IKS

Fontaines D.C. – „Skinty Fia” [Recenzja], prod: Partisan, PIAS Records, dystr: Mystic Production

fontaines-dc-skinty-fia-recenzja

„Skinty Fia” to stare irlandzkie przekleństwo, kolokwializm dosłownie oznaczający „potępienie jelenia”. Nowopoznana sentencja, przywołana z odmętów dawnej codzienności przez rodzinę jednego z członków zespołu, stało się dla muzyków motywem przewodnim podczas nagrywania swojej najnowszej płyty. Wpasowało się idealnie, bo Fontaines D.C., podobnie jak wspomniane staromodne porzekadło, są jakby wyjęci z ram czasu – muzycy jednocześnie zapatrzeni są pilnie w muzyczną przeszłość, ale na ustach niosą jak najbardziej współczesne problemy. Zdają się być również być, podobnie jak zagubiony na okładce trzeciego albumu jeleń, muzycznymi wyrzutkami wciśniętymi na siłę do świata, do którego nie należą. Ale robią wszystko by się w tym nietypowym dla siebie środowisku odnaleźć.

W tej twórczej galerii sprzeczności ważne miejsce zajmuje również trwałe powiązanie muzyki Fontaines D.C. z Irlandią. Bo choć z ich dokonań bije pewna aura zagubienia i usilnej próby znalezienia wyjścia z emocjonalnej matni, to zespół nie daje nam zapomnieć, że „D.C.” w ich nazwie oznacza Dublin City, a najnowsza płyta to także pierwsza tak odważna i dojrzała próba zmierzenia się z dręczącym sumieniem i traumami trapiącymi tych młodych Irlandczyków, którzy wciąż szukają swego miejsca w wielkim świecie rockowej sławy. Efektem zmiksowania tych nastrojów jest „Skinty Fia” – album, który z pewnością nie jest przekleństwem zespołu, tylko ich zwycięską kartą.
 
Na tle innych postpunkowych kapel, których w ostatnich latach pojawiło się na alternatywnej scenie na pęczki, Fontaines D.C. od chwili swojego elektryzującego debiutu z 2019 roku wyróżniali się największą wrażliwością, dekadenckim natchnieniem z pogranicza wpływów nowej fali i new romantic oraz wyczuciem nastroju, które znalazło swoje ujście zwłaszcza na drugim albumie grupy „A Heroe’s Death” z 2020. Irlandczycy od samego początku zaznaczyli się większym wyrachowaniem niż ich koledzy z Idles oraz wciąż są bardziej przystępni od muzyków shame, jeśli już szukać porównań z najmocniejszymi tuzami gatunku tzw. „Brexitcore’u”. I na swoim trzecim krążku Fontaines D.C. kontynuują tę drogę, wzbogacając ją o kolejne inspiracje. Do wszechobecnego i podlanego nostalgią gitarowego rozedrgania, muzycy dorzucili tym razem jeszcze nutkę trzeźwego pragmatyzmu, który objawia się zwłaszcza tam, gdzie Fontaines D.C. pochylają się mocniej na kondycją swojej ojczyzny. Nie burzy to jednak wydźwięku całości, bo nieodłączny mroczny klimat i zblazowane teksty wyśpiewywane z pozorną obojętnością przez wokalistę i lidera grupy Griana Chattena, wciąż pozostają domeną twórczości Irlandczyków.
 

Muzycy nie wymyślają tu bowiem na nowo prochu. Ba, nie zaskakują nawet żadną stylistyczną woltą ani zmyślnym asem z rękawa. Dalej obracają się w dobrze skrojonych i celnie oddających ich mgliste nastroje ramach najlepszych postpunkowych inspiracji, w których trudno o twórcze fajerwerki i warsztatowe zaskoczenie. Jednak dalej, skrzętnie kontynuując ścieżkę obraną już na debiucie „Dogrel”, przepuszczają te wpływy przez zbłąkane meandry własnej wrażliwości, która jak najbardziej jest tu i teraz. Być może czasem zbyt mocno zapatrzona w przeszłość czy zawieszona gdzieś obojętnie między czasami, by móc być zwiastunem i twórczym prześwitem naszych czasów, ale wciąż niezwykle aktualna i żywa.

Buzująca od emocji i szczera do bólu. Tak jak otwierający całość, pulsujący „In ár gcroíthe go deo”, który od pierwszej chwili łapie za gardło i przypiera do ściany dusznym klimatem. Tytułowy zwrot, oznaczający w irlandzkiej tradycji „Na zawsze w naszych sercach”, chóralnie wybrzmiewający na tle przestrzennej ściany dźwięku, od początku udowadnia, iż Fontaines D.C. za nic mają sobie walkę z tzw. mitem trzeciej płyty i pewniejsi niż kiedykolwiek uderzają w dojrzałe tony. Buntowniczy nerw zastąpiło doświadczenie i precyzja, a gitarową rozróbę instrumentalne wyrachowanie i wyczucie najdelikatniejszych emocji. O ile pierwsze dwie płyty zespołu były gorącą i ekscytującą sensacją debiutujących na scenie młodzików, to „Skinty Fia” jest już w pełni dojrzałym dziełem muzyków aspirujących do miana mistrzów gatunku. Oczywiście, to w młodzieńczej sile i gniewnej dynamice drzemał pierwotny potencjał zespołu, jednak dopiero tutaj muzycy pozwalają klarownie wybrzmieć wszystkim obecnym od początku, lecz niegdyś gdzieś nieufnie ukrytym, muzycznym niuansom, które decydują o ich największej sile.
 
Niezmienne porażające zaraźliwą siłą nieoczywiste melodie zbudowane wokół solidnej konstrukcji gitarowej ściany dźwięku i otulone pełnym pasji i tęsknoty wokalem znów trafiają w sam środek emocjonalnej tarczy i celnie wypełniają głód podobnych dźwięków, który drzemie skryty głęboko w sercu każdego rockowego wrażliwca wychowanego na muzycy The Smiths czy Joy Division. I już od pierwszych dźwięków rzężącego „Big Shot” czy ulotnego „How Cold Love Is” to szorstkie, wchodzące pod skórę i docierające do najbardziej wrażliwych ran granie, spełnia swoja rolę. Spójna formuła i pewność siły kompozycji zgromadzonych na trzecim albumie grupy poraża swoją siłą aż do końca. Singlowy „Jackie Down the Line” świetnie wpisuje się w tematykę opowieści o szemranych typach, których wolelibyśmy nie spotkać w ciemnym zaułku, obecną w dokonaniach zespołu od czasu debiutu z 2019 roku. Jest to również muzyka Fontaines D.C. w pigułce – nieoczywista, melodyjna, z pozoru ascetyczna i wycofana, ale zostawiająca swój trwały ślad i silnie uzależniająca jak narkotyk. Podobnie wkręca się powolnie kroczący i złowieszczy „Bloomsday”. Z kolei noworomantyczny „Roman Holiday”, dzięki zwiewnej naturze i shoegazowym riffom przynosi przyjemne instrumentalne odświeżenie, które niczym powiew morskiej bryzy zalewa wylewającą się z tekstu gorycz. Ta kompozycyjna mieszanka nastrojów, zestawiająca melancholię z prozą rzeczywistości oraz miłosne uniesienia z twardym i bolesnym lądowaniem w zaułkach szarej codzienności dodaje muzyce Fontaines D.C. autentyczności i sprawia, że choć muzycy dotykają tak skrajnych aspektów życia, chce się im wierzyć w każdej postaci.
 
Członkowie zespołu w końcu też pochylają się nad swoimi korzeniami i podkreślają muzycznie swoje pochodzenie w rzewnej balladzie „The Couple Across The Way” utrzymanej w typowo irlandzkim, knajpianym klimacie. Podobnej sfery dotyka z pozoru czuły i zdający się być intymnym wyznaniem „I Love You”, które przeradza się w gorzką deklarację trudnej miłości do ojczyzny muzyków. Utwór, nazwany przez wokalistę i lidera grupy ich „pierwszą otwarcie polityczną piosenką” dowodzi niezwykłej drogi jaką Fontaines D.C. przeszli w czasie zaledwie trzyletniej, acz intensywnej kariery, od prostych, protopunkowych hymnów młodości do tak zniuansowaniach i wielowarstwowych kompozycji. Na tym precyzyjnie zarysowanym tle wspaniale wybrzmiewa hipnotyzująca mantra tytułowego utworu, która niczym zejście do zamkniętego, przepełnionego grzechem, obskurnego klubu atakuje mocnym uderzeniem, perkusyjnym zapętleniem, ostrymi gitarami oraz narkotycznym i industrialnym klimatem. Po niezwykle oszczędnym i tradycyjnym zwrocie ku sprawom ważnym, magnetyzujący i taneczny wręcz rytm wkręca się i łapie za gardło, zgrabnie mieszając zgrane do perfekcji schematy z dźwiękami nowoczesności.
 

Fontaines D.C. z podniesionym czołem i w iście imponującym stylu zdali test trzeciej płyty. Z rockowej sensacji podpiętej pod popularny w ostatnich latach nurt tzw. Brexitcore’u urośli na pewny siebie kolektyw, który choć z nieustannego poszukiwania muzycznej tożsamości uczynił zapalnik i znak rozpoznawczy swojego stylu, zdaje się na dobre odnalazł swoje miejsce na scenie.

Trzeci album irlandzkiej grupy to popis twórczej dojrzałości i muzyczne uchwycenie momentu wchodzenia do wyższej ligi. „Skinty Fia” przywraca wiarę w znaczenie gitarowej alternatywy. Dopóki takie zespoły jak Fontaines D.C. będą brały na warsztat ograne schematy i próbowały na swój sposób zamieszać nam w głowach, przyszłość gatunku jest w dobrych rękach. Wraz z takimi płytami jak ta, Fontaines D.C. wpisują się w nurt kapel, które za parę lat będziemy jednym tchem wymieniać wśród najważniejszych zespołów naszych czasów.
 
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 9 jeleni
🦌🦌🦌🦌🦌🦌🦌🦌🦌
 
 

Kuba Banaszewski

 
Tracklisting:
 
1. In ár gCroíthe go deo
2. Big Shot
3. How Cold Love Is
4. Jackie Down The Line
5. Bloomsday
6. Roman Holiday
7. The Couple Across The Way
8. Skinty Fia
9. I Love You
10. Nabokov
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz