IKS

Florence and the Machine – „Dance Fever” [Recenzja], dystr. Universal Music Polska

florance-and-the-machine-dance-fever-recenzja

Florence Welch, jak sama przyznaje w wywiadach promocyjnych, mocno przeżyła zamykanie wszystkiego dookoła w związku z pandemią koronawirusa. Na pewno nie była w tym osamotniona. Artyści, którzy nie mogli normalnie koncertować, dostali po czterech literach w tym „covidowym świecie” naprawdę konkretnie. Nie ma jednak tego złego… Nadmiarowy wolny czas można było bowiem wykorzystać na tworzenie nowego materiału. Wokalistka, wraz ze swoją ekipą, podążyła tym oczywistym tropem. Owoc – w postaci studyjnego albumu „Dance Fever” (taniec w tytule nie jest przypadkowy, Florence inspirowała się tzw. choreomanią, czyli zjawiskiem społecznym polegającym na gromadzeniu się grup tańczących ludzi, czasami liczących nawet setki osób) – właśnie pojawił się na półkach sklepowych. Czy warto było czekać? Od razu odpowiem krótko: jasne, że tak.

„Dance Fever” zaczyna się najlepiej, jak tylko może. „King”, który notabene był pierwszym singlem zapowiadającym następcę „High as Hope” z 2018, to prawdopodobnie najlepsze otwarcie Florence od czasu genialnego „Only If for a Night” z wielbionego przeze mnie „Ceremonials”. Mamy tu do czynienia z podniosłą pieśnią, w której główną rolę odgrywają: wokal Welch (ciarki na ciele gwarantowane) oraz bębny. W końcówce zaś do głosu dochodzą inne instrumenty, które jeszcze bardziej uwypuklają zawarty tu patos. Na szczęście, magiczna cienka linia nie zostaje przekroczona.
 
Jeśli już wspomniałem o singlach, przed premierą „Dance Fever” nie mogliśmy pod tym względem narzekać na nudę. Oczekiwanie umilały kolejne muzyczne zapowiedzi. Było „My Love”, najbardziej taneczny numer w całym zestawie, przy którym nie ma opcji, żebyście usiedzieli w miejscu. Koncertowy killer, jak się patrzy. Brzmi bardzo współcześnie, ale Florence nie byłaby sobą, gdyby na samym końcu nie dodała iście barokowej kody. Zanim album pojawił się na półkach, w serwisach streamingowych (i oczywiście na YouTubie z odpowiednią oprawą wizualną) hulał także „Free” napędzany nerwowym rytmem. W tej kompozycji dość mocno odkrywa się nasza bohaterka, która śpiewa o walce z własnymi demonami. Wspomnę jeszcze, że teledysk tego utworu zrealizowano w Ukrainie w listopadzie ubiegłego roku, a udział w nim wzięli tamtejsi artyści.
 
Niewątpliwie więc single – choć każdy był trochę z innej parafii – rozbudziły u fanów apetyt do maksimum. Co jednak najciekawsze: okazało się, że Florence i jej maszyny mają jeszcze w zanadrzu przynajmniej cztery utwory, które zachwyciły mnie od pierwszego zetknięcia się z „Dance Fever”. Idąc chronologicznie – „Choreomania” (rozpoczyna się delikatnie, w pewnym momencie całość nabiera odpowiedniego rozpędu i robi się skocznie), „Dream Girl Evil” (znowu mamy do czynienia z ogromnym rozmachem, brzmi on jak numer zagrzewający do walki – jest przecież „maszerujący” vibe), „Cassandra” (prawdziwe cudeńko, w którym nie brakuje mrocznego klimatu, a pod koniec następuje erupcja wszystkiego) oraz „Daffodil” (niepokój, niepokój i jeszcze raz niepokój, szczękę można zbierać z podłogi). O tych kompozycjach – przez duże „K” – napisałem trochę w skrócie z jednego ważnego powodu. Ich po prostu trzeba posłuchać, żadne słowa nie oddadzą tych emocji w pełni.
 
Ponadto Florence umieściła na albumie „Heaven is Here” (jeden z króciaków zawartych na „Dance Fever”) o zabarwieniu celtyckim i tuptaniem w tle czy „Girls Against God”, który pachnie na kilometr folkiem. Jest akustyczna gitara, są nałożone na siebie głosy. To zdecydowanie stuprocentowa Welch. Jest jeszcze zamykający album – w iście baśniowy stylu – „Morning Elvis”. Znamy to doskonale, ale nie ma mowy o powtórce i odcinaniu kuponów.
 
Na koniec muszę – niestety – do tej beczki miodu dołożyć łyżeczkę dziegciu. Jeśli chodzi o minusy, do tego worka wrzucam „Back in Town”, który – mimo tego, że całość odsłuchałem kilkukrotnie – uważam za nijaki. Nie zostaje w pamięci i spokojnie można byłoby go wyrzucić z tracklisty „Dance Fever”. I byłoby to posunięcie z korzyścią dla albumu. Z drugiej strony – szkoda mi „Prayer Factory”, który trwa nieco ponad minutę. Mam wrażenie, że nie wykorzystano w tym przypadku całego potencjału. Kompozycja nagle się urywa, dlatego wciąż odczuwam niedosyt. Folkowy „The Bomb” również nie jest najmocniejszym ogniwem piątego studyjnego albumu Florence and The Machine. Ot, przyjemna rzecz, która jednak blednie przy perełkach w stylu „Cassandry”. O „Restraint” w sumie nie będę pisał, bo to krótki przerywnik, który ma za zadanie umożliwić słuchaczowi uporządkowanie myśli po dwóch wcześniejszych kompozycjach, które niszczą wszystko, co napotkają na swojej drodze.
 

Wspomnę jeszcze o szacie graficznej. Okładka „Dance Fever” (zdjęcie wykonała  Autumn de Wilde) jest po prostu kapitalna, z tym stwierdzeniem naprawdę trudno jest polemizować. I dobrze oddaje klimat płyty. Choć „płyty nie ocenia się po okładce”, to tu można zrobić wyjątek. Warto także obejrzeć klipy, które zostały zrealizowane do wspomnianych przeze mnie singli. Wszystko układa się w logiczną całość, jest spójne i zachwyca. Rozmach, choreografia, stroje – nic nie zostało pozostawione przypadkowi.

Nie ukrywam, że jestem szalikowcem Florence Welch i jej zespołu od samego początku ich powstania. Tak naprawdę jeszcze nigdy mnie nie zawiedli. W tym względzie, po wydaniu „Dance Fever”, utrzymane zostało status quo. Do szczytowego osiągnięcia, za jakie uważam „Ceremonials” z 2011, trochę zabrakło, ale i tak ten album zapewne znajdzie się w miarę wysoko w moim prywatnym zestawieniu najlepszych wydawnictw, które swoją premierę miały w 2022. Rudowłosa Florence nie ma bowiem w zwyczaju obniżać poziomu swojej twórczości. I niech tak pozostanie, jak najdłużej!
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 8 tańczących pań
💃💃💃💃💃💃💃💃
 
P.S. Florence Welch będzie promowała swój najnowszy album podczas koncertu na Orange Warsaw Festival (Tor Wyścigów Konnych Warszawa-Służewiec). Artystka wraz ze swoim zespołem wystąpi 4 czerwca.
 

Szymon Bijak

 
Lista utworów:
 
1. ‘King’
2. ‘Free’
3. ‘Choremania’
4. ‘Back In Town’
5. ‘Girls Against God’
6. ‘Dream Girl Evil’
7. ‘Prayer Factory’
8. ‘Cassandra’
9. ‘Heavn Is Here’
10. ‘Daffodil
11. ‘My Love’
12. ‘Restraint’
13. ‘Time Bomb’
14. ‘Morning Elvis’
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Ten post ma jeden komentarz

  1. A.

    Autumn de Wilde to kobieta 🙂

Dodaj komentarz