Death Has Spoken to białostocki kwartet, który od początku swego istnienia łączy dwa światy – ciężar i melancholię, śmierć i piękno. Zespół od 2017 roku konsekwentnie rozwija własną wizję death doom metalu, w której monumentalne riffy spotykają się z refleksją nad przemijaniem i mrokiem ludzkiej duszy. Po „Fade” i „Call of the Abyss” muzycy domykają właśnie trylogię albumem „Elegy”, wydanym przez belgijską Meuse Music Records. To płyta wyjątkowa, zarówno pod względem muzycznym, jak i koncepcyjnym. Jak mówią sami muzycy, „Elegy” to kontynuacja i zarazem zamknięcie drogi rozpoczętej na dwóch poprzednich krążkach. Teksty i dźwięki tworzą tu spójną opowieść o zanikaniu, utracie i samotności, o duchowej podróży w stronę kresu. Wydawnictwo ukazało się na CD w pięknym, dopracowanym wydaniu, które świetnie oddaje nastrój muzyki – chłodny, elegijny, refleksyjny.
Już otwierający „Within the Hills” zapowiada, że czeka nas emocjonalna wędrówka przez góry ciszy i cienia. Potężne, tłuste riffy ustępują miejsca melodyjnym, niemal napowietrznym partiom gitar, po czym kompozycja eksploduje deathmetalową mocą. Głos Karola Pogorzelskiego jest chropowaty, surowy, a zarazem pełen emocji – idealnie prowadzi przez ten zmienny, organiczny krajobraz. W „Through Shaded Ways” Death Has Spoken osiągają stan hipnotycznego transu. Wolne tempo i mroczna rytmika budują wrażenie ciężaru, który jednak nie przytłacza, lecz wciąga. W połowie utworu pojawia się cudowna, przestrzenna partia gitar, dzięki której brud i światło stapiają się w jedną całość. To przykład, jak precyzyjnie zespół operuje kontrastami – między ciszą a ścianą dźwięku, melancholią a agresją.

Najpełniej idee trylogii słychać jednak w „Beyond the Pale Horizon” – powolnej, monumentalnej kompozycji, w której doomowy ciężar spotyka się z refleksyjną głębią. Gitary tworzą tu gęstą, nasyconą fakturę, a jednocześnie zostawiają miejsce na oddech i melancholię. To jak spojrzenie na horyzont zza mgły – pełne niepokoju, ale i cichej nadziei. Instrumentalny „Solitude” działa jak cisza przed burzą. Delikatne partie gitar i klawiszy pozwalają odetchnąć, zanim znów nadejdzie mrok. W kolejnych kompozycjach – „Murmurs” czy „Upon the Verge” – zespół mistrzowsko prowadzi grę napięć: od gotyckiego klimatu po potężne uderzenia perkusji i monumentalne riffy.
Kulminacją jest „Closure”, w której perkusja wybija galopujący rytm, niosąc kompozycję z niemal wojenną energią. Z czasem tempo stabilizuje się w klasyczny rytm, a całość nabiera jeszcze większej mocy i monumentalnego rozmachu. To utwór przystępny w formie, ale głęboko emocjonalny – zwieńczenie trylogii, pogodzenie się z losem i świadomość, że wszystko musi przeminąć. Na finał Death Has Spoken sięgają po „Our Fortress is Burning… II – Bloodbirds” Agalloch – cover, który idealnie wpisuje się w nastrój „Elegy”, stanowiąc hołd dla jednego z duchowych patronów zespołu.
Całość brzmi potężnie i spójnie – produkcja jest klarowna, a zarazem zachowuje naturalną chropowatość, tak ważną w death doomie. Elegy to nie tylko muzyka o śmierci i przemijaniu. To dźwiękowa medytacja, w której można się zanurzyć i na chwilę zapomnieć o świecie. Nie ma lepszego soundtracku do jesiennej aury. Być może to dziwne, ale ta płyta mnie odpręża. W tym mroku jest spokój.
Marek Pruszczyński (Dezarbuzator)
Pamiętajcie, żeby wspierać swoich ulubionych artystów poprzez kupowanie fizycznych nośników, biletów na koncerty oraz gadżetów i koszulek. Album możecie nabyć i posłuchać (tutaj).