Reżyser Sam Raimi powrócił do świata Marvela po wielu latach nieobecności. Był odpowiedzialny za sukces pierwszej serii o przygodach Spidermana. To, co odróżnia go od twórców innych tytułów komiksowo-filmowej franczyzy to eklektyzm, który wyraża mieszając filmowe gatunki, w swoim stylu wprowadzając elementy horroru, komedii czy groteski. Nie inaczej jest w filmie “Doktor Strange w multiwersum obłędu”.
Tytuł doskonale oddaje wizualne jak i fabularne bodźce wyrażone w najnowszym tytule komiksowego świata Marvela. I choć może chwilami doznań zapewnia na raz zbyt wiele, a wszystko umysłem i jakąkolwiek refleksją ogarnąć jest ciężko, na koniec pomyślałem nawet czy nie obejrzeć filmu podobnie i to nie tylko pod kątem recenzji. Mimo, iż nie jestem ani specjalnym fanem tego uniwersum.
Za scenariusz odpowiedzialny jest Michael Waldron, który wcześniej rozpisał na ekran historię “Lokiego”. Jego wkład wyraźnie widać w filmie Raimiego. Duet sprawdził się, interesujące mogą być kolejne wspólne tytuły obu panów, oczywiście, jeśli taki pomysł będzie odpowiadał biznesplanom wytwórni. Obraz zdaje się puszczać oko do tradycjonalistów i fanów samego komiksu, to widać, a więc Waldron chyba napisał fabułę filmu z sukcesem. Ponadto nawiązać musiał do serialu WandaVision, do którego akcją jak i postacią graną przez Elizabeth Olsen film z sukcesem nawiązuje.
Doktor Strange jest chyba jednym z moich ulubionych superbohaterów, choć sposób, w jaki działa, czasami wydaje się być komiczny. Jest w tym jednak wiele uroku i pozwala na rozrywkę naprawdę szerokiej pokoleniowo rzeszy fanów kina o superbohaterach w pelerynach i nie tylko. Benedict Cumberbatch rozgrywa rolę nieszczęśliwie zakochanego, ale i zawsze gotowego nieść pomoc herosa w sposób pełen wdzięku, uroku i poczucia humoru. I mimo, że to Marvel, bywa mniej pretensjonalny niż śmiertelnie zdystansowany, smutny i wiecznie zdołowany człowiek nietoperz (chociaż oczywiście zdaję sobię sprawę, że to bohater DC).
Bardzo udanie zagrały Xochitl Gomez w roli Americi Chavez i Elizabeth Olsen w roli Wandy Maximoff znanej jako Scarlet Witch. Zresztą obsada filmu jest bogata w znane nazwiska z marvelowego świata (Ejiofor, McAdams, Stuhlbarg, Theron, Krasinski, Patrick Stewart). W filmie dozowane są dawki kiczu, akcji, ale i iście artystycznych obrazów (konstrukcja mebli i artefaktów pośród białej pustki i czerwona farba dymu, to wizja a la “Matrix”). To również zdaje się być zasługą Raimiego. Musze przyznać, iż w trakcie seansu nie nadążałem za niektórymi kadrami, połączenia nerwowe między mózgiem a gałkami ocznymi po prostu nie dawały rady tegoogarnąć. Na plus pozostają jednak zaskakujące momenty rodem z filmów grozy oraz absurdalne momenty, zwroty akcji w czasie i przestrzeni. Wyjątkowa również jest muzyka Danny’ego Elfmana, który kolejny raz wybija się na tle innych twórców muzyki filmowej. Poza orkiestrowymi uderzeniami mamy wiele momentów kapitalnych partii wprowadzających w grozę, koszmar czy groteskę.
Zarzutów również może nie być końca, szczególnie wobec wytwórni, która ewidentnie macza palce w produkcie końcowym. Sceny akcji, bezsensowne zwroty akcji, brak czasu dla rozwikłania psychologicznych motywów poszczególnych postaci, wieczne powiązania z multiwersum Marvela, które nie zawsze są potrzebne.
Jest to jednak rozrywka na odpowiednim poziomie i świadomie właśnie w tym celu wybrałem się do kina. Mam też wrażenie, że Raimi nieustannie nawiązywał do klasyków fantasy, science-fiction, miałem wielokrotnie wrażenie, że widzę kadry z filmów Petera Jacksona, Stevena Spielberga czy Christophera Nolana. Obraz może zachęcić ludzi młodych jak również tych starszych, aby sięgnąć po więcej, w celu lepszego poznania świata Doktora Strange, może również po komiks. Mnie zachęcił.
Ocena (w skali od 1 do 10) 6 superbohaterów
🦸🦸🦸🦸🦸🦸
Paweł Zajączkowski