Pewien reżyser specjalizujący się w kinie autoerotycznym nakręcił kiedyś współczesną „Podróż za jeden uśmiech”. Pozornie smutna historia stanowiła pretekst do pokazania, że Polacy potrafią i to całkiem nieźle kombinować! W końcu sami zostali w pewien sposób oszukani vel wprowadzeni w błąd vel itd. (no dobra, trochę hiperbolizuję, ale współczułem głównym bohaterom tych losowych wypadków). Grunt, że potrafili się pozbierać i działać.
Miałem jednak na uwadze, że i mnie mogą oszukać w sprawie wakacji. Zaplanowałem wszak urlop na Majorce. I sprawdziło się – oszukali mnie! Powiedziano mi, że spotkam tam spalonych słońcem Niemców o urodzie Dietera Bohlena z młodszymi o 20 lat partnerkami, a napotkałem kilku otyłych Francuzów w podróbkach Calvina Kleina, sympatyczne małżeństwo z Luksemburga, wspaniałą Panią Jolę z Warszawy, która ripostą znokautowałaby gigantów intelektu oraz parę żywcem wyjętą z programu „Love Island” (cóż…, różnorodność bywa równie piękna, co bolesna).
–Przerwa od oszustw–
Wrzesień na Balearach jest dosyć kapryśny. Tu powiedziano mi prawdę. I co? Doświadczyłem deszczowego opalania (na plecach promienie słońca, na łydkach krople deszczu). Uprzedzono mnie także przed animacjami, które stanowić miały apogeum kiczu, taki „Gigant Playback Show” niczym w filmie, o którym wspomniałem na początku. Sprawdziło się. Na scenie piosenki znanych artystów wykonywali animatorzy, zręcznie poruszając ustami (tu synchrony się zgadzały, w przeciwieństwie do tańca i mówi to człowiek, który wkracza na parkiet równie często, co Brandon Walsh z „Beverly Hills 90210”).
–Kłamstw ciąg dalszy–
Kiedy już myślałem, że będę żyć w świecie piękna i prawdy, znowu mnie oszukano. Oto nad basenem, gdzie leniwie spędzałem kilka godzin w ciągu dnia, pojawiły się dwie młode damy. Usiadły na brzegu zbiornika z wodą i po zanurzeniu nóg w takowym, zaczęły śpiewać „Believe” Cher. Brzmiało to całkiem zgrabnie i odbywało się przy jednoczesnym szacunku dla pozostałych odpoczywaczy. Rozważałem nawet możliwość dołączenia do owego wykonu, ale wokalista ze mnie marny (imię nie zobowiązuje). Okazało się, że dziewczęta przygotowywały się do wieczornego karaoke, w którym postanowiłem uczestniczyć jako świadek (jak się potem okazało, ogromnej zbrodni na ludzkich uszach). I tak oto jedna z nich weszła na scenę. Zdawałem sobie sprawę, że w piosence Cher użyto autotune’a, ale w przypadku naszej bohaterki żadne efekty by nie pomogły – w ciągu dnia musiałem chyba zostać poddany hipnozie, bo naiwnie uwierzyłem w jej talent (którego w przeciwieństwie do Cher nie posiadała). Szkoda, że nie zrobili konkursu na niszczenie szklanek głosem – zwycięstwo murowane!
Poddałem się! Tyle razy już mnie oszukano, że przetłumaczenie nazwy filmu „Frauds” z 1993 roku na „Phil Oszust Collins” wydawało się przy tym wszystkim uczciwym zabiegiem. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść…
Straszono mnie, że powroty są najgorsze. Że będę płakał, tęsknił. I co? Otworzyły się drzwi mającego nas zawieźć na lotnisko autobusu i popłynęły piękne ballady flamenco, którym towarzyszył emocjonalny śpiew starszego mężczyzny. Antyteza kojarzonego z Majorką „umcy pumcy”. W połączeniu z widokiem budzącej się powoli do życia wyspy były to bajeczne wrażenia. Ba, powiedziałbym nawet, że stanowiły największą atrakcję mojego pobytu.
Czasem warto dać się oszukać!