Doskonale pamiętam ubiegłoroczny Dzień Matki. Kiedy popołudniu przeglądałem media społecznościowe nie mogłem uwierzyć w informację, że Andrew Fletcher nie żyje. To po prostu nie mieściło się w głowie. Fani Depeche Mode od razu zadawali sobie następujące pytanie: czy to oznacza definitywny koniec zespołu? A może jednak Dave Gahan i Martin Gore będą kontynuować działalność i oddadzą w ten sposób hołd swojemu przyjacielowi? Zagadka została rozwiązana kilka miesięcy później, w sierpniu, kiedy to muzycy opublikowali w sieci zdjęcie ze studia nagraniowego. To oznaczało jedno: kolejny studyjny album DM ujrzy światło dzienne.
Zgodnie z tradycją, która została wypracowana przy okazji dwóch poprzednich wydawnictw – „Spirit” oraz „Delta Machine” – Depesze wypuścili w świat swoje nowe dziecko, „Memento Mori” (czyli „pamiętaj o śmierci”), w marcu. Taki tytuł od razu mógł wskazywać, że został wybrany tuż po wiadomości o przedwczesnej śmierci Fletcha. Jak jednak zgodnie podkreślają muzycy w wywiadach – koncept narodził się wcześniej. Zresztą, większość utworów, które znalazły się na „MM”, powstało w trakcie pandemii koronawirusa, jeszcze przed odejściem Andrew Fletchera, który miał dosłownie chwilę później dołączyć do Gahana i Gore’a w studiu.
– Jedną z niewielu dobrych rzeczy związanych z przymusową izolacją było to, że miałem więcej czasu, niż do tej pory, na pisanie utworów – powiedział Martin Gore w najnowszej rozmowie z „Die Welt”. Na „Memento Mori” ostatecznie znalazło się 12 premierowych kompozycji, za które odpowiadają – oprócz niego – także w mniejszym stopniu: Gahan, koncertowi muzycy zespołu (Peter Gordeno, Christian Eigner), osoby odpowiadające, za szeroko rozumianą, produkcję całości (James Ford, Marta Salogni) oraz Richard Butler, członek formacji The Psychedelic Furs, który jest współautorem aż czterech utworów (najwidoczniej znalazł ogromną nić porozumienia z Martinem).
Piętnaste studyjne wydawnictwo Depeche Mode zaczyna się od „My Cosmos is Mine”, drugiego singla, którego wybór do promocji mógł zaskakiwać. Zwłaszcza po przebojowym „Ghosts Again”. Niesamowicie mroczna rzecz, przenosząca w tytułowy kosmos. To otwieracz, który zdecydowanie rozbudza apetyt na więcej. Następny w kolejności – „Wagging Tongue” – to już electro-bluesowy numer. Do tego nas muzycy w ostatnich latach raczej przyzwyczaili, więc efektu „wow”, przynajmniej w moim przypadku, nie wywołali tą kompozycją. Wspomniany „Ghosts Again” to z kolei hit przez duże „H”. Uwodzący wokal Gahana, prosta melodia, ale jakże zapamiętywalna – momentalnie więc wpada w ucho. Zaryzykuję stwierdzenie, że to najlepszy singiel DM w ostatnich latach. Dlatego też – od premiery – nie schodzi z mojej playlisty i słucham go, tak naprawdę, na okrągło.
Trzeba jednak przyznać, że na „Memento Mori” nie roi się od potencjalnych przebojów, które mogłyby na stałe zagościć w koncertowej setliście. Ale – na szczęście – ten pierwiastek muzycy i tak przemycili na wydawnictwie, choć w dość skromnej ilości. Jest kraftwerkowy „People Are Good”, który – nie tylko ze względu na tytuł – mógłby się znaleźć na „Some Great Reward”. Echa twórczości ekipy z Düsseldorfu odzywają się także w lekko industrialnym „My Favourite Stranger”. Pochwalić Depeszów muszę za „Never Let Me Go” z nerwowym rytmem i przetworzoną gitarą. Do minimalistycznego „Caroline’s Monkey”, traktującym o uzależnieniu od narkotyków, musiałem się przekonać, ale z każdym odsłuchem tylko zyskuje. Lekko rozczarowuje natomiast „Always You”, choć ten pulsujący bas jest uzależniający, więc nie napiszę, że jest to kompletnie nieudany numer.
Na albumie Depeche Mode nie mogło zabraknąć także ballad. Najpiękniejsza jest ta zaśpiewana przez Martina. Podniosły „Soul With Me” to hołd dla muzyki gospel. Ponadto jest jeszcze „Don’t Say You Love Me”, który spokojnie sprawdziłby się na ścieżce dźwiękowej do filmu o najsłynniejszym agencie świata. Na koniec natomiast zespół znów zafundował nam eksperymentalną podróż. „Speak to Me” to chyba najdziwniejsza rzecz na „Memento Mori”. Początkowo wokal Dave’a jest wysunięty, a pozostałe instrumenty – schowane. Jednak pod koniec muzycznie wszystko zaczyna buzować, apokaliptyczny klimat narasta i utwór kończy się niczym „A Day in the Life” Beatlesów. No cóż – finał na „Memento Mori” jest doprawy epicki!
Patrząc na to, jak starzeje się obecnie chociażby formacja U2, można się cieszyć, że kryzys twórczy nie dosięgnął Depeche Mode. Oczywiście, albumy zespołu, które ukazały się w tym wieku, to nie są dzieła wybitne, pozbawione wad, jak „Music for the Masses”, „Violator” czy „Songs of Faith and Devotion”. Wciąż jednak fani DM znajdą tu piękne kompozycje. Wiem, że to już wyświechtany frazes, ale „Memento Mori” trzeba traktować niczym wino. To jest płyta, która nie „zadziała” od razu. Musi się na słuchawkach trochę „uleżeć”. Wtedy dopiero można w pełni docenić jej piękno. Obok „Sounds of the Universe”, to właśnie „MM” stawiam najwyżej wśród albumów DM z tego stulecia. Tym bardziej więc nie mogę doczekać się tegorocznych koncertów Depeszów w naszym kraju.
Ocena [w skali szkolnej 1-6]: 5 ciemnych par okularów
🕶️🕶️🕶️🕶️🕶️
Szymon Bijak
Lista utworów:
1. My Cosmos is Mine
2. Wagging Tongue
3. Ghosts Again
4. Don’t Say You Love Me
5. My Favourite Stranger
6. Soul With Me
7. Caroline’s Monkey
8. Before We Drown
9. People Are Good
10. Always You
11. Never Let Me Go
12. Speak to Me
Kliknij i obserwuj nasz fanpage bit.ly/Nasz-Facebook1
Kliknij i obserwuj nasz Instagram bit.ly/nasz-instagram1