Święta, Święta i już po. Koniec roku za pasem, więc umysł (i serce) naturalnie ciążą ku podsumowaniom. Nie robiłam nigdy rozliczeń z życiem, prywatnego bilansu zysków i strat. Tu podsumowanie od zawsze jest minimalistyczne: rok był spoko albo był trudny. Co innego z muzycznym podsumowaniem roku. Takowe, jak na uzależnioną od dźwięków wszelakich przystało, układam regularnie i z aptekarską skrupulatnością od… 25 lat. Nie inaczej było i w roku 2023, choć, przyznaję, było trudniej niż zwykle. Bo ten rok w muzyce był wyjątkowo spoko. Ba, śmiem twierdzić, że to było najlepsze 12 miesięcy od lat! Ukazało się tak wiele dobrych płyt, że najlepszym określeniem jest klęska urodzaju. Spięty, Riverside, pierwsza od lat płyta Lecha Janerki, Kasia Lins, Smolik i Kev Fox, Nosowska, Kathia, Lordofon… A to przecież tylko w Polsce, a gdzie reszta świata?
W ferworze układania swojej dwudziestki ulubionych płyt sięgnęłam po swoje podsumowania sprzed lat. „Co czytasz?”, zapytał mój ulubiony mąż obserwując moją nietypową minę. A to po prostu odwiedziło mnie poczucie lekkiej żenady na widok pierwszego miejsca z 1999 roku. Nie pytajcie, nie powiem, co się tam znalazło. A z drugiej strony: czego mogło słuchać dziecko? Alternatywy? Jazzu? No nie, słuchało popu, a przewodnikami po życiu były niemieckie stacje muzyczne. Odpaliłam i okazało się, że wciąż pamiętam słowa tamtych piosenek. Nie kojarzyłam za to żadnej piosenki z płyty roku 2012. Zaczęłam się więc zastanawiać, co z oceanu muzyki a.d. 2023, którą mamy dziś do dyspozycji zostanie z nami na zawsze, do grobowej deski? Do czego będziemy wracać? Do czego, mając do dyspozycji 120 tysięcy nowych piosenek lądujących codziennie na platformach streamingowych, będziemy chcieli wracać? Bartek Chaciński o płycie „i/o” Petera Gabriela pisał, że to bardzo udany album, do którego nie za bardzo chce się wracać. Czy ten los czeka inne (wszystkie) płyty?
Nie wiem, jak dużą tolerancję macie na stwierdzenie, że kiedyś to były czasy, a teraz ich nie ma, bo kiedyś to… Nie użyję go, bo uważam, że nie tylko czasy się zmieniają, ale my także. A może i przede wszystkim my. To niestety prawda, że gdy przybywa lat, ubywa czasu, jakim dysponujemy, choć dla każdego doba liczy tyle samo godzin. Ilość bodźców, obowiązków, dzieci i etatów nie sprzyja uważności. Nie sprzyja jej też jakość tego, co do nas dociera, w tym także – niestety – muzyki. Nie chcę rozwodzić się nad masowym gustem czy próbami kopiowania wzorów z mitycznego zachodu lub „polskich odpowiedzi na”, bo nie o to chodzi. Na szczęście w tym roku, jak pisałam wyżej, jakość szła wyjątkowo w parze z ilością.
„Słuchaj uchem, a nie brzuchem”, mawiała moja babcia, ale wyjątkowo się z nią nie zgadzam. Wierzę w emocje zapisujące się w ciele, także podczas słuchania muzyki. Dlatego chcę Was jedynie namówić do zwrócenia większej uwagi na uczucia pojawiające się u Was podczas słuchania. Bo jest szansa, że to, co w nas rezonuje, zostanie na dłużej. Jak wtedy, gdy miało się te kilkanaście lat i wszystko było pierwsze, a nam wydawało się, że odkrywając muzykę dla siebie, odkrywamy przynajmniej coś o mocy magicznych zaklęć zmieniających świat. Chyba właśnie dlatego lepiej pamiętam to, co było ćwierć wieku temu niż to, co przed dekadą. Może dlatego tak chętnie wracamy do tego, co znane – czyli bezpieczne. Może stąd popularność wszelkich zestawień piosenek wszech czasów.
Moje podsumowanie jest już gotowe. Z wszystkimi płytami wiążą się konkretne chwile, rozmowy, ludzie i przede wszystkim właśnie emocje. Chcę je zapamiętać, a w nowym roku nie stracić uważności odbioru. Czego i Wam życzę. I obyśmy codziennie stawali jedynie przed takimi wyborami jak wybór najlepszej płyty roku.
Ewa Bujak
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: