Zapraszam do wyjątkowej rozmowy z Mateuszem „Havokiem” Śmierzchalskim i Patrykiem Zwolińskim z Blindead 23, w której artyści odsłaniają kulisy wielkich zmian w zespole i otwierają przed nami nowy rozdział swojej twórczości. Rozmawiamy o powstaniu albumu „Vanishing”, który rozpoczyna nowy rozdział w ich karierze, a także o znaczeniu liczby 23, która pojawiła się w nowej nazwie zespołu. Nie zabrakło wspomnień o początkach Blindead, szczerych refleksji nad trudami minionych lat i zupełnie świeżym podejściu do muzyki. Muzycy zdradzają również szczegóły nadchodzącej trasy koncertowej, podczas której usłyszymy nie tylko premierowy materiał, ale także kultowe „Affliction” w całości, z okazji 15-lecia albumu. Poznajcie ich inspiracje, plany na przyszłość, wyjątkowe historie i „przyziemne marzenia debiutującego zespołu” które kryją się za nowymi kompozycjami. To rozmowa pełna emocji i energii!
Przypominamy również, że Blindead 23 wraz z Obscure Sphinx, Wij i Kryształ odwiedzą wspólnie następujące miasta:
📅 16.01.2025 | Kraków, Kwadrat
📅 17.01.2025 | Warszawa, Progresja
📅 18.01.2025 | Gdańsk, B90
📅 19.01.2025 | Wrocław, A2
Organizatorem koncertu jest Mystic Coalition.
Ula Skowrońska-Malinowska: Jakie były największe wyzwania przy nagrywaniu waszego najnowszego wydawnictwa? Czy coś was zaskoczyło w trakcie tworzenia materiału?
Mateusz “Havoc” Śmierzchalski: Szczerze mówiąc, chyba nie. Myślę, że cały proces był dość łatwy, zwłaszcza w porównaniu do poprzednich sesji nagraniowych i pracy twórczej w naszym dawnym zespole. „Vanishing” powstał zupełnie spontanicznie – początkowo nawet nie planowaliśmy nagrywać tego materiału. To wynik tego, że czekaliśmy na wydanie dużej płyty, a w związku z komplikacjami zdecydowaliśmy, że nie będziemy siedzieć bezczynnie, tylko odpalimy kreatywność i zobaczymy, co z tego wyjdzie. To było ciekawe doświadczenie, bo po raz pierwszy tworzyliśmy materiał już ze świadomością, że jesteśmy zespołem. Skoncentrowaliśmy projekt wokół naszej trójki, która jest tu, w Polsce. Na początku z Pawłem wybraliśmy się do naszego kolegi Andrzeja Choromańskiego z Atrocious Filth, który był tak miły i udostępnił nam przestrzeń do tworzenia w swoim domu. Właśnie tam powstał szkic przed produkcyjny całości tego materiału. Później, już z Kubą Mańkowskim jako producentem i Patrykiem pracowaliśmy nad rozwinięciem, aranżacjami partii wokalnych i całej reszty.
Patryk Zwoliński: Na końcu dogrywałem swoje partie już „na czysto” z Kubą w Warszawie, w takim fajnym studiu. Cały proces był więc podzielony na różne etapy. Tak jak Mateusz mówił, to może nie było super łatwe, bo tworzenie muzyki nigdy nie jest całkiem łatwe, ale na pewno przyjemne. Była dobra atmosfera i brak presji – ani ze strony wydawcy, ani fanów. To był nasz pierwszy materiał, więc nie mieliśmy żadnych wielkich oczekiwań. Staraliśmy się zrobić wszystko jak najlepiej, ale bez zbędnego stresu, bo nie goniły nas żadne terminy. Pod koniec trzeba było się spiąć, żeby zdążyć oddać materiał do wytwórni, ale ten końcowy etap to była już inna historia. Sam proces komponowania, aranżacji, eksperymentowania – to wszystko przebiegało na luzie i w naprawdę fajnej atmosferze.
USM: Z punktu widzenia fanów to była dla nas niespodzianka, więc nie było presji z naszej strony – po prostu chcieliśmy posłuchać waszej muzyki. Chociaż, w sumie to jeszcze nie jest pełnoprawny album, prawda? Można to nazwać epką, czy czymś podobnym?
M”H”Ś: My nazywamy to mini-albumem, bo epka kojarzy się z czymś, co zawiera przedsmak nadchodzącego albumu i ewentualnie jakieś bonusy. Tymczasem „Vanishing” to zamknięty projekt, a utwory z niego nie pojawią się na pełnym albumie. To nie jest taka klasyczna epka.
USM: Jak współpraca z Davidem Castillo wpłynęła na brzmienie albumu? Czy wniósł coś, czego się nie spodziewaliście?
M”H”Ś: Wiesz, David Castillo pracował z nami nad dużą płytą, która jeszcze nie wyszła. Współpraca z Davidem przy dużym albumie była dla nas spełnieniem marzeń. Dla niektórych z nas to było naprawdę wyjątkowe doświadczenie. David od lat jest moim dobrym znajomym i chciał pracować z nami od momentu kiedy usłyszał materiał we wczesnej wersji demo. Dało nam to skrzydeł i poczucie, że debiutancki materiał jest w dobrych rękach. Ten gość współpracował z wieloma artystami, których podziwiamy, jak Opeth, Katatonia, Leprous, Carcass, Bloodbath – sama świadomość, że ktoś tego formatu uwierzył w nasz projekt, była dla nas niesamowitym wsparciem. Natomiast nad mini-albumem Vanishing, który macie już w wersji fizycznej lub na streamingach pracowaliśmy z Kubą Mańkowskim, który jest producentem związanym z nami od lat – pracował nad płytami Blindead, „Impulse”, „Affliction”, robił też miks „Ascension”.
USM: Tym bardziej cieszę się, że możemy porozmawiać, bo jak przeglądałam informacje w internecie, pojawiało się sporo sprzecznych rzeczy. Fajnie jest usłyszeć to wszystko bezpośrednio od was.
M”H”Ś: No, w końcu mamy okazję, żeby to wszystko wyjaśnić i uporządkować.
PZ: Myślę, że dla tych, którzy chcą zgłębić temat i zrozumieć wszystkie zawiłości, wywiad dla „Noise Magazine”, który przeprowadziliśmy jakiś czas temu, będzie świetnym źródłem informacji. Magazyn jest dostępny w sklepach, a wywiad zajmuje sześć stron, więc Mateusz miał tam możliwość szczegółowego wyjaśnienia wielu spraw. Bo z tymi zawiłościami naprawdę bywa kłopot. Za każdym razem podczas rozmowy, czy to dzisiaj z Tobą, czy kilka dni temu w radiu, pytają nas o to samo: „O co tutaj właściwie chodzi?”. I próbujemy tłumaczyć, ale czasem mam wrażenie, że wyjaśniając, jeszcze bardziej wszystko gmatwamy. Dla mnie to może być jasne, ale zdaję sobie sprawę, że można się pogubić. Mam nadzieję, że wywiad w „Noise” pomoże choć trochę uporządkować te kwestie. To tak naprawdę taka mała encyklopedia tego zamieszania – w sam raz dla tych, którzy chcą się w nie zagłębić.
M”H”Ś: A sama historia jest taka, że dwa lata temu nagrywaliśmy płytę z Davidem Castillo, która z różnych powodów ostatecznie jeszcze się nie ukazała. Zespół zaistniał już wtedy w social mediach i ludzie czekali na nową muzykę. Gdy okazało się, że ta płyta się na razie nie ukaże, postanowiliśmy stworzyć mini-album, by móc ruszyć z miejsca. Inaczej zapadłaby niekomfortowa cisza. Minęło półtora roku od nagrania z Davidem, a my czuliśmy, że musimy coś zrobić. Wspólnie z Patrykiem i Pawłem dużo o tym rozmawialiśmy i próbowaliśmy znaleźć wyjście z tej sytuacji. W końcu postanowiliśmy nagrać coś zupełnie nowego i udało się nam zgrać tak, że wszyscy byliśmy dostępni w jednym czasie. Myślę, że wyszło dobrze. To dla nas świetny start – muzycznie różny od tego, co będzie można usłyszeć na pełnym albumie, a jednocześnie idealnie wprowadzający w historię, którą na nim opowiadamy. Blindead 23 kontynuuje koncepcyjne albumy, a „Vanishing” stał się swego rodzaju prequelem tej historii, która będzie na „dużej” płycie. Teraz mamy już pełen materiał, możemy wyjść na scenę i zagrać koncerty, na które ludzie czekają – my też, bo uwielbiamy występować na żywo.
USM: Czy są na płycie elementy lub eksperymenty muzyczne, które były nowe w Waszym procesie twórczym Jeśli tak, to które utwory najbardziej różnią się od Waszych wcześniejszych prac?
PZ: Można powiedzieć, że każda nasza płyta jest trochę eksperymentem – czy to w brzmieniu, melodii, czy podejściu do nagrania. Zawsze staramy się nie powtarzać tego samego schematu. Wydaje mi się, że ten zespół zawsze eksperymentował. Może nie są to zmiany ogromne, ale każdy z nas próbuje czegoś nowego – ja np. testuję inne podejścia do wokalu. Takie elementy to stały element naszego procesu twórczego i mocno nas jako zespół łączą.
M”H”Ś: Włączę się tutaj, bo jeśli chodzi o eksperymenty, to moim zdaniem takim przykładem jest utwór „Void”, który ma charakter ambientowo-elektroniczny. Powstał zupełnie inaczej niż inne kawałki – z Pawłem postanowiliśmy odejść od typowego schematu z gitarą i bębnami. Postanowiliśmy poszukać inspiracji w bibliotece brzmień, którą Paweł przywiózł. Miał ze sobą ogromną kolekcję dźwięków, więc zdecydowaliśmy się przeszukać ją bez konkretnego celu, po prostu dla odkrycia czegoś nietypowego. Powiedziałem do Pawła: „Słuchaj, odpal coś, czego jeszcze nie używałeś, zobaczmy, co się stanie”. I tak, natrafiliśmy na samplowane fragmenty, które zainspirowały nas do stworzenia pulsującego rytmu, który pojawia się w utworze „Void”. Ten moment jest dla mnie kwintesencją naszego eksperymentu, ponieważ to, co się działo w trakcie układania beatu, stało się integralną częścią utworu. Konkretnie, kiedy ten pulsujący rytm zaczął rezonować w pomieszczeniu, jego wibracje wprawiły w ruch jedną z lamp w suficie, która zaczęła wydawać rytmiczne dźwięki. W tym momencie powiedziałem Pawłowi: „Przez 40 sekund nic nie mów, zostaw ten bit”. Wziąłem telefon, stanąłem na drabinie przy lampie sufitowej i nagrałem te drgania – coś w rodzaju „ogona” rytmu. Wykorzystaliśmy ten dźwięk w utworze, dokładnie w miejscu, gdzie rezonans się pojawił. Takie eksperymentalne elementy, jak ten, stanowią kluczowy moment w „Void”, nadając mu unikalny charakter.
PZ: I mówiąc w skrócie i tłumacząc ludziom, którzy nie wiedzą co to są częstotliwość i inne rzeczy, Mateusz nagrał zepsutą żarówkę i tak powstał utwór „Void” (śmiech).
M”H”Ś: Tak, ale to właśnie są takie jednorazowe momenty – ta konkretna częstotliwość, która wywołała drgania, prawdopodobnie już nigdy nie zabrzmi tak samo. Uwielbiam tego typu rzeczy, bo dodają one życia materiałowi.
USM: Jak fani zareagowali na nowy album? Otrzymaliście jakieś nietypowe opinie?
PZ: Szczerze mówiąc, poza kilkoma recenzjami pisanymi przez dziennikarzy i recenzentów, nie miałem zbyt wielu okazji, żeby zapoznać się z opiniami fanów.
M”H”Ś: Ja, obsługując social media, widzę może trochę więcej wiadomości od fanów. Po latach prowadzenia poprzedniego fanpage’a mam kontakt z ludźmi, z którymi relacje budowałem na przestrzeni lat. Dostaję sporo wiadomości od osób, które emocjonalnie reagują na naszą muzykę. I dla mnie właśnie te emocjonalne reakcje są najważniejsze – kiedy ktoś pisze, że coś czuje, a nie tylko że „mu się podoba”. Tego typu szczere opinie są dla mnie na pierwszym miejscu.
PZ: Jasne, każdy ma swoje skojarzenia, ale bardziej zwracamy uwagę na te osobiste reakcje niż na ogólne opinie. Pojawiło się też trochę pozytywnych komentarzy pod wideoklipem na YouTube – niektóre są takie bardziej ogólne, inne wchodzą w głębsze szczegóły.
M”H”Ś: Zawsze znajdą się osoby, które mają potrzebę wypowiedzenia się krytycznie chyba żeby zwrócić na siebie uwagę przede wszystkim. Tak było przy każdej naszej płycie – przy „Absence” było trochę zarzutów o „brak metalu”, teraz dla odmiany niektórzy piszą, że jest „za dużo metalu”. Staramy się patrzeć na to wszystko z dystansem i skupiamy się na tych opiniach, które są emocjonalnie szczere, a nie wynikają z potrzeby szufladkowania i porównywania wszystkiego oraz tzw. zamkniętych klapek oczach. W dzisiejszych czasach naprawdę trudno o konstruktywną krytykę, ale…
PZ: Zdarzają się też konstruktywne uwagi i te naprawdę szanujemy.
USM: Co było główną inspiracją do stworzenia Blindead 23 po rozpadzie Blindead oraz co skłoniło cię, Patryk, do powrotu do współpracy z Havokiem?
PZ: Zacznę od tej drugiej części, bo na pierwszą pewnie odpowie Mateusz. Co mnie skłoniło? Po prostu Mateusz. W skrócie – spotkaliśmy się po dłuższym czasie, wymieniliśmy kilka zdań, potem było kolejne spotkanie, jeszcze jedno… wcześniej sporo rozmawialiśmy też przez telefon. Po takiej dłuższej przerwie w naszych relacjach Mateusz zaprosił mnie do projektu. Nie odmówiłem, dołączyłem i czuję, że to była naprawdę dobra decyzja, zarówno z jego, jak i mojej strony.
M”H”Ś: Rozumiem, że teraz zostawiłeś mnie z tym wszystkim samego. No dobrze, dobrze. Nie ma to jak liczyć na kolegę. Oczywiście, śmieję się (śmiech). Uwielbiam nasze interakcje z Patrykiem, to odbijanie piłeczki między nami. Jeśli chodzi o bezpośredni impuls do powrotu i użycia zmodyfikowanej nazwy, to sprawa jest złożona. Przeszedłem 20-miesięczną terapię, połączoną z całkowitą trzeźwością i wsparciem, za które jestem ogromnie wdzięczny. Fani i osoby obserwujące, co się ze mną działo, okazali mi wiele ciepła, które bardzo pomogło w odbudowaniu mnie jako artysty ale też człowieka, na nowo. Dzięki temu udało mi się pokonać wewnętrzną blokadę. Byłem w depresji, nie komponowałem przez około dwa i pół roku. Dopiero dzięki terapii i różnym metodom, które zaproponowała moja terapeutka, udało mi się odblokować. Po raz pierwszy od dawna poczułem przypływ weny i inspiracji, co pozwoliło mi zacząć komponować po raz pierwszy w życiu, samodzielnie. Ten proces przebiegł dosyć szybko; w ciągu dwóch tygodni stworzyłem pierwsze utwory, ucząc się jednocześnie aspektów technicznych nagrywania i programowania. Początkowo planowałem rozpocząć nowy projekt pod inną nazwą. Jednak, gdy do zespołu dołączył Patryk i podzieliłem się materiałem demo z kilkoma zaufanymi osobami usłyszałem, że zdecydowanie brzmi to jak nowy album „Blindead”. Na początku było mi trudno to zaakceptować, ponieważ chciałem zacząć od nowa. Zrozumiałem jednak, że nie warto rezygnować z ponad 20 lat pracy nad „Blindead”, skoro muzyka w naturalny sposób nawiązywała do poprzedniego brzmienia. Chciałem mieć czystą kartę, ale zrozumiałem, że Blindead było dla mnie czymś więcej, jakimś kreatywnym dzieckiem, którego nie chcę porzucać. Zdecydowałem się więc skontaktować z Konradem i Bartoszem, ostatnimi członkami Blindead, i zaproponować im wspólny powrót. Nie wykazali jednak zainteresowania, co trochę wydłużyło proces, ale pozwoliło mi utwierdzić się w decyzji. W końcu zdecydowałem się pozostać przy nazwie Blindead, jednak w zmodyfikowanej formie, żeby uniknąć potencjalnych sporów czy nieporozumień. Wtedy ugruntowałem w sobie myśl, że warto nawiązać do starego zespołu, z którym byłem bardzo związany. W końcu zawsze byłem jednym z głównych motorów tego projektu, a nawet, choć nie lubię tego określenia, liderem. Po rozmowie z Konradem i Bartoszem, którzy nie chcieli wracać, postanowiłem zmodyfikować nazwę zespołu. Zrobiłem to częściowo dla spokoju, by uniknąć ewentualnych konfliktów o prawa do nazwy – nie chciałem powtórki z podobnych sytuacji, jak z innymi zespołami, kolejnego Batuszka Gate (śmiech). Mimo wszystko przez obecność „Blindead” w nazwie, z dodatkiem „23”, gdzieś tam pojawiły się podobne nieporozumienia, ale mam nadzieję, że po wydaniu nowej płyty i trasie koncertowej te wątpliwości się rozwieją. Rozumiem, że pewne zamieszanie może powodować obecność dwóch nazw: „Blindead” i „Blindead 23”. Na przykład na Spotify mamy profil z dawnym „Blindead”, z którym nagrywałem wcześniejsze albumy, i nowy profil „Blindead 23”. Przez to trudno się w tym połapać, co dla niektórych może być mylące. W tamtym zespole zakończyliśmy oficjalnie działalność, a teraz działamy jako nowy projekt z rozwiniętą wizją, więc nie jest to odgrzewanie starego, lecz świeży start. Obecna nazwa i nowy profil dają mi poczucie świeżości i spokoju, którego wcześniej brakowało, i na tym teraz zależy mi najbardziej.
USM: Czyli rozwinięcie…?
PZ: … rozwinięcie, kontynuacja, czy jakkolwiek by to nazwać, ma dla mnie sens i jest naturalne. W tym całym właśnie rozwinięciu, kontynuacji i używaniu nazwy starego zespołu jest to o tyle dla mnie usprawiedliwione, że to Mateusz zakładał ten zespół. Bo gdyby było inaczej, gdybym to ja na przykład założył sobie sam zespół Blindead 23, to rzeczywiście mogłoby to wyglądać co najmniej dziwnie, prawda? Natomiast w tej sytuacji wydaje mi się, że to uzasadnione i nie jest żadnym skandalo-ściemą czy coś w tym stylu. Myślę, że osoby, które znają Blindead, a teraz poznają Blindead 23, doskonale to rozumieją i nie mają wątpliwości co do naszych intencji.
USM: A skąd się wzięła ta liczba 23 w nazwie?
M”H”Ś: Liczba 23 jest dla mnie bardzo osobista i jednocześnie ciekawa. Każdemu polecam zgłębić ten temat indywidualnie, bo kryje w sobie wiele interesujących odniesień. Na przykład, symbolizuje połączenie, jakie tworzą rodzice, przekazując po 23 chromosomy. Liczba 23 pojawia się również w różnych momentach historycznych, które przypadkowo odkryłem już po stworzeniu albumu „Niewiosna”. Pamiętam, że Bartosz nagrywał wtedy trailery promujące płytę. Filmował je w chacie na Kaszubach, w ostatnim domu przed końcem cywilizacji. W trakcie oglądania tych materiałów zauważyłem, że na tabliczce tego domu widnieje numer 23. To mnie rozbawiło, bo właśnie w tamtym momencie siedziałem w koszulce jednego z moich ulubionych zespołów, Ulver, na której tyłu widniała liczba 23. U nich ta liczba wiąże się z płytą „The Assassination of Julius Caesar” – koncept-albumem o zabójstwie Cezara, którego podobno dźgnięto 23 razy. Z czasem dostrzegałem coraz więcej takich powiązań. Przypomniałem sobie na przykład, że mój dziadek, Hipolit Śmieszchalski, który miał ogromny wpływ na moje życie, zdobył złoto w biegu na 3000 metrów z przeszkodami w 1955 roku, mając na sobie numer 23. To były kolejne cegiełki, które wzmocniły moje przywiązanie do tej liczby. Im bardziej się w nią zagłębiałem, tym więcej takich odniesień odkrywałem – zarówno w mojej historii, jak i w historii ogólnej. Kiedy już zamykaliśmy poprzedni rozdział i postanowiliśmy zmodyfikować nazwę, 23 było dla mnie naturalnym wyborem. Dodało nowej energii, odświeżyło nazwę bardziej niż jakiekolwiek „AD” czy „Incorporated”, które zwykle stosuje się w takich przypadkach. Ta zmiana spotkała się z entuzjazmem całego zespołu. Wtedy jeszcze nie byliśmy pewni, czy będziemy nawiązywać do starszych utworów Blindead, ale sprawy potoczyły się tak, że wszystko samo się rozwinęło w odpowiednim kierunku.
USM: A skoro wspomnieliście o przyszłości i koncertach, czy planujecie trasę?
M”H”Ś: Tak, trasa jest już ogłoszona – wystąpimy w Krakowie (Klub Kwadrat), Warszawie (Progresja), Gdańsku (B90) i we Wrocławiu (A2). Co-headlinerem będzie Obscure Sphinx, którzy również wracają po dłuższej przerwie. Zagra z nami również Kryształ, zespół reprezentujący coldwave oraz Wij, który wprowadzi nieco odmienne klimaty do naszego zestawu. No i to też wszystko jakby w rodzinie zostaje, ponieważ są to zespoły związane z naszym menadżerem Patrykiem Niedbalskim z Piranha Music. Także myślę, że to będzie fajna wyprawa i fajna dobra atmosfera.
USM: Piranha robi super robotę na naszym rynku muzycznym…
M”H”Ś: Tak. My jesteśmy bardzo zadowoleni ze współpracy z Patrykiem, dużo nam to pomaga i zmienia w funkcjonowaniu tego zespołu na lepsze. Patryk wydaje też pod szyldem Piranha bardzo dużo dobrej muzyki i to właśnie z tego powodu zwróciliśmy na niego uwagę i pojawił się pomysł nawiązania z nim współpracy. Ale wracając do trasy, co najważniejsze, to podczas niej poza nowym albumem „Vanishing”, trasa zbiega się z 15-leciem wydania albumu „Affliction”. Mystic Production przygotowuje jego reedycję, w tym także po raz pierwszy na winylu. Podjęliśmy decyzję, żeby oddać hołd tej płycie, grając ją w całości na koncertach. Będzie to jedyna okazja, żeby po latach usłyszeć ten album w całości na żywo. Nie planujemy powtórek.
USM: Czyli reedycja będzie gotowa jeszcze przed waszą trasą?
PZ: Taki jest plan. To wszystko jest trochę poza naszą kontrolą, ale mamy ponad dwa miesiące na sfinalizowanie spraw technicznych związanych z wydaniem płyty. Z winylami różnie bywa, bo choćby nasza ostatnia płyta „Vanishing” miała opóźnienie. Tłocznia, którą posiada Mystic, jest ich prywatną, ale oni wydają sporo rzeczy, a niektóre projekty mogą mieć większy priorytet. Pod koniec roku praca w tłoczni przyspiesza, wiadomo – święta i inne zobowiązania. Mam nadzieję, że ustawimy się w kolejce na tyle dobrze, że płyta winylowa będzie dostępna podczas koncertów. Co do CD jestem pewien, że zdążymy, bo ten proces przebiega znacznie szybciej. Jeśli chodzi o winyle, jest szansa, że wszystko się uda, bo mamy jeszcze trochę czasu.
USM: Jakie jest wasze podejście do tworzenia muzyki i tekstów w porównaniu z czasami, kiedy zaczynaliście w Blindead? Jak się zmieniło przez te lata?
M”H”Ś: To dobre pytanie, bo myślę, że ta zmiana była wręcz konieczna. Zespół Blindead powstał… o Jezu, pierwsze próby to był 1999 rok, kiedy wszyscy w zespole byliśmy właściwie dzieciakami. W tym czasie zaczynałem też swoją drogę z Behemoth, więc dużo się działo. Byliśmy bandą młodych, zapalonych dzieciaków, bez większego przemyślenia w tym, co robiliśmy. Graliśmy, było sporo imprez, musieliśmy się wyszaleć. Ale z biegiem lat, to wszystko zagoniło nas w ciemny róg – proces twórczy był przeplatany z autodestrukcją. Używki były elementem tego środowiska, trudno było o próbę, na której ktoś nie miał alkoholu lub czegoś extra. I to ostatecznie wykończyło stary skład oraz mnie osobiście – psychicznie i fizycznie. Kiedy zaczęliśmy współpracę z Patrykiem na nowo, podeszliśmy do tego zupełnie inaczej, z jasną wizją i bez presji. Każdy zna swoje miejsce w projekcie, co daje przestrzeń do kreatywności. Ustaliliśmy, że tak będziemy działać, dopóki wszystko rozwija się naturalnie. I tak właśnie było, kiedy z Pawłem stworzyliśmy „Vanishing”, bo nagle to już nie byłem tylko ja inicjujący ten proces.
PZ: Największą różnicą jest właśnie ta harmonia i brak presji. Mamy podejście dojrzałych ludzi, którzy chcą stworzyć coś wartościowego i pozostawić po sobie ślad. To jest główny powód, dla którego tu jesteśmy. Nasze pierwsze spotkanie w nowym składzie było kluczowe. Zaczęliśmy na fajnych zasadach, i to był świetny moment na odświeżenie zespołu. Jak mówił Mateusz, obecny skład jest inny. Paweł jest niesłychanie kreatywny, otwarty i posiada wybitne umiejętności. Oprócz gry na perkusji potrafi sięgnąć po gitarę, pomaga przy tekstach, ma też talent do języków. Jest jak człowiek renesansu – ten pozytywny impuls, którego nam brakowało.
M”H”Ś: W obecnym składzie mamy też Rogera Ojerssona, i powiem szczerze, nigdy bym nie pomyślał, że będę grać z kimś takim. To genialny gitarzysta, jeden z najlepszych, jakich słyszałem, a przy tym skromny – nie jest typem gitarowego bohatera, który skupia na sobie uwagę. W rozmowach usłyszałem od niego najlepszy komplement w życiu. Powiedział, że jest onieśmielony tym, że potrafię stworzyć prosty riff, czego on, z całą wiedzą i teorią, nie umie zrobić. Docenił moje podejście, a to znaczy dla mnie wiele. Idealnie się uzupełniamy, bez rywalizacji. Ciekawi mnie, jak to się dalej rozwinie. Roger niedawno opuścił Katatonię, co oznacza, że będzie miał dla nas więcej czasu, a kolejny materiał Blindead 23 powstanie również z jego udziałem jako kompozytora. To bardzo odświeżające i budujące.
PZ: Jeszcze Maćka mamy.
M”H”Ś: Oczywiście, Maciek to nasz przyjaciel od wielu lat, zawsze był obecny przy nagraniach Blindead. Trochę żartujemy, że „skradał się” do nas od lat, bo często wpadał do studia, już od czasu nagrań „Impulse” z Kubą Mańkowskim w 2009 roku. Był z nami przy „Affliction”, „Absence”, „Ascension”, pożyczał nam sprzęt. Kompletując nowy skład, zrozumiałem, że nasza muzyka zawsze była rozpisana na trzy gitary, choć na koncertach graliśmy ją na dwie. Tym razem chcemy, żeby wszystko było zagrane tak, jak powinno być. Dlatego Maciek będzie odpowiadał za trzecią gitarę, a kwestie dodatkowe, jak elektronika, będą wykonywane przez Jakuba Mańkowskiego, który zajmie się gitarą basową, elektroniką i niektórymi partiami wokalnymi na nadchodzących koncertach.
USM: Ok, pytanie do Patryka, bo Mateusz strasznie dużo mówi (śmiech). Czy twoje podejście do wokalu i interpretacji tekstów zmieniło się na przestrzeni lat? Jeśli tak, to jak to wpłynęło na nowy materiał?
PZ: Trudno powiedzieć, czy się zmieniło, ale na pewno nie spodziewałem się, że aż tak mi tego będzie brakowało. Kiedy spotkaliśmy się, by nagrać tę jeszcze niewydaną płytę, w Sztokholmie z Davidem, poczułem, że coś się jednak zmieniło. Byłem tam, w konkretnym miejscu, otoczony ludźmi z absolutnej czołówki muzycznej — jeśli chodzi o metal i rock. Zarówno producent, jak i Roger, reszta zespołUSM: Paweł, Maciek, Mateusz… wszyscy wywołali u mnie ogromną motywację, by zrobić to dobrze. Od tamtej chwili odczuwałem głód, który wcześniej nie był mi znany. Kiedy już zaczęliśmy pracować, ten głód tylko narastał, a chęć tworzenia była coraz większa. Podobne uczucia towarzyszyły mi przy pracy nad „Vanishing”. Miałem też więcej czasu, co wpłynęło pozytywnie na proces nagrań. Nie było presji, tykającego zegara. Mogłem w spokoju dopracować swoje partie, pracując równolegle z chłopakami, którzy nagrywali swoje fragmenty. Nawet po dniu pracy w studiu siadałem z Mateuszem i kombinowaliśmy, dopisywaliśmy teksty. To był twórczy, zespołowy proces. Przy „Vanishing” wiele zawdzięczam również Kubie Mańkowskiemu, który wniósł świeże pomysły aranżacyjne. Wcześniej nie korzystaliśmy z takich rozwiązań, a technologia od tamtej pory mocno się rozwinęła. Kuba niesamowicie zaskoczył nas swoim postępem. Kiedy ostatnio z nim pracowałem, był początkującym producentem, a teraz, to, co robi, to już wysoki poziom — i to widać. Była to dla nas wszystkich okazja do odświeżenia podejścia do muzyki. Każdy z nas odczuwał głód pracy w studiu i nagrywania nowych rzeczy. Czy moje podejście do tekstów się zmieniło? Niekoniecznie. To, co tworzyłem przed „Affliction”, było mniej dojrzałe, trochę jak mówi Mateusz — dzieło grupy młokosów, którzy jeszcze wszystkiego nie rozumieli. Później zacząłem pisać po polsku i tłumaczyć teksty na angielski. Nie myślę po angielsku jak rodowity użytkownik tego języka, więc unikam pewnych błędów, które popełnia wiele polskich zespołów piszących od razu po angielsku. Chodzi o naturalność wypowiedzi.
M”H”Ś: Dodam tylko, że Roger był bardzo istotny przy tworzeniu tekstów na dużą płytę. Ma świetne wyczucie języka i potrafi tworzyć teksty, które idealnie pasują do linii wokalnych.
PZ: Tak, Roger naprawdę potrafi dostosować tekst do muzyki — pod względem długości wyrazów, podziałów sylab itp. Nagrywając swoje partie, miałem wrażenie, że wszystko jest doskonale dopasowane. To było nowe i bardzo pozytywne doświadczenie. Ogólnie mój proces twórczy pozostał bez większych zmian, ale przez lata dojrzałem i inaczej podchodzę do pewnych spraw. Dziesięć, piętnaście lat temu pewnie napisałbym tę samą historię zupełnie inaczej. Mam nadzieję, że się rozwijamy.
M”H”Ś: Dodam, że cenię naszą współpracę na każdej płaszczyźnie. Praca kolektywna sprawia, że czujemy się lepiej i przekłada się na jakość naszej twórczości.
USM: Czego oczekujecie od przyszłości Blindead 23? Jak wolicie mówić: „Blindead dwadzieścia trzy” czy „twenty three”?
M”H”Ś: Osobiście mówię „Blindead twenty three”, bo to angielska nazwa. Ale nie mam problemu, jeśli ktoś powie „dwadzieścia trzy” — to zupełnie naturalne.
USM: Macie jakieś konkretne marzenia lub cele artystyczne?
PZ: Najbliższym celem jest wydanie tej płyty, bo, szczerze, niedawno jej słuchałem i miałem ciarki. Produkcja wyszła fantastycznie i nie mogę się doczekać, aż ujrzy światło dzienne. A dalej? Mamy już dwa skończone wydawnictwa, więc moglibyśmy zacząć pracę nad kolejnym. Myślę, że mamy wiele pomysłów i można zacząć zastanawiać się, w jakim kierunku pójść. Byłoby świetnie zagrać koncerty, rozwijać się zarówno muzycznie, jak i koncertowo. Marzymy też o występach za granicą, może na festiwalach lub trasach. To chyba naturalne marzenia dla debiutującego zespołu (śmiech).
USM: Cudowne. To brzmi jak dobre zakończenie (śmiech). Havoc, chcesz coś dodać?
M”H”Ś: Przyziemne marzenia debiutującego zespołu – to może być dobry tytuł (śmiech). Też się cieszę na koncerty, które zaplanowaliśmy na styczeń. Pracuję z naszym menedżerem nad rozwojem, także zagranicznym. Staram się nie mieć zbyt wygórowanych oczekiwań i skupiać na pracy. Czekam też na wydanie tej dużej płyty, która jest dla nas ogromnym krokiem naprzód. A jeśli chodzi o przyszłość, to jak wspominał Patryk, mamy dwa gotowe wydawnictwa i zaczynają się już rodzić pomysły na kolejny materiał.
USM: To już wszystkie moje pytania. Byliście fantastyczni, ogromna radość móc z wami porozmawiać.
M”H”Ś: I vice versa, naprawdę miło się rozmawiało, co nie jest tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać.
USM: Dzięki wielkie. Zrobię wszystko, żeby być na waszym koncercie w Progresji. Do zobaczenia w Warszawie!
Rozmawiała: Ula Skowrońska Malinowska
Obserwuj nas w mediach społecznościowych:
Ten post ma jeden komentarz
Bardzo interesujące wywiad, z jednym z moich ulubionych wykonawców. Dziękuję🎼👏