Fontaines D.C. są już dobrze znani i lubiani na rynku muzycznym. Ich poprzedni album „Skinty Fia” (wydany w 2022 roku) osiągnął pierwsze miejsce na brytyjskich i irlandzkich listach przebojów, a także przyniósł chłopakom wyróżnienie w postaci tytułu najlepszego zespołu zagranicznego („International Group of the Year”) podczas ubiegłorocznych Brit Awards. Najnowsze, czwarte wydawnictwo grupy jest dowodem na to, że nagroda jest w pełni zasłużona. Fontaines D.C. albumem „Romance”, wydanym przez wytwórnię XL Recordings, naprawdę pokazali klasę.
Grian Chatten (wokal), Carlos O’Connell (gitara), Conor Curley (gitara), Conor Deegan (bas) i Tom Coll (perkusja), zainspirowani trasą z zespołem Arctic Monkeys, przekazali swoje pomysły w ręce producenta Jamesa Forda, który w przeszłości współpracował m.in. z Blur, Depeche Mode, Florence and the Machine oraz właśnie z Alexem Turnerem i jego kolegami. Razem stworzyli dzieło alt-rockowe, nieco różniące się od poprzednich trzech albumów, na którym – jak sami twierdzą – „mówią rzeczy, które chcieli powiedzieć od dawna”.
Płytę otwiera tytułowy utwór „Romance”, który jest świetnym wyborem na pierwszy numer. Słuchając go, mam wrażenie, że wchodzę w jakiś nowy, wymyślony świat. Słowa „maybe romance is a place”, spokojnie wyśpiewane przez Griana, są niezwykle trafne, ale i trochę abstrakcyjne. Dodatkowo utwór świetnie buduje napięcie powolnymi, ale zdecydowanymi dźwiękami. Z tego spokoju przechodzimy do kontrastującego z utworem tytułowym singla „Starburster”, który według mnie jest jedną z najlepszych piosenek tego albumu. Sama geneza kawałka jest bardzo ciekawa, ponieważ jest on wspomnieniem ataku paniki, którego doznał Grian Chatten na londyńskiej stacji kolejowej St Pancras International. Stąd wzięły się te nerwowe i ostre wdechy, które słyszymy w tym numerze.
Skoro już wspomniałam o jednym z najlepszych utworów „Romance”, to od razu muszę też wymienić pozostałe dwa, które moim zdaniem również zasługują na najwyższą ocenę. Są to hipnotyzujące „Desire”, utrzymane w stylu Deftones, którymi zespół inspirował się podczas tworzenia swojej najnowszej muzyki, oraz „Horseness is The Whatness” (tytuł to cytat z „Ulissesa” Jamesa Joyce’a) – ballada ze świetnym tekstem. Intro tego utworu jest tak przepiękne, że kilkukrotnie cofałam je po pierwszym przesłuchaniu. Fanom spokojniejszych brzmień na pewno spodoba się także „In The Modern World”, „Motorcyckle Boy” oraz shoegazowe „Sundowner”.
Są też utwory o bardziej dynamicznym brzmieniu: energetyczne „Here’s The Thing”, wcześniej wspomniany „Starburster”, „Death Kink” z bardzo fajnym rockowym riffem, „Bug”, w którym można dostrzec pewne podobieństwa do The Smiths, oraz „Favourite”, bardzo przypominający te bardziej „radosne” kawałki The Cure.
„Romance” to bardzo udana płyta. Zróżnicowane brzmienie powinno przypaść do gustu zarówno fanom spokojniejszych dźwięków, jak i tym preferującym bardziej energetyczne kompozycje. Różnorodne utwory pokazują odmienne oblicza zespołu, tworząc przy tym spójną całość. Wokalista Grian Chatten twierdzi, że jest to pierwszy album, na którym pokochał swój głos, i trudno się temu dziwić – jego wokal brzmi pełniej i pewniej, co doskonale pokazuje formę frontmana. Myślę, że Fontaines D.C. nie spoczną na laurach po tym wydawnictwie i jeszcze nie raz nas zaskoczą. Bez wątpienia są jednym z najbardziej ekscytujących zespołów współczesnej sceny muzycznej, a ich rozwój widoczny na „Romance” jedynie utwierdza mnie w tym przekonaniu.
Ocena: 5/6
Małgorzata Maleszak-Kantor
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: