IKS

Brian Cook (Sumac) [Rozmowa]

sumac-rozmowa

Improwizacja jako bardzo odważne posunięcie, emocje silniejsze niż struktura i muzyka, która żyje własnym życiem – Sumac to zespół, który nie boi się ryzyka. W szczerej rozmowie Brian Cook opowiada o duchu improwizacji, fizycznej mocy metalu, współpracy z Keijim Haino i miejscu zespołu w zmieniającym się krajobrazie ciężkiej muzyki. Rozmowa z Brianem była nie tylko ciekawa, ale też bardzo inspirująca. Opowiedział mi o tym, jak wygląda proces twórczy Sumac, jak zespół przygotowuje się do koncertów, które w dużej mierze opierają się na improwizacji, a także o tym, jak zmienia się scena metalowa i gdzie on sam widzi dziś jej miejsce. Niebawem będziemy mieli też okazję zobaczyć, jak zespół prezentuje się na żywo. Sumac wystąpi w dwóch polskich miastach – 15.04 w warszawskiej Hydrozagadce, a 16.04 w poznańskim Klubie 2Progi. 

 

Ula Skowrońska-Malinowska: Sumac jest znany ze swojego eksperymentalnego podejścia do kompozycji. Jak wygląda wasz proces tworzenia utworów? Czy improwizacja odgrywa w nim kluczową rolę? Kilka miesięcy temu wydaliście album „The Healer” i chciałam zapytać o proces, który za nim stał.

 

Brian Cook: Tak, myślę, że wszystko zazwyczaj zaczyna się od Aarona, naszego wokalisty i gitarzysty. Zazwyczaj przysyła nam dema swoich partii gitarowych, które są już wstępnie ułożone i zarysowane jako struktura utworu. A potem Nick i ja musimy po prostu wymyślić, co z tym zrobić. Czasami Aaron ma jakieś pomysły lub sugestie, jeśli chodzi o ogólny charakter muzyki, ale zazwyczaj zostawia nam wolną rękę w uzupełnianiu reszty. I tak, improwizacja odgrywa dużą rolę. W utworach zostawiamy sporo przestrzeni celowo — właśnie na spontaniczność. Czasami mamy luźną strukturę — na przykład na początku „The Healer”, gdzie przez trzy minuty Aaron i ja gramy w kółko jeden dźwięk. Ale wzór, na którym to bazuje, jest za każdym razem inny i zmienia się z każdym wykonaniem. Są też takie fragmenty, gdzie po prostu „wypływamy w podróż i zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi”. Zupełnie bez struktury. Czasami gramy ten sam utwór wieczór po wieczorze i część improwizowana stopniowo się krystalizuje — i potem może się okazać, że właśnie ona stanie się ustrukturyzowaną częścią kolejnego albumu. To naprawdę dziwny i ciągle trwający proces twórczy.

 

 

USM:  Jak Sumac eksperymentuje z fakturą i dynamiką? Jak udaje wam się utrzymać balans między chaosem a strukturą?

 

BC: To właściwie jedna z kluczowych cech naszej tożsamości — próba zatarcia granicy między spontanicznością a strukturą. Są na naszych płytach momenty bardzo precyzyjnie zaaranżowane, wymagające dużego skupienia i dokładności od każdego z nas. Ale są też momenty zupełnie odwrotne — bez żadnego planu. Wiemy tylko: „teraz przez dwie minuty improwizujemy”, może mamy jakiś znak, który pomaga nam wrócić do kolejnej części utworu, ale generalnie jest to otwarte. A potem jest cała gama możliwości pomiędzy. Czasem mamy ogólne pojęcie, jakich dźwięków możemy użyć, jakiś luźny szkielet melodyczny, który pozwala nam się wokół niego poruszać. Albo rytmicznie — coś, co ma brzmieć, jakby się rozpadało, nawet jeśli stoi za tym konkretny zamysł. Więc tak, naprawdę zależy nam, by nasza muzyka brzmiała tak, jakby cały czas się rozpadała albo scalała. To duża część naszego brzmienia.

 

zdj. Paulo Gonzales

 

 

USM: Muzyka Sumac brzmi bardzo organicznie i płynnie. Czy wasze podejście do tworzenia utworów ewoluowało od momentu powstania zespołu? Czym różni się wasz proces teraz w porównaniu do pierwszego albumu?

 

BC: Pod pewnymi względami niewiele się zmieniło — gitara wciąż jest w centrum, to ona napędza całość. Ale dużą różnicą między naszym pierwszym albumem a najnowszym jest to, że kiedy pracowaliśmy nad „The Deal”, żaden z nas — nawet Aaron — nie miał jeszcze wyobrażenia, jak brzmimy jako trio. Aaron wiedział, jak chce, by jego riffy brzmiały, ale to mogło pójść w naprawdę różnych kierunkach. Zespół mógłby być o wiele bardziej techniczny… możliwości było wiele. To, co Nick i ja wnieśliśmy, naprawdę ukształtowało nasze brzmienie, a z czasem coraz lepiej zaczęliśmy rozumieć, jak Aaron myśli przy komponowaniu. Teraz, pięć albumów później, mamy wspólną przestrzeń mentalną i możemy sobie pozwolić na więcej eksperymentów. Jeśli posłuchasz „The Deal”, to jest tam bardzo uporządkowana struktura: fragment kompozycji, potem improwizacja, potem znów struktura, znów improwizacja. A teraz, w kawałkach takich jak „The Stone’s Turn” czy „World of Light” z nowej płyty, można się zastanawiać, co jest zaplanowane, a co przypadkowe. Teraz wszystko jest o wiele bardziej niejednoznaczne — granica między tym co przemyślane, a tym co przypadkowe zaciera się.

 

 

USM: Twoja gra na basie w Sumac jest gęsta i perkusyjna. Czy masz jakieś konkretne techniki, dzięki którym uzyskujesz tak ciężkie i nasycone brzmienie?

 

BC: Duża część tego to po prostu… głośność. Wiem, że ludzie często się fiksują na punkcie głośności, zwłaszcza w ciężkiej muzyce — chcą być głośni dla samej głośności. Ale dla nas to bardziej kwestia tego, jak głośność — zwłaszcza z użyciem przesteru — kompresuje sygnał. To oznacza, że rzeczy, które są bardzo ciche, nagle stają się znacznie głośniejsze i są bliżej poziomu dźwięku uderzonej struny. Szczególnie przy użyciu basu z aluminiowym gryfem, pozwala to na wydobycie wielu drobnych detali. Pojawia się więcej niekonwencjonalnych dźwięków, więcej harmonicznych, tekstur mikrofonicznych. Granie głośno i z przesterem otwiera zupełnie nowy świat możliwości brzmieniowych. Kolejny istotny element mojej strategii to upraszczanie. Kiedy pracowaliśmy nad pierwszą płytą i dostałem dema od Aarona, szybko zorientowałem się, że jeśli spróbuję grać wszystko, co on, będzie tego za dużo — zarówno do zapamiętania, jak i brzmieniowo. Byłby chaos. Więc zacząłem upraszczać jego riffy, szukać ich najbardziej podstawowych wersji do zagrania na basie. Redukowałem liczbę dźwięków, czasem dopasowywałem się do stopy perkusji, czasem po prostu upraszczałem całość. Chciałem, żeby każdy dźwięk miał większy ciężar, zamiast próbować zapełnić całą przestrzeń dźwiękową. Muzyka Sumac — i metal ogólnie — jest bardzo gęsta. I choć to lubię, może to powodować zmęczenie uszu, zwłaszcza przy wysokich poziomach głośności. Dlatego tak ważne jest dla mnie zostawianie przestrzeni między dźwiękami i traktowanie basu jako instrumentu perkusyjnego. Dzięki temu, gdy już się pojawi, robi większe wrażenie…

 

 

USM: …właśnie chciałam dodać — jest w tym sporo przestrzeni.

 

BC: Właśnie o to chodzi. Zostawić miejsce na to, żeby kiedy pojawi się bas, to żeby naprawdę uderzał.

 

 

USM: Jaki jest twój podstawowy zestaw basowy w Sumac? I jak się ma do tego, czego używasz w Russian Circles czy Botch?

 

BC: Wszystko jest dość podobne. Zawsze gram na tym samym basie — aluminiowym basie od Electrical Guitar Company, bo to najwygodniejszy instrument, na jakim kiedykolwiek grałem. Uwielbiam wzmacniacze Hiwatt, a jeśli chodzi o kolumny — zawsze preferuję Ampeg 8×10. Główne brzmienie we wszystkich trzech zespołach pochodzi z tego samego efektu przesteru — pedału Fuzzrocious. Poza tym, jedyne różnice to kilka efektów teksturalnych. W Russian Circles używam trochę więcej — delay, filtry, niewielki zestaw syntezatorowy. Ale w Sumac celowo ograniczamy sprzęt do minimum. Używamy wielu wzmacniaczy i kolumn, ale jeśli chodzi o efekty, staramy się skupić na tym, jak ich używamy, a nie ile ich mamy.

 

 

USM: Mimo że muzyka Sumac jest w dużej mierze instrumentalna, ma ogromny ładunek emocjonalny i koncepcyjny. Czy jako zespół — bo wiem, że głównie odpowiada za to Aaron, ale jednak jesteście zespołem — czy myślicie o opowiadaniu historii albo o konkretnych tematach podczas komponowania i nagrywania?

 

BC: Teksty zazwyczaj powstają na samym końcu. Często jest tak, że nagrywamy cały album, a potem Aaron dopiero w domu wymyśla teksty i nagrywa wokale sam, żeby nie zajmować czasu w studiu. Myślę też, że czuje się pewniej i może pozwolić sobie na więcej, gdy nie siedzi w kabinie wokalnej z całą ekipą patrzącą mu na ręce. Ale od strony muzycznej, zdecydowanie podchodzimy do tego z myśleniem o pewnym łuku narracyjnym. Nasze utwory są bardzo długie, przechodzą przez wiele zmian dynamiki. W pewnym sensie przypominają mi stare kawałki progresywne – jak “Close to the Edge” zespołu Yes – gdzie przechodzi się przez różne fazy i zmiany nastroju. Czerpiemy z tego dużo inspiracji. Jeśli chodzi o teksty, to zdecydowanie domena Aarona. I wiem, że podchodzi do nich z konkretnymi pomysłami. Na przykład „Yellow Dawn” opowiada o obserwowaniu bliskich walczących z alkoholizmem. Singiel „Two Beasts” mówi o śmierci jego dwóch psów. Sporo materiału z „May You Be Held” odnosi się do tego, że Aaron został ojcem. Więc zdecydowanie są tam konkretne inspiracje i historie. Ale tak – tekstami zajmuje się głównie Aaron.

 

 

USM: Gdyby muzykę Sumac opisać jako emocję lub fizyczne doznanie, co by to było?

 

BC: Hmm… to naprawdę trudne pytanie (śmiech). Najprostsza odpowiedź to złość, jest głośna, brzydka, szorstka. Dużo w niej dźwięków, które mają być niekomfortowe. Ale myślę też, że dużą częścią tego, co robimy, jest odzieranie muzyki ze standardowych jakości dźwiękowych, które automatycznie kojarzymy z emocjami. Może to na początku brzmi dziwnie, ale pamiętam cytat Jima O’Rourke, który krytykował jeden z albumów zespołu Rachel’s. Powiedział coś w stylu: „To muzyka na skrzypcach w tonacji molowej, oczywiście, że brzmi smutno.” Bo skrzypce i skala molowa to rzeczy, które kulturowo kojarzymy ze smutkiem. W Sumac mamy dużo dysonansowych melodii, przesterowanych gitar i to wszystko jakby mówi: „To jest wściekła muzyka.” A do tego ktoś jeszcze na to krzyczy, więc wiadomo złość, prawda? Ale kiedy spojrzysz na teksty, zobaczysz zupełnie inny obraz. I ponieważ tak wiele naszej muzyki zbudowane jest z elementów, które tradycyjnie uznaje się za „niemuzyczne”, zmusza to słuchacza do innego podejścia do tego, co słyszy. Często słyszę, zwłaszcza od ludzi, którzy nie próbują się na siłę „wczuwać”, tylko mówią szczerze, że ta muzyka jest bardzo emocjonalna. Jest tam całe spektrum emocji, ukryte pod płaszczem metalu. Myślę, że to jeszcze bardziej słychać na koncertach. Są momenty, które przekazują radość i triumf. Inne, które brzmią jak smutek czy niepokój. A także chwile spokoju i introspekcji. Mam nadzieję, że to wszystko jest złożone emocjonalnie, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wygląda po prostu jak „ciężka” muzyka.

 

zdj. Nate Newton

 

USM:  Zdecydowanie. Wasza muzyka jest pełna emocji. Czuć to, wręcz można to dotknąć, słuchając was. To niesamowite.

 

BC: Dziękuję. Bardzo to doceniam.

 

 

USM: Sumac często tworzy długie, ewoluujące kompozycje, a Ty wspomniałeś, że emocjonalny wpływ jest silniejszy na żywo… Jak więc przekładacie energię swoich kompozycji na występy na żywo?

 

BC: Myślę, że dużą rolę odgrywa w tym spontaniczność koncertów i niektóre improwizowane sekcje. Te części pozwalają nam wyrażać nasze bardziej bieżące nastroje z dnia na dzień. Jednym z dziwnych zjawisk, które napotkaliśmy na przestrzeni lat jest to, że niektóre występy – wszystkie te bardziej bezpośrednie, riffowe części brzmią naprawdę dobrze. Brzmią potężnie, a elementy strukturalne są naprawdę satysfakcjonujące. Ale potem, części improwizowane wydają się, jakbyśmy nigdy nie osiągnęli czegoś wyjątkowego, jakbyśmy nigdy nie znaleźli punktu w którym wszyscy trzej czujemy się zainspirowani. A z drugiej strony, są występy, w których te strukturalne elementy brzmią słabiej niż zwykle, ale w jakiś sposób uda nam się uchwycić coś wyjątkowego w tych nieustrukturalizowanych momentach. Nie do końca wiem, dlaczego tak się dzieje. Czasami zastanawiam się, czy ma to coś wspólnego z rzeczywistym charakterem dźwiękowym przestrzeni. Może miejsce z większym pogłosem lub większą skłonnością do sprzężenia po prostu lepiej działa na improwizację. Albo może to kwestia nastroju — czasami wchodzisz na scenę i po prostu chcesz wybić riffy, i to czujesz się dobrze. A innym razem, te strukturalne części nie rezonują tak jak zwykle, i to co ostatecznie staje się najbardziej znaczące, to te luźniejsze momenty, gdzie pchamy muzykę w zakamarki, które bardziej reprezentują nasz obecny stan emocjonalny. Można też powiedzieć: “tak naprawdę nie wiem” (śmiech).

 

 

USM: Nie, to była naprawdę dobra odpowiedź. Skoro tak dużo improwizujecie, jak przygotowujecie się do takiego poziomu spontaniczności na scenie? To nie jest coś, co większość zespołów ma odwagę robić, to bardzo odważne.

 

BC:  Dziękuję, że to powiedziałaś. To zdecydowanie może być najbardziej stresujący aspekt w zespole. Fajną rzeczą jest to, że jeśli improwizujesz, tak naprawdę nie możesz się pomylić, jest więcej przestrzeni na potknięcia. Ale z drugiej strony, łatwo jest po prostu robić hałas, bez poczucia, że to jest zainspirowane. Żeby to działało, wszyscy trzej musimy pójść w swoje własne ścieżki i jakoś nadal czuć się zjednoczeni. To trudne i może być nerwowe. Zrobiliśmy kilka płyt z japońskim artystą o imieniu Keiji Haino, który pracuje wyłącznie jako muzyk improwizacyjny. Kiedyś powiedział mi, że dużo myśli o występie przed nim a potem stara się nie myśleć w ogóle, kiedy jest na scenie. Dużo o tym myślałem. Nie jestem do końca pewny, co miał na myśli, ale myślę, że jest w tym jaka prawda: jeśli za dużo myślisz na scenie, to tak naprawdę nie jesteś w danym momencie. Twój umysł albo przewiduje, albo analizuje. Ale jeśli jesteś czystą kartką, możesz po prostu działać jako pomost między swoją duszą a rękami – albo głosem. Najlepszym sposobem, żeby przygotować się do takiego występu, jest poczuć się bardzo komfortowo robiąc to samemu. Po prostu usiądź w domu z instrumentem i graj przez 30-60 minut bez żadnej struktury. Zobacz co się stanie kiedy pozwolisz, by jedna nuta prowadziła do następnej. To chyba najlepsze ćwiczenie, by rozwijać tę część swojego umysłu.

 

Plakat nadchodzących koncertów Sumac w Polsce

 

 

USM: Więc jesteś przygotowany, bo ćwiczysz ten „pozwól, by to płynęło” sposób?

 

BC:  Tak, znaczy kiedy siadam w domu, zazwyczaj chcę być produktywny – ćwiczyć do trasy albo pracować nad nowym materiałem. Ale jest też inna radość w po prostu pozwoleniu rzeczom się dziać, w pozwoleniu swojemu podświadomemu kierować muzyką. A w erze, w której wszyscy jesteśmy tak świadomi czasu i obciążeni harmonogramami, trudno jest znaleźć czas na wolną twórczość. Ale dla tego co robimy, to naprawdę ważne.

 

 

USM: Sumac istnieje w unikalnej przestrzeni między metalem, post-rockiem a awangardą. Czy czujesz się bardziej związany z jedną sceną niż z innymi?

 

BC:  Myślę, że dźwiękowo nasz słownik jest bardzo metalowy. Wszyscy kochamy metal i myślę, że przyciąga nas do niego, bo to potężna muzyka. Ale to też intrygujące, bo im głębiej wchodzisz w ekstremalne obszary metalu, tym bardziej zasady zaczynają się rozpadać. Pamiętam, jak słuchałem Morbid Angel, będąc nastolatkiem, i myślałem: „Jaka to w ogóle jest muzyka?” Melodia była tak brzydka i wykręcona — nawet w porównaniu do Metalliki. Albo słuchając black metalu z drugiej fali, myślałem – „Jak to może być tak źle nagrane, jak można to lubić?” Ale potem słuchasz wystarczająco dużo Darkthrone i twoje uszy się dostosowują. Więc myślę, że kochamy fizyczną moc metalu, ale także eksperymentowanie na jego obrzeżach. Zespoły takie jak Sunn O))) czy Khanate — używają narzędzi metalu (zniekształcone gitary, brzydkie progresje akordów), ale stosują je w naprawdę intelektualny sposób. Sunn O))) ma coś w rodzaju eksperymentalizmu Alvin’a Luciera z użyciem głośności i przestrzeni dźwiękowej. Khanate bada jak ekstremalna głośność może tworzyć przypadkowe lub nietypowe dźwięki gitarowe. To awangarda w swoim własnym sensie, nawet jeśli wciąż skierowana do metalowców. I czerpiemy z tego, ale także z artystów takich jak Merzbow, Miles Davis, Can – ludzi, którzy byli sonicznymi odkrywcami. Te wpływy na pewno są obecne w naszej muzyce.

 

 

USM: Scena undergroundowego, ciężkiego grania zmieniła się bardzo na przestrzeni lat. Gdzie widzisz Sumac w tym krajobrazie, zwłaszcza w przyszłości?

 

BC: To trudne do przewidzenia. Czasami czuję, że muzyka rockowa to archaiczna forma. Zastanawiam się, co słucha następne pokolenie — czy 14-latkowie mają zespół, który porusza ich tak, jak Metallica poruszała mnie w latach 90-tych? Jedną z fajnych rzeczy dzisiaj jest to, ile muzyki jest dostępnej. To sprawiło, że ludzie stali się bardziej otwarci. Nie jestem pewny, czy metal ma ten sam wpływ kulturowy jaki miał kiedyś, ale ekscytujące jest to, że stał się bardziej inkluzywny. Kiedyś wydawało się, że to tylko plac zabaw dla białych, heteroseksualnych mężczyzn, a teraz słyszymy więcej głosów z różnych środowisk. Jest większy międzynarodowy nacisk i myślę, że to świetne. Metal zawsze miał aspekt globalny, nawet w latach 80-tych i 90-tych. Ludzie bardziej interesowali się szwedzkim death metalem niż szwedzkim popem, fińskim metalem niż wszystkim innym, co wychodziło z Finlandii w tym czasie. To wciąż ogromna społeczność. A teraz jest jeszcze bardziej różnorodna — ludzie mogą nagrywać płyty, wrzucać je na Bandcamp i jest przestrzeń na wiele interesujących rzeczy. Myślę, że to bardzo ekscytujący czas, żeby być częścią metalu. Moje własne zainteresowanie tym tylko wzrosło w ciągu ostatnich 10 lat. Przy czym nie sądzę, żebyśmy kiedykolwiek mieli kolejną Metallicę czy Iron Maiden. Krajobraz kulturowy zmienił się za bardzo. Pole gry zostało wyrównane – i to nie jest złe.

 

 

USM: Co dalej z Sumac? Masz pomysł na przyszłe projekty? Widzisz, że The Healer pchnnie Was w jeszcze bardziej eksperymentalne rejony?

 

BC:  Właśnie zrobiliśmy kolejną sesję w studio w Tokio z Keiji Haino. To będzie nasza trzecia płyta z nim. Tak jak poprzednie, to czysta improwizacja. Mamy też kilka nagrań koncertowych z innych sesji improwizacyjnych, które mogą zostać wydane. Więc dzieje się tam sporo. Jeśli chodzi o nowy album studyjny, to zależy bardziej od Aarona, ponieważ to on buduje ramy naszych piosenek i zaczyna proces od swoich demo. Wszyscy mamy teraz po czterdziestce — Aaron ma rodzinę, ja łączę wiele projektów — więc nasza produktywność często zależy od tego, kiedy możemy znaleźć czas. To trochę niepewne w tej chwili, ale mamy sporo zaplanowanych tras. Na pewno będziemy wciąż koncertować.

 

 

USM: To świetnie. To wszystkie moje pytania…

 

BC: … dziękuję, było świetnie.  Życzę Ci miłego wieczoru, trzymaj się!

 

 

USM:  Ty też! Pa.

 

 

Rozmawiała Ula Skowrońska-Malinowska

 


 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

 

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz