To był rok 2015, czyli dawno temu w trawie, za górami, za lasami, za rzekami i za jeziorami też. No dobra, może przesadziłam, chociaż dekada to jest już całkiem pokaźny kawałek czasu i dla niektórych Warszawa faktycznie znajduje się za górami, lasami, rzekami i jeziorami. Wszystko zależy od perspektywy. Ale do rzeczy. W tymże 2015 roku koleżanka opowiedziała mi o takim dość intrygującym zespole heavy metalowym. Z jej opowieści wynikało, iż frontmanem tejże kapeli jest typ wcielający się w rolę satanistycznego papieża, nazywający siebie Papą Emeritusem. Towarzyszą mu Nameless Ghouls. Papa zmienia się przy każdym nowym albumie i w tym 2015 roku, wraz z wydaniem, skąd inąd przełomowego, albumu „Meliora”, nastała już era Papy Emeritusa III, potocznie zwanego Terzo. Wraz z Papą zmieniają się też, rzecz dość jasna, stroje zarówno frontmana, jak i reszty zespołu. Tożsamość tych wszystkich osobników jest nieznana. Muzyka heavy metalowa, elementy teatru, satyryczny wydźwięk – „brzmi, jak coś dla mnie”, pomyślałam i ochoczo zabrałam się za „ghostowy research”. Moje pierwsze zetknięcie z muzyką Ghost poskutkowało… lekkim szokiem. Po opisie koleżanki, a także po zobaczeniu zdjęć promocyjnych kapeli spodziewałam się, tak jak wielu, którzy po muzykę Ghost sięgnęli, dźwięków ciężkich i mrocznych. Tymczasem uszu moich dobiegły dźwięki… no cóż, zdecydowanie lżejsze i weselsze, niż przypuszczałam. To trochę tak, jakby się człowiek spodziewał zastać na strychu zakonnicę z filmów Corina Hardy’ego i Michaela Chavesa, a zamiast tego na rzeczonym strychu powitał go duch Casper. Cóż, duch to duch, mogą być złe duchy, mogą być też dobre. Ten muzyczny duch okazał się duchem właściwie dobrym, tylko co nieco sarkastycznym. Złośliwi nazywają Ghost „satanistyczną Abbą”, tudzież porównują muzykę tej kapeli do „Scooby Doo chase music”. Do pewnego stopnia muszę uznać trafność tych określeń, „satanistyczna Abba niezwykle mnie wręcz bawi, ale wiecie co? Kompletnie mi to wszystko nie przeszkadza.
Ghost pokochałam miłością ogromną, bo co z tego, że nie brzmią tak mrocznie, jak by wskazywała na to cała ta ich otoczka, jeśli muzyka jest po prostu dobra. Dlaczego mamy topić w hejcie zespół, który tworzy świetne, bardzo miłe dla ucha utwory, które po prostu przynoszą radość. Czy wszystko musi być mroczne i dobijające w świecie muzyki ciężkiej? Jasne, to są jej cechy charakterystyczne i za ten mrok ją pokochałam, ale nie zawsze trzeba zapadać się w ciemność. Ghost to po prostu dobra zabawa, satyra, komedia i nie powiecie mi, że im to wszystko nie wychodzi. Ghost jest definicją rozrywki, a poprzez teksty, Tobias Forge, który to okazał się człowiekiem stojącym za tym całym przedsięwzięciem, przekazuje ludzkości bardzo ważne przesłania, dotyczące społeczeństwa, władzy itd. Nie jest to zatem rozrywka totalnie odmóżdżająca, a wręcz przeciwnie. Ja uważam, że my potrzebujemy takich kapel, jak Ghost, które jednocześnie zwracają uwagę na pewne światowe problemy, ale też pozwalają chociaż na chwilę zapomnieć o trudach życia codziennego. Właśnie za to uwielbiam Tobiasa, za to połączenie dobrej zabawy i satyry ze sprawami niezwykle ważnymi. Dumna byłam niezmiernie, kiedy w 2016 roku Ghost zdobył Grammy za „Cirice”, czyli utwór pochodzący ze wspomnianego już albumu „Meliora”. W tym samym roku zawędrowałam do warszawskiego klubu Stodoła na swój pierwszy koncert Ghost. Było to doświadczenie niezwykłe. Ci, którzy tak, jak ja, należą do grona „wiernych” zapewne pamiętają, że era albumu „Meliora”, czyli właśnie lata 2015-2017 była okresem, w którym otrzymać można było komunię (nie)świętą. Do fosy dla fotografów schodziły wtedy przebrane za zakonnice damy i niczym ksiądz na mszy świętej rozdawały opłatek szczęśliwcom z pierwszego rzędu. Wyszło wtedy tak, że miałam wywiad z zespołem otwierającym dla Ghost, czyli Dead Soul (polecam serdecznie) i jakoś wylądowałam w tym pierwszym rzędzie, więc nie dość, że widok zacny, bez niczyich pleców przed nosem (no chyba, że muzycy się odwracali), to jeszcze mogłam tę komunię otrzymać. To był też okres, w którym wciąż nieznana była tożsamość chowających się za maskami członków zespołu.

Prawda wyszła na jaw w 2017 roku przez pozew sądowy złożony przez instrumentalistów Ghost przeciwko frontmanowi, czyli wspomnianemu już wcześniej Tobiasowi Forge’owi. O co poszło? O pieniądze oczywiście, bo jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Panowie instrumentaliści ujawnili, kim są, Tobias też w takiej sytuacji wyjścia nie miał, z resztą później przyznał, że ciągłe ukrywanie tożsamości było bardzo problematyczne i męczące, a poza tym i tak nigdy nie czuł się do końca anonimowy.
Sprawę sądową wygrał, zatem podsumuję ów zdarzenie cytując klasyk: „sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie”. Znaczy… mam nadzieję, że ta sprawiedliwość faktycznie zaistniała. Szczerze powiedziawszy bałam się, że ujawnienie tożsamości członków kapeli zniszczy magię Ghost. Nie lubię się przyznawać do tego, że nie mam racji, ale wiem dobrze, że bywają sytuacje, że tej racji nie mam i tak też było w tym przypadku. Myliłam się i to bardzo, mam wręcz wrażenie, że od momentu, w którym nazwisko Tobias Forge okazało się tożsame z zespołem Ghost, tej magii przybyło. Zanim się obejrzałam, z zespołu klubowego Ghost przerodził się w zespół stadionowy i nie ukrywam, że odczuwam pewną dumę oraz czuję się w pewien sposób uprzywilejowana ze względu na to, że do grona „wiernych” Papy Emeritusa i spółki dołączyłam jeszcze zanim znana była tożsamość wokalisty oraz zanim „wierni” przestali się mieścić w klubach i trzeba było dla nich otworzyć wrota stadionów. Oczywiście Ghost zaczął też być headlinerem na festiwalach. Przywołam teraz lato 2023, a konkretnie czerwiec i Mystic Festival. Wtedy to, pierwszego dnia festiwalu headlinerem był właśnie Ghost, przyjechali do Polski w ramach trasy „Re-Imperatour”. Tak się złożyło, że tego samego dnia, na tym samym festiwalu grał nasz rodzimy Behemoth i może nie byłoby w tym wszystkim nic zabawnego, gdyby nie fakt, że ów zdarzenie wypadło w Boże Ciało. Musicie przyznać, że jest to wyjątkowo ironiczno-śmieszne, że dwie tak anty-kościelne kapele prezentowały się polskiej publiczności akurat w Boże Ciało. Jestem prawie pewna, że organizatorzy Mystic zrobili to specjalnie… przyznać mi się, moi drodzy! Przytoczę teraz wypowiedź Nergala: „nie sądziłem, że Boże Ciało może być tak zajebiste”. Ja też, Adam, ja też. Jedyne, co mnie może trochę zastanawiało to fakt, iż podczas występu Ghost Tobias kilkakrotnie wspominał pogodę, która w owym momencie panowała, a wiecie, o pogodzie to się rozmawia wtedy, kiedy nie bardzo się wie, co powiedzieć. To zmęczenie, czy przegrzanie mózgu pod tą silikonową maską? A może autentyczna miłość do gdańskiej pogody? W każdym razie, niezależnie od pogodowej paplaniny, ekipa Ghost jak zwykle dała wtedy czadu na scenie.

Fast forward do anno domini 2025, oto wspaniałe wieści spłynęły z obozu Ghost. Po fantastycznym krążku „Impera” z 2022 roku przyszedł czas na świeżaka. Nie mam tu oczywiście na myśli pluszaków z Biedronki, pozyskiwanych za pomocą odpowiedniej ilości naklejek. To, co na tej myśli mam to fakt, że pojawił się nowy singiel, a wraz z nim nowy Papa, no i zapowiedź nowego albumu. Z tym nowym Papą, to kwestia pełnej radości jest kwestią sporną.
Ci, którzy śledzą poczynania Forge’a i spółki wiedzą, iż przy albumie „Prequelle” z 2018 roku Ghost zaczął tworzyć krótkie filmiki fabularne, zazwyczaj coś zapowiadające: nowego frontmana, nowy singiel, nowy album, trasę, merch itp. itd. W ten oto sposób rzecz zwana „lore”, czyli coś w rodzaju fabuły, jakby to na polski przetłumaczyć, wyostrzyła swe kształty i zaczęła z tego powstawać całkiem spójna historia, do czasów „Prequelle” bowiem wszystko to było co bardziej mgliste. Filmiki te stały się trochę jak serial i skutkiem ubocznym jest to, iż ludzie zaczęli się przywiązywać do postaci, oczywiście zwłaszcza do frontmana, który w tychże filmikach został przedstawiony i który tymże frontmanem pozostał przez dwa albumowe cykle, czyli wyjątkowo długo, jak na klerykalną kadencję w Ghost. Cardinal Copia, który później stał się Papą Emeritusem IV, w swojej przeuroczej nieporadności, dziecinności wręcz i tak zwanej „odklejce” stał się ulubieńcem „wiernych”. W sekcji komentarzy pod filmikami, w których były puszczane sygnały, że era nazywanego wdzięcznie „Cardim” Copii się kończy, można było znaleźć wypowiedzi fanów, naszpikowane dramatyzmem i rozpaczą, błagające Tobiasa, by Cardiego nie unicestwiał, tak jak to zrobił z jego trzema poprzednikami. Ich prośby zostały wysłuchane, ponieważ na końcu zeszłorocznego filmu koncertowego „Rite Here Rite Now”, w który wpleciony został oczywiście lore dowiadujemy się, iż Cardi został nowym, głównym zarządcą kleru. Nie będzie już główną gwiazdą i frontmanem, ale klapa trumny się nad nim nie zamknęła, można więc spać spokojnie i przerzucić chociaż część swojej sympatii na nowego frontmana, czyli Papę V Perpetuę. A tak swoją drogą… mam nadzieję, że wszyscy pamiętają, że każdy Papa to ten sam człowiek i nikt nigdy nie zginął. Tobias żyje i ma się bardzo dobrze, a przynajmniej tak wygląda. W życiu jednak jest też tak, że zawsze trzeba się czymś martwić, rzadko zdarzają się chwile całkowitego spokoju. Widmo śmierci Cardiego odeszło w niepamięć, teraz fani mają za to kolejny problem do rozważania, powodujący stres, szok i niedowierzanie. Chodzi mianowicie o to, że w niedawno udzielonym brytyjskiemu NME wywiadzie, Forge stwierdził, iż istnieje możliwość zakończenia lore’u bo, jak to określił, nie ma sensu by przerodziło się to w „wiecznie ciągnącą się operę mydlaną”. W sumie się z nim zgadzam, chyba nikt by nie chciał, by lore Ghost stał się „Modą na Sukces” świata rockowo-metalowego. Koniec lore’u nie oznacza też przecież końca zespołu i myślę, że nie oznacza zniknięcia postaci Papy. Jestem przekonana, że jeśli Tobias faktycznie postanowi ten lore zakończyć, to wymyśli coś innego, być może jeszcze ciekawszego, jeszcze lepszego. Ewentualny koniec tej „ghostowej fabuły” nie jest więc, według mnie, powodem do paniki. Raczej po prostu dostaniemy prezent w nieco innym opakowaniu, doczekamy się kolejnego rozdziału w historii kapeli.
Na razie jednak wygląda na to, że lore zostanie z nami jeszcze przez kadencję Papy V Perpetuy, więc może teraz już faktycznie przejdźmy całkowicie do nowej ery Ghost, czyli do albumu „Skeletá”. Papa V Perpetua melomanom przedstawiony został dnia 5 marca tegoż roku, kiedy to na YouTube pojawił się teledysk do pierwszego singla z nowego krążka zatytułowanego „Satanized” (nie mylić z „sanitized”). Z Ghost najczęściej bywa tak, że im więcej odsłuchów, tym numer staje się milszy dla uszu słuchacza. Dokładnie tak było, przynajmniej w moim przypadku, z „Satanized”. Przesłuchałam raz. No spoko, ok, bardzo fajna pioseneczka. Potem chwila przerwy, pranie, zmywanie, czytanie, a wszystko przy muzyce innych, niż Ghost artystów. Dobra, replay. I jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze… po jakimś czasie śpiewałam już „Satanized” na całe gardło (serdecznie pozdrawiam swoich sąsiadów) bo po pierwsze, mam dobrą pamięć i szybko zapamiętuję wszelkiego rodzaju teksty, a po drugie szaleńczo zakochałam się w tym utworze. Nie wiedziałam jeszcze, choć się domyślałam, że reszta utworów ze „Skelety” będzie równie dobra, a część wręcz jeszcze lepsza. Możecie sobie wyobrazić moją radość, albo wręcz ekscytację, kiedy otrzymałam tenże album przedpremierowo do odsłuchu. Późnym wieczorem, z parującą, gorącą czekoladą, słuchawkami nałożonymi na uszy, gwoli poprawienia jakości płynących ze „Skelety” dźwięków, wygodną podusią pod głową i lampką nocną, jako jednym źródłem światła odpaliłam sobie to najnowsze dzieło Ghost. Tak, jak napisałam wcześniej, piosenki Ghost nabierają wspaniałości przy każdym, kolejnym odsłuchu, a mnie „Skeletá” absolutnie oczarowała właściwie od razu, więc po nie-wiem-którym-odsłuchu-z-rzędu magia tego krążka zawładnęła mną w każdym calu i zaklęcie, które poprzez „Skeletę” rzucił na mnie Tobias jest nie do złamania i nawet odmówienie różańca w mojej intencji przez zwierzchnika Kościoła katolickiego (ktokolwiek nim zostanie) nie byłoby w stanie zdjąć ze mnie klątwy Papy V Perpetuy. Dwóch papieży w natarciu, ot taka współczesna, swoista schizma, jeden papież w Watykanie, a drugi w Sztokholmie. Ewentualnie można to też zinterpretować jako mój prywatny potop szwedzki, tylko o wiele przyjemniejszy i mniej krwawy, niż ten historyczny. W każdym razie w tym momencie „Skeletá” to mój ulubiony longplay Ghost. Jeśli chodzi o moich „skeletowych faworytów”, to wskazałabym drugi singiel, czyli utwór „Lachryma”, a także „Cenotaph” i „Missilia Amori”. To takie moje top 3. Pod względem tekstowym, intryguje mnie mocno drugi z wymienionych kawałków, czyli „Cenotaph”. Zastanawiam się, czy biorąc pod uwagę, czym jest tytułowy cenotaf oraz fakt, że w tekście występuje linijka „burning with me”, pisząc ten utwór Tobias miał w głowie makabryczną, wywodzącą się z Indii ceremonię sati. Sati teoretycznie było demonstracją wielkich uczuć, jakimi darzono zmarłego współmałżonka, z którego ciałem szło się na stos, co by pasowało do „Skelety”, ponieważ w wywiadach Tobias mówił, że jego najnowsze dzieło traktuje o ludzkich uczuciach. Chyba każdy z nas może się przynajmniej po części utożsamić z tym, co podmiot przeżywa w tych piosenkach, co też wpływa na odbiór tychże numerów. Poza tym emocjonalnym aspektem tak, jak napisałam w recenzji, ten album pokazuje, jak bardzo Tobias Forge rozwinął się zarówno jako twórca piosenek, jak i wokalista. Jeszcze w 2016 roku, kiedy to zobaczyłam Ghost po raz pierwszy na żywo, choć uważałam, że Forge jest dobrym wokalistą, słowo „rewelacyjny” było już dla mnie za mocne. Teraz spokojnie tego słowa mogę używać, bo „Skeletá” to taki muzyczny kwit potwierdzający ewolucję wokalną Tobiasa. Z każdym nowym albumem przybywa trudnych do zaśpiewania fragmentów, z każdym nowym albumem w głosie Forge’a słychać też coraz więcej pewności siebie. Tak trzymać!
Nie byłabym sobą, gdybym pominęła aspekt wizualny. Po pierwsze – okładka, tak jak sam album, to moja ulubienica wśród okładek płyt Ghost. Zdecydowanie moja kolorystyka – czarny i szaro-srebrny to bardzo klasyczne i eleganckie połączenie, a całości jeszcze więcej piękna dodają te dwa niezwykle ciekawe pejzaże. Absolutne cudo! Dzieło ów popełnił nasz rodak, Zbigniew M. Bielak, który z resztą współpracuje z Ghost od lat. Jeśli chodzi o strój nowego Papy, to po uważnej analizie różnych jego wdzianek, które Tobias zaprezentował na łamach brytyjskiej wersji magazynu Rolling Stone doszłam do wniosku, iż jest to mieszanka wybuchowa, acz wspaniała.
Zacznę od tego, że tutaj znowu cegiełkę swoją dołożyli rodacy, a konkretnie Katarzyna Konieczka, która zaprojektowała imponujące rękawiczki nowego Papy. Jak dla mnie stroje Perpetuy to połączenie tytułowej postaci z „Upiora w Operze”, z Freddy’m Kruegerem oraz „Jeepers Creepers”. Wydaje mi się, że tym razem maska nie pokrywa całej twarzy Tobiasa, a jedynie jej połowę, tak, jak w „Upiorze w Operze”. Resztę „pokrycia” stanowi farba. Utwierdził mnie w tym teledysk do utworu „Lachryma”, w którym po raz pierwszy w historii Ghost widać ruch ust Tobiasa i jego zęby. Rzecz to niesłychana! Aż trudno uwierzyć, że wreszcie, po tylu latach gapienia się na silikon, widzimy prawdziwą twarz wokalisty. No, może nie całą, a tylko jej połowę, ale da się zauważyć ruch tej twarzy, mimikę. Dla fanów Ghost jest to sprawa niesamowita. Kiedy się temu z zafascynowaniem przyglądałam, przypomniałam sobie wywiad, którego Forge udzielił amerykańskiemu Loudwire w 2019 roku. Mówił wtedy, że nabawił się lekkiej klaustrofobii, a do tego maska, czego w sumie dość łatwo się domyślić, powoduje problemy ze śpiewaniem, ponieważ usta mają w niej ograniczony ruch. W tym samym wywiadzie powiedział, że kiedyś ten ograniczony ruch ust mu aż tak nie przeszkadzał, ale im bardziej rozwijał swoje umiejętności wokalne, tym większym problemem się to stawało. Zapowiedział, że jeżeli w przyszłości zajdą jakieś zmiany w kwestii maski, to właśnie ta klaustrofobia oraz utrudnienia wokalne będą stały u podstaw tych zmian. Zdaję się, że jesteśmy świadkami tych zapowiadanych, ewentualnych zmian. Myślę, że choć Tobias nadal utrzymuje, że nie czułby się komfortowo, gdyby miał na scenę wyjść bez przebrania Papy, to jednak nabiera coraz większej pewności siebie i teraz poczuł się na tyle swobodnie, że moment wcielenia się w piątego już Papę uznał za odpowiednią chwilę, by choć częściowo oswobodzić swoją twarz i dać więcej przestrzeni do działania uciśnionej do tej pory jamie ustnej. Ciekawa jestem, czy kiedyś przyjdzie taki dzień, że Tobias pojawi się na scenie jako on sam, a nie Papa Któryś-tam. Cóż, odpowiedzi na to pytanie na razie nie zna pewnie sam Forge. Wielokrotnie mówił, że kiedy patrzy w lustro, nie widzi Ghost, nie widzi tej gwiazdy rocka. Staje się nią dopiero, gdy zamienia się w Papę zakładając strój i modyfikując trochę głos. Może to się kiedyś zmieni, na razie jednak mamy ciąg dalszy papieskiej serii, czyli kolejnego, zamaskowanego Papę.

Nie mogę oczywiście zapomnieć o jego ekipie, czyli Nameless Ghouls. Ich stroje (postarajcie się tej zbitki słów nie przeczytać jako Ich Troje, to jednak skrajnie co innego) podobają mi się zdecydowanie bardziej, niż poprzednie. Sami musicie przyznać, że te hełmy z ery albumu „Impera”… no muzycy wyglądali w nich jak jakieś zmutowane turbo-muchy. Teraz wyglądają naprawdę godnie, dostojnie i elegancko. Patrząc na nich ma się wrażenie, że zaraz ruszą do złowieszczego danse macabre. Zafascynowały mnie też ich maski. Przyglądałam się im długo i usiłowałam ustalić w swojej głowie, co też one mi przypominają. No i w końcu wykminiłam. Pamiętacie film „Człowiek w Żelaznej Masce” w reżyserii Randalla Wallace’a z Leonardo DiCaprio w podwójnej roli, grającego braci bliźniaków, Ludwika XIV oraz Filipa? W dużym skrócie, w filmie tym rzeczeni bracia zostają rozdzieleni po urodzeniu i wychowują się bez wiedzy o sobie nawzajem. Później, kiedy już się o sobie dowiadują, ten pierwszy w obawie przed utratą tronu każe tego drugiego uwięzić na wieki wieków i do tego, żeby nikt nie ogarnął, że to jego brat bliźniak, każe go też zakłuć w żelazną maskę. Przy okazji, wykażę się też tutaj faktem, że jestem nie tylko freakiem muzycznym, ale też literackim i przypomnę, iż film ten oparty jest luźno (bardzo luźno) na powieści Alexandre’a Dumasa „Wicehrabia de Bragelonne”. Fabuła filmu kojarzy mi się z tym, co się zadziało w tej „ghostowej” historii, ponieważ wypychający Cardiego ze świateł reflektorów Perpetua okazuje się być jego bratem bliźniakiem, o którym wcześniej nie wiedział i Cardi, mówiąc delikatnie, odczuwa do swojego rodzeństwa niechęć. Ciekawe, czy Cardi, tak, jak Ludwik XIV będzie próbował pozbyć się Perpetuy i jeśli tak, to w jaki sposób. Zapewne niedługo się dowiemy. W kwestii skojarzenia masek Nameless Ghouls z „Człowiekiem w Żelaznej Masce” to mam nadzieję, że przyjdzie moment, że będę mogła ten swój pomysł skonsultować z samym Tobiasem, bo jestem bardzo ciekawa czy, jak to często w moim przypadku bywa, znowu mnie wywaliło w kosmos z moją interpretacją i pomysłem, czy jednak jestem jednostką wybitną i mam rację. Obym miała, bo nie chcę musieć przyznawać się do pomyłki.
Podsumowując całość – muzycznie arcy-wspaniale, wizualnie arcy-wspaniale, ogólnie arcy-wspaniale. Jestem tu oczywiście bardzo nieobiektywna, ale tak to bywa, kiedy przez różne czynniki, wewnętrzne oraz zewnętrzne muzyka jakiegoś artysty staje się częścią krwioobiegu, częścią życia, jego ścieżką dźwiękową. Muzyka Ghost zdecydowanie jest w moim krwioobiegu oraz na mojej życiowej playliście i myślę, że na zawsze pozostanie w obu tych miejscach. Jakoś szczerze wątpię, by Tobias Forge kiedyś coś masywnie schrzanił. Chociaż… nigdy nic nie wiadomo. Ale wątpię. Nowy album Ghost zatytułowany „Skeletá” jest już dostępny, słuchajcie, radujcie się i hail Satan (welcome year zero).
Agata Podbielkowska
Przypominamy, że zespół Ghost niebawem wystąpi w naszym kraju. Papa V Perpetua i Nameless Ghouls zaprezentują się już 10 maja w łódzkiej Atlas Arenie. Organizatorem koncertu jest Live Nation.
Ponadto zachęcamy do lektury naszej recenzji najnowszej płyty Ghost. Autorem tekstu jest Grzegorz Bohosiewicz. Tekst odnajdziecie (TUTAJ)
Obserwuj nas w mediach społecznościowych:
Facebook
Instagram