..urodzony w angielskim Halifaksie Edward Christopher Sheeran pojawił się ponownie w Warszawie 25 i 26 sierpnia. Początkowo miał się odbyć wyłącznie jeden koncert, ale zainteresowanie było tak duże, fani walili drzwiami i oknami do budek organizatorów, że dla zaspokojenia głodu dodano drugi termin. I była to bardzo dobra decyzja. Zarówno dla samego artysty, jak i dla fanów, którym nie udało się kupić biletów na pierwszy dzień. Nie dziwię się ogromnemu zainteresowaniu, Sheeran nazywany jest dziś królem popu (wcześniej to berło dzierżył Michael Jackson), zatem myśl o uczestniczeniu w jego koncertach przyprawia nastolatki (a może i nie tylko) o utratę tchu.
Zanim o samym występie i setliście, muszę napisać kilka słów o scenerii, w jakiej widowisko się odbywało. Okrągła czarna scena umiejscowiona w samym centrum płyty Stadionu Narodowego była otoczona wiszącymi ogromnymi telebimami w kształcie kostek do gitary, wysokimi świetlnymi niczym miecze jedi słupami i gigantycznym telebimem, będącym jednocześnie kurtyną. Od sceny odbiegały małe satelity, dedykowane dla zespołu grającego z Sheeranem. Z każdego punktu, a w szczególności z wysokich trybun, musiało to wszystko robić piorunujące wrażenie. Dodatkowo koło, w stronę którego kierowały się oczy wszystkich obecnych, było obrotowe. Dzięki temu wokalista nie stał przez cały czas plecami do pewnej części publiczności. Na dziesięć minut przed rozpoczęciem kurtyna się obniżyła i rozpoczęło się odliczanie. Osobiście zwracam bardzo uwagę na to, czy artysta jest punktualny, a tak właśnie było w tym przypadku.
Gdy zegar skończył bieg, ogromny pisk i krzyk wymieszany z oklaskami wypełnił przestrzeń stadionu. Sheeran w koszulce z napisem “Warsaw” wraz zespołem zaczął koncert bardzo energicznie. Na otwarcie zagrali “Tides” i “Blow”, udowadniając, że wokalista równie dobrze co w delikatnych utworach, z których jest doskonale znany, odnajduje się w ostrzejszych, rockowych numerach. Brytyjczyk nie szczędził ze sceny anegdot i historii związanych z konkretnymi utworami, ale wspomniał również, że ilekroć gra w Warszawie, sprawia mu to wielką radość i lubi tu wracać, a obecne dwa koncerty (łącznie około 150 tysięcy fanów) były dotychczas największymi z całej trasy “+ – = ÷ x”, za co serdecznie dziękował. Mimo sukcesu, jaki na przestrzeni lat odniósł, to nadal normalny, wrażliwy i fajny człowiek, którego sodowa powódź nie porwała w nieznane rejony.
Po dwóch numerach zagranych z zespołem, kolejne siedem Sheeran wykonał sam. Z jednej strony używanie samplerów i looperów jest powszechne, normalne i dziś już nikogo nie dziwi, z drugiej strony, na żywo robi niezłe wrażenie, gdy jeden człowiek jest w stanie za pomocą kilku elektronicznych przełączników zrobić całą sekcję rytmiczną i dodawać na bieżąco wszystko, czego potrzebuje, by utwór brzmiał jak powinien. Takie piosenki jak “Shivers, czy “Castle On The Hill” podniosły temperaturę o kilka stopni. Niesamowicie było patrzeć, jak ponad siedemdziesiąt tysięcy głów skacze, kiwa się i śpiewa kompozycje będące radiowymi hitami. Nawet ja – zatwardziały fan King Crimson i wszelkiej maści progresywnego grania, bezwstydnie to czyniłem i czułem się przy tym wyśmienicie. Po kardio przyszedł moment na wyciszenie w postaci “The A Team”, podczas którego cały stadion stał się jedną wielką latarką zbudowaną z tysięcy małych. Sheeran kapitalnie brzmi na żywo, śpiewa bardzo czysto, a jednocześnie z dużą dawką emocji, które przeszywają na wskroś i zostają na dłużej, nawet gdy ze sceny leci już inna kompozycja. Takowych doświadczyłem, słuchając “The Joker and the Queen”, a w szczególności ostatnich wersów.
Po zagraniu bloku siedmiu kompozycji, znany z epizodycznego występu w Grze O Tron wokalista ponownie zaprosił na scenę cały zespół, by zagrać między innymi mój ulubiony utwór – “Overpass Graffiti”, podczas którego ponownie odrywałem nogi od podłoża. Bujało nie tylko mną, ale i całą watahą zgromadzoną wokół. W przypadku tak dużej publiczności ogromne wrażenie robi zawsze wspólne śpiewanie, co również miało miejsce w przypadku refrenu “Beautiful People”. Wyobrażam sobie (będąc na płycie), jak musiało to wyglądać z najwyższych trybun, gdy tyle ludzi jednocześnie skacze i śpiewa. Przez moment, kosztem gorszego nagłośnienia, chciałbym to zobaczyć. Po zagraniu: “Own It / PERU / Beautiful People / I Don’t Care”, “Overpass Graffiti”, “Galway Girl” i “Thinking Out Loud”, zespół zszedł ze sceny i Sheeran ponownie kontynuował koncert w roli solisty.
“Love Yourself” to numer Justina Biebera, którego tekst napisał właśnie brytyjski artysta. Podzielił się z publicznością anegdotą, przybliżając historię powstania piosenki. Sheeran napisał jej słowa po jednej z imprez, wysłał do Justina i na drugi dzień nie pamiętał nawet, że to zrobił. Gdy piosenka ujrzała światło dzienne, stała się światowym hitem i nie mogło jej zabraknąć podczas warszawskiego występu. Wykonanie wyszło naprawdę dobrze i część osób naprawdę mogła pomyśleć, że to kolejny z jego utworów. Bieber zdecydowanie nie miałby się czego wstydzić. Jednym z istotnych momentów koncertu było zaproszenie na scenę zespołu Antytila z Ukrainy, z którym Sheeran wykonał “2step”. Niezwykle emocjonalna chwila, a w szczególności to, co miało miejsce po jej zakończeniu. Wokalista ukraińskiego zespołu serdecznie podziękował Polakom za wsparcie okazywane Ukrainie w czasie wojny z Rosją, rozwinął dużą żółto-niebieską flagę i ramię w ramię z Sheeranem wzniósł ją wysoko. Piękny moment, który spotkał się z ogromnymi oklaskami publiczności. Po tej wzniosłej chwili ze sceny poleciały dźwięki “Perfect”. Był to jedyny utwór w czasie tego koncertu, gdy Sheeran śpiewał bez udziału publiczności. Sam artysta zaznaczył, że to dla niego bardzo ważna piosenka, i że wykonuje ją zawsze z taką samą wrażliwością. Było czuć te emocje i grzechem byłoby przeszkadzać. Telefonowe lampki w masowej ilości wzmocniły odczucia.
Zbliżając się do końca, po utworze “Afterglow” wielki telebim, będący jednocześnie kurtyną, opadł na scenę, zasłaniając wszystko, co się na niej działo. Po kilkudziesięciu sekundach z głośników wybrzmiało “Shape of You”, publiczność wrzała jak woda w stu stopniach, a ogromny pierścień z ekranami na około uniósł się, ukazując wokalistę w koszulce polskiej reprezentacji w piłkę nożną z polskim godłem. W tej stylistyce Sheeran zagrał kolejny hit “Bad Habits” i zakończył koncert w mocno rapowo-rockowym stylu, wykonując “You Need Me, I Don’t Need You”. Ostatni numer udowodnił, że młody wokalista dobrze czuje się w różnych gatunkach i potrafi je w efektowny sposób miksować. Kapitalna końcówa.
Dodam jeszcze, że obawiałem się nagłośnienia, bo doskonale wiadomo, że stadiony ciężko jest nagłośnić dobrze, ale tu było naprawdę poprawnie. Zdarzały się momenty, gdy wszystko się zlewało, ale na dwadzieścia trzy utwory w setliście był to mały procent. Myślę, że akustycy bardzo mocno przyłożyli się do powierzonego im zadania, a dodatkowo pomogła im scena na środku płyty.
Ed Sheeran zagrał podczas koncertu na Stadionie Narodowym bardzo przekrojowy materiał. Zaprezentował hity, które zna cały świat, ale pokazał się też od strony mniej popularnej, bardziej kameralnej i w obu przypadkach wypadł świetnie. Udowodnił tym samym, że jego pozycja na rynku jest w pełni zasłużona, i że 150 milionów sprzedanych płyt nie wzięło się znikąd. Przyznam się szczerze, nie jest to do końca moja estetyka i wolę innego rodzaju muzykę, ale podczas tego wydarzenia bawiłem się świetnie, tak samo jak ponad siedemdziesiąt tysięcy osób obok mnie. A to jest chyba najlepszym potwierdzeniem dla artysty, że droga, którą obrał, jest właściwa. Keep on goin’, red Ed.
Błażej Obiała
Setlista:
Tides
BLOW
I’m a Mess
Shivers
The A Team
Castle on the Hill
Don’t / No Diggity
Lego House
The Joker and the Queen
Own It / PERU / Beautiful People / I Don’t Care
Overpass Graffiti
Galway Girl
Thinking Out Loud
Love Yourself (Justin Bieber cover)
Sing
2step feat Antytila
Photograph
Perfect
Bloodstream
Afterglow
Shape of You
Bad Habits
You need me, I don’t need you
Kliknij i obserwuj nasz fanpage bit.ly/Nasz-Facebook1
Kliknij i obserwuj nasz Instagram bit.ly/nasz-instagram1