranosa – płyta przygnębiająca, a taka, która doda Wam otuchy. „The Human Fear” uczy nas (i ucząc, bawi – a może odwrotnie?), że najlepszą metodą walki z lękiem jest stawienie mu czoła, i to z podniesioną głową.

 

Może i ten album nie zrewolucjonizuje ani indie rocka, ani współczesnej muzyki, ale sądzę, że przysporzy zespołowi grono nowych fanów, a tym bardziej długodystansowym dostarczy wzruszeń. Dostaliśmy starego, dobrego Franza Ferdinanda; widocznie ewolucja nie zawsze musi być rewolucją, a zamiast wymyślać koło na nowo, można po prostu bawić się muzyką i nieść światu proste, acz ważne przesłanie: bądź zuchwały i pamiętaj, że każdy z nas toczy swoje bitwy – możesz je wygrać.

 

Ocena: 4,5/6

Natalia Glinka-Hebel

 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz