Deftones to obecnie zespół – ikona, który dawno wymknął się wielu etykietom. Choć początkowo kojarzono ich z nurtem nu-metalowym, od początku tworzyli oni muzykę bardziej intymną i nastrojową niż zespoły takie jak Korn czy Linkin Park. W ich brzmieniu pobrzmiewa shoegaze, trip-hop oraz odrobina romantyzmu i intymności – coś, co wyróżnia ich na tle całej sceny. Popularność formacji nie słabnie, a dzięki TikTokowi zyskała nowe pokolenie słuchaczy. Na koncertach spotykają się dziś starzy wyjadacze i młodzi fani, którzy odkryli ich dzięki internetowym „editom”. Fenomen Deftones żyje i ma się świetnie – niezależnie od pokolenia. Pięć lat po albumie „Ohms” powracają z najnowszą propozycją „private music”. Każde nowe wydawnictwo tak popularnego zespołu wzbudza ogromne emocje – i tym razem nie jest inaczej. Jako wieloletni fan czekałem na tę płytę z niecierpliwością już od momentu ukazania się pierwszego singla. Czy spełniła moje oczekiwania?
Deftones należą do nielicznych zespołów, o których można śmiało powiedzieć, że nigdy nie nagrali słabego krążka. Owszem, jedne są lepsze, inne są mniej porywające, ale każdy oferuje coś wyjątkowego zachowując charakterystyczną dla nich estetykę, którą bardzo ciężko jest jednoznacznie zdefiniować. Choć ich muzyka wyrasta z metalu tworzą coś bardzo zmysłowego, nastrojowego i emocjonalnego. Nikt wcześniej nie zdołał stworzyć czegoś podobnego i dzięki temu ich muzyka jest wyjątkowa. Najnowszy krążek doskonale podtrzymuje tę tradycję. Nie brakuje tu szerokich, ciężkich riffów połączonych z rytmiczną, skomplikowaną perkusją oraz charakterystycznym wokalem Chino Moreno. Produkcyjnie brzmienie jest nowoczesne, co do tej pory budziło moje obawy, ale na szczęście „private music” nie jest przesadnie wygładzona. Po pierwszym singlu trochę się tego obawiałem, mimo, że sam utwór bardzo mi się spodobał. Finalnie jednak miło się zaskoczyłem. Melodyjne, potężne refreny wciąż stanowią o sile kompozycji zawartych na płycie. Najlepiej słychać to w „infinite source”, który jest chyba moją ulubioną piosenką z całego albumu. Uważam, że ten utwór idealnie oddaje wspomnianą estetykę. Podobne wrażenie robi „i think about you all the time” – najbardziej emocjonalna moim zdaniem piosenka, do której wielokrotnie wracałem po odsłuchu całości. Dla kontrastu „cut hands” wybucha agresją, a screamy Chino Moreno – wręcz ikoniczne – wybrzmiewają tu w pełnej krasie.

Kontekst tej płyty jest równie istotny, co jej brzmienie, a wiele wyjaśnia sam jej tytuł. Można go rozumieć na dwa sposoby i tak też go interpretuję. Po pierwsze, w znaczeniu ogólnym: to muzyka prywatna, osobista, dla każdego słuchacza, który jej potrzebuje. Niesie w sobie intymność i emocjonalność, które każdy odbiera na swój własny sposób. Deftones interpretują ich twórczość tak jak chcą i mogą wynieść z niej w zasadzie wszystko. Druga interpretacja dotyczy samych muzyków i ich podejścia do muzyki. „private music” jest odzwierciedleniem ich wewnętrznej przemiany – sposobu, w jaki zaczęli patrzeć na własne dokonania.
W jednym z wywiadów muzycy opowiadali, że na początku ich działalności proces pisania płyt i piosenek był szybszy. Byli młodsi, mieli więcej możliwości, nie założyli jeszcze rodzin i cały czas poświęcali muzyce. Teraz, gdy mają rodziny i inne zobowiązania musieli nauczyć się lepiej nim rozporządzać, co wydłuża pracę nad albumami. Chino wspomniał, że to pierwsza płyta od dawna, przy której nie czuł, że pracuje, a zamiast tego odczuwał przyjemność. To efekt znalezienia równowagi między życiem prywatnym, a działalnością w jednym z najpopularniejszych zespołów na świecie. Muszę przyznać, że bardzo mnie to ucieszyło. Uważam, że tworzenie własnej muzyki powinno dawać szczęście przede wszystkim artystom. Dzięki temu słuchacze dostają lepsze, bardziej autentyczne dzieło, a sami muzycy mają energię na kolejne projekty. W tym kontekście nazwa płyty też ma swój sens. To ich prywatna muzyka, którą udostępnili innym do odsłuchu, tak po prostu, w dobrej wierze. Nawet okładka świetne oddaje tę filozofię – wąż zrzuca skórę symbolizując transformację jaką przeszedł zespół w swoim podejściu do muzyki.
Spodziewałem się, że ten album będzie dobry, Deftones nas do tego przyzwyczaili. Niewiele jest zespołów, które mogą pochwalić się tym, że niemal każda ich płyta jest udana. Mimo tego odetchnąłem z wielką ulgą. Gra w takim zespole to ogrom presji, którą odczuwają pewnie każdego dnia. Cieszę się, że udało im się wszystko poukładać w swojej działalności i na nowo odnaleźć radość tworzenia, bo moim zdaniem właśnie to jest najważniejsze. Deftones wciąż inspirują i zdobywają serca nowych fanów na całym świecie. Ich muzyka jest po prostu wyjątkowa, napompowana intymnością i emocjonalnością do szpiku kości. Każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Interpretuję to też jako pewną instrukcję, jak słuchać muzyki. Ona właśnie ma być nasza, mamy się nią cieszyć, szukać nowych interpretacji, przeżywać z nią ważne etapy w naszym życiu. Muzyka ma po prostu być.
Z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że to bardzo dobra płyta. Słychać, że jest przemyślana, a radość z jej tworzenia, o której wspominał Chino, wypełnia każdy utwór. Warto jej posłuchać, ponieważ to rzadki przypadek zespołu, który po tylu latach wciąż potrafi dostarczać tak wysokiej jakości materiał. To podróż po estetyce, jakiej nie znajdziecie nigdzie indziej.
Mikołaj Narkun
Pamiętajcie, żeby wspierać swoich ulubionych artystów poprzez kupowanie fizycznych nośników, biletów na koncerty oraz gadżetów i koszulek. Płytę „private music” oraz inne wydawnictwa od Deftones, możecie znaleźć w Knock Out Music Store (tutaj).
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: