Na SkyShowtime wyemitowany został ostatni odcinek serialu „Dexter: Grzech pierworodny”. I muszę uczciwie napisać, że… mam bardzo ambiwalentne odczucia. Od razu też zaznaczę, że byłem wielkim fanem pierwszych sezonów oryginalnej serii ukazującej losy Dextera Morgana. Jak więc sytuacja wygląda z najnowszą odsłoną?
Nie będę się wgłębiał w szczegóły kim jest główny bohater, bo zakładam, że wiecie. Omawiany serial cofa nas do jego przeszłości (do 1991 roku), kiedy dopiero zaczyna staż w Miami Metro Police. Jego ojciec Harry jeszcze żyje i oczywiście jest gliną, a siostra Deb jest niesforną nastolatką, która bardziej marzy o karierze siatkarki niż pracy w policji. To co mi się podobało w najnowszej serii to wszystko to, co zostało zapożyczone z oryginalnego serialu: doskonalenie kodeksu wypracowanego przez Harry’ego Morgana, dochodzenie Dextera do wprawy w zabijaniu, nawiązanie do tragicznej przeszłości głównego bohatera.

Całkiem dobrze został przeprowadzony również casting. Jednak o ile podoba mi się wybór Patricka Gibsona jako młodego Dextera, Christiana Slatera jako Harry’ego Morgana i aktorów grających odmłodzonych policjantów – szczególnie fajnie wypadli Masuka i jego charakterystyczny śmiech, Angel Batista ze swoim kapeluszem i wyniosła LaGuerta. Zupełnie za to nie przypadła mi do gustu Molly Brown jako Debra Morgan. Aktorka stara się jak może, ale według mnie nie udało jej się wejść w buty genialnej Jennifer Carpenter. Inna sprawa, że jej postać nie do końca została umiejętnie rozpisana i poprowadzona (jakby twórcy totalnie nie mieli pomysłu na jej historię). Podoba mi się też ukazanie klimatu Miami z początku lat 90-tych i … specyficzne, czarne poczucie humoru (co zawsze było siłą tego serialu). No i ten muzyczny motyw przewodni – odbiorcy od razu pojawia się banan na twarzy.
Niestety mam wrażenie, że twórca Clyde Phillips i jego cały sztab scenarzystów, zupełnie nie mieli pomysłu na nowe aspekty tej historii. Wszystkie licealne, miłosne rozkminki Deb i jej przyjaciółki bardziej wywoływały we mnie poczucie zażenowania niż jakiekolwiek zainteresowanie, również nowe kryminalne wątki były według mnie stworzone bez polotu i pazura. W serialu są dwa wiodące wątki kryminalne. Nie chcę w najmniejszym stopniu spoilerować, więc napiszę tylko, że jeden jest całkiem udanie poprowadzony, a drugi jest mega sknocony i wręcz finalnie głupi. Ma ten serial fajne momenty, jak i zupełnie zbędne albo wręcz zepsute. Stąd też moje ambiwalentne odczucia do całości.

„Dexter: Grzech pierworodny” to typowo fanowska produkcja, stworzona na fali nostalgii za oryginalnym serialem. Warto wspomnieć, że narratorem historii jest nie kto inny, a sam… Michael C. Hall, który jako dojrzały Dexter wspomina swoją przeszłość w obliczu śmierci (nawiązanie do zakończenia serii Dexter: New Blood).
Dla fanów całej serii, „Dexter: Grzech pierworodny” to na pewno całkiem fajna ciekawostka, jednak według mnie kompletnie zbędna i zupełnie nic nie wnosząca do całości franczyzy (bo chyba tak przygody Dextera można już określić). Niemniej można tę nową-starą odsłonę obejrzeć, bo szczególnie fajnie prezentują się te wszystkie rozwinięte zapożyczenia z oryginalnego „Dextera” (nawet czołówka jest bliźniaczo podobna). Na pewno jednak do oryginalnej serii (szczególnie pierwszych 5 sezonów) nie ma startu. Obecnie powstaje kolejna odsłona „Dexter: Ressuraction” i tym razem do gry wkroczy Michael C. Hall. Oczywiście czekam, chociaż po tym co wyszło z „Dexter: New Blood” i „Dexter: Grzech pierworodny”, nie spodziewam się specjalnych fajerwerków.
Ocena: 4/6
(pół punktu podniesione z nostalgii za oryginałem)
Mariusz Jagiełło
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: