Przyznam szczerze, że już dawno nie słyszałem tak mocarnego i fenomenalnego albumu.
Aż dziw bierze, że stykam się z Celladoorem po raz pierwszy w życiu. Mam co nadrabiać, bowiem to trzynasty w dorobku bandu krążek długogrający. Celladoor jest projektem muzycznym rodem z UK, a dokładniej z samego serca przedmieść Manchesteru. Twórcą muzyki i tekstów jest Aaron James Davies (Djinn Seldom Mire – przyp. autora), który swój projekt traktuje jako miejsce wyrzutu trucizny, jaką jest on sam dla siebie. To – jak sam przyznaje – sposób terapii, droga do porozumienia się z innymi.
Na „Gnosis” mamy zatem w założeniu podróż do hellenistycznej wiedzy nastawionej na prawdziwe poznanie natury ludzkiej, która zderza się z ograniczeniami, by móc sięgnąć boskości.
Zawiłe, ale dużo takich elementów w warstwie tekstowej albumu. Wewnętrzne boje pomiędzy tym, co ludzkie, a tym, co boskie, przenikają się ze sobą nawzajem w egzystencjalnych rozterkach współczesnego świata konsumpcjonizmu. Album zaśpiewany mistrzowsko, a wokal Daviesa to połączenie dwóch grunge’owych bogów – Kurta Cobaina i Layne’a Staleya. Od początku do końca utwory dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Już od pierwszego kawałka na płycie stajemy się świadkami dzieła wielkiego. A kiedy wchodzi wokal, to już nie chce się przerywać odsłuchu. Ponad godzina mija szybko. Muzycznie w stylu grunge lekko podkręconego elektroniką. Nie ma jej jednak za dużo. Nie przeszkadza chłonąć znane poniekąd motywy. Dużo tutaj charakterystycznych zagrywek Nirvany, Alice in Chains czy nawet Soundgarden. Kiedy wchodzi elektronika, trochę kusi przestrzenią bliską Tool. Gitary brudne, ale łamane ciekawymi wstawkami (niczym w starych wydaniach The Pixies) i próbami solowymi. Bas uwydatniony na pierwszym planie i bębny, które przywołują najlepsze czasy Seattle.
W tym wszystkim Davies, który nie kopiuje i nie naśladuje stylu żadnej ze wspomnianych kapel (pierwsze wrażenie może być właśnie takie – przyp. autora).
Raczej poszukuje wciąż nieodkrytych do końca przestrzeni, które styl grunge wciąż ma w sobie. Tej na „Gnosis” nie brakuje. Można zanurzyć się w dźwiękach albumu bez końca. Godne polecenia są z pewnością utwory: „Solace” (już od początku na myśl przychodzi ostatnie dzieło Nirvany – „In Utero”), Day Dreamer (ileż tutaj się dzieje muzycznie – petarda) czy Dancing Clown ze wspaniałymi riffami godnymi wielkich mistrzów. Cały album jak dla mnie to odkrycie muzyczne roku. Bez dwóch zdań Celladoor skradł moje serce. Polecam gorąco!
W skali 1–10 (10 serduszek)
Marcin Szyndrowski
Tracklista:
God’s Blood
Solace
Sanguine
Cauldron Born
Day Dreamer
It Is Written
OK Tovarisch
She Opened A Can Of Worms
Chest Full Of Snakes
Interloper
Dancing Clown
Cocoon
Leeches