IKS

Black Sabbath – „Anno Domini 1989-1995” [Recenzja Box]

black-sabbath-anno-domini-recenzja

Black Sabbath to zespół instytucja. Jedna z najważniejszych i najbardziej wpływowych kapel, jakie kiedykolwiek powstały. Przez pięć dekad istnienia , skład formacji wielokrotnie ulegał zmianom i licznym przetasowaniom, ale praktycznie każde jej wcielenie wzbudza (większe lub mniejsze) emocje wśród fanów ciężkiego grania. Gdyby zapytać statystycznego słuchacza, który wokalista kojarzy mu się z Black Sabbath, zapewne większość z nich bez mrugnięcia oka odpowie Ozzy Osbourne, część pewnie też wspomni Ronnie James Dio. Jednak Tony Martin, który notabene zaraz po Ozzym spędził w roli wokalisty najwięcej czasu, bardzo często jest pomijany, a nawet dyskredytowany.  Dzięki wspaniale wydanemu boxowi „Anno Domini 1989-1995″ zawierającym cztery albumy, których wspólnym mianownikiem jest właśnie Martin,  fani Black Sabbath będą mogli powrócić do tego niesłusznie zapominanego okresu w twórczości tytanów ciężkiego grania.

Każdemu, kto sięgnie po box, należy się pewne sprostowanie. Zestaw składa się z 4 albumów studyjnych, które premiery miały w okresie 1989 – 95 z wyłączeniem „Dehumanizer”  z 1992 roku , nagranego, gdy dosłownie na kilkanaście miesięcy Dio zastąpił Martina na wokalach. Na pierwszy rzut oka , aż prosi się, żeby dołożyć podtytuł „Tony Martin Years”. Jednak w zestawie brakuje  „The Eternal Idol” , czyli krążka, na którym zadebiutował jako wokalista Black Sabbath. Niestety prawa do niego posiadała inna wytwórnia. Pomimo faktu, że kolekcja jest w pewnym sensie niepełna,  jakość z jaką został wydany boxset oraz mnogość materiałów dodatkowych jest godziwą rekompensatą.

 

zdj. materiały promocyjne

 

Pierwszy album zgodnie z chronologią, czyli „Headless Cross” został wydany w 1989 roku.

Poza Tonym Iommi (jedynym stałym członkiem Black Sabbath od początku działalności) i jego długoletnim współpracownikiem – klawiszowcem Geoffem Nichollsem oraz Tonym Martinem do składu dołączył perkusista Cozy Powell.  Muzyk znany między innymi z Rainbow czy Whitesnake widnieje obok Iommiego jako współproducent płyty, co z pewnością przełożyło się na jej brzmienie i końcowy wydźwięk. „Headless Cross” jest pełne doskonałych gitarowych solówek, chwytliwych melodii, przebojowych partii klawiszów i wokalnych popisów Martina. Dobrze znana estetyka lat 80-tych wprost wylewa się z albumu i chociaż dla niektórych może być ciężkostrawna, dla mnie stanowi jego niewątpliwą zaletę. Jeżeli chcecie poczuć na własnej skórze co mam na myśli, wystarczy obejrzeć zremasterowane na potrzeby albumu wideo do utworu tytułowego.  Co prawda, może budzić lekki uśmiech na twarzy (te kocie ruchy Martina!) ,ale mimo wszystko ma swój specyficzny urok.

 

 

Niezwykle ciekawie wypada warstwa liryczna. Mrocze teksty w całości oscylujące wokół tematyki okultyzmu, dodają „Headless Cross” głębi. Zestawiając je z przebojowymi melodiami , których na albumie pełno, dostajemy bardzo ciekawą mieszankę.

Płyta ma jeszcze jedną ważną zaletę, jest niezwykle spójna, przez co sprawdza się idealnie jako całość – od instrumentalnego intra „gates of hell” po zamykający „Nightwing” słucha się jej bardzo dobrze. To tylko pokazuje, że po wielu zawirowaniach w składzie i zarzutach o odcinaniu kuponów, Iommi nareszcie zebrał muzyków , którzy stworzyli zespół z krwi i kości, czujących radość ze wspólnego grania. Myślę, że właśnie to przełożyło się na jakość materiału, której zabrakło na „The Eternal Idol”. Co więcej, na albumie znajduje się kilka prawdziwych perełek.  Brian May, którego chyba nikomu przedstawiać nie trzeba, prywatnie zaprzyjaźniony z Tonym Iommi gościnnie zagrał solo w „When Death Calls”. Zarówno ta, jak i praktycznie każda zawarta na płycie kompozycja w nowej zremasterowanej wersji brzmi jeszcze bardziej soczyściej. Jako bonus na krążek trafił utwór „Clock and Dagger” pierwotnie opublikowany jako B-Side do singla „Headless Cross”.  O tym, jak istotnym albumem w dyskografii Black Sabbath jest płyta, może świadczyć ilość materiałów dodatkowych związanych z krążkiem, które dostajemy.  Na  „Anno Domini 1989-1995”  znajduje się replika Tour Book właśnie z trasy promującej longplay , oraz rozkładany plakat z  grafiką krzyża zdobiącego okładkę.

 

Myślę, że największym problemem „Headless Cross” (jak i pozostałych albumów znajdujących się  „Anno Domini 1989-1995” )  zawsze było i dalej jest porównywanie go z wcześniejszymi dokonaniami Black Sabbath. Właśnie przez to , płytę bardzo łatwo pominąć, a jest to jedno z najlepszych dokonań formacji z okresu lat 80 i 90. Biorąc pod uwagę współczesne zespoły, takie jak na przykład Ghost, które wykorzystują podobny patent i cieszą się ogromną popularnością, myślę, że dzięki tej reedycji grono fanów Black Sabbath z okresu Martina ma szasnę się powiększyć.

 

Black Sabbath 1989/ zdj. Pete Cronin

 

Drugą w kolejności płytą, którą znajdziemy na „Anno Domini 1989-1995” jest wydany zaledwie rok po swojej poprzedniczce „TYR”.  Na piętnastym studyjnym albumie grupa jeszcze mocniej odsunęła się od pierwotnego, uwielbianego przez fanów powolnego i ciężkiego brzmienia.

Okultystyczne teksty , będąca znakiem rozpoznawczym  „Headless Cross” i pewnym łącznikiem z kultowymi początkami grupy , zostały zastąpione przez znacznie „łagodniejszą” tematykę  (w większości) nordyckich bogów.  „TYR” został nagrany i wyprodukowany w prawie identycznym składzie, jak jego poprzednik (do zespołu dołączył były basista Whitesnake – Neil Murry), stąd znajdziemy na nim oczywistą kontynuację pomysłów z czternastego albumu grupy. Po raz kolejny duet producencki Iommi/Powell postawił na balans pomiędzy melodią, a cięższymi riffami. Jednak w moim odczuciu krążek wypada trochę gorzej od  „Headless Cross”. Część ortodoksyjnych fanów przyklejało mu nawet łatkę „kiczowatego”. Faktycznie, patos miejscami wylewa się z głośników, jednak dla mnie w tej konkretnej konwencji płyty hard rockowej/heavy metalowej jest jak najbardziej uzasadniony. Krążek ma parę słabszych momentów, ale znajdziemy na nim też kilka prawdziwych perełek. Są fragmenty, gdzie gitara Tony’ego Iommi brzmi jak za starych dobrych czasów („The Sabbath Stones”) . Są też takie, gdzie Martin pokazuje pełną skalę swoich możliwości, jednocześnie udowadniając, że na heavy metalowym poletku czuje się jak ryba w wodzie. Wpadające w ucho od pierwszego przesłuchania  „Jerusalem” jest na to doskonałym przykładem.  Fenomenalnie wypada tryptyk utworów w całości poświęcony nordyckiej tematyce, którego zwieńczeniem jest przebojowa „Valhalla”. Myślę, że gdyby zespół zdecydował się na stworzenie koncept albumu z krwi i kości, odbiór płyty byłby znacznie lepszy.  W Boxie „ANNO DOMINI 1989-1995″ dostajemy zremasterowaną wersję „Tyr”, jednak nie znajdziemy na niej żadnych bonusowych utworów.

 

zdj. materiały promocyjne

 

Każdy, kto chociaż trochę interesował się historią Black Sabbath, doskonale wie, co zdarzyło się później. Reaktywowanie klasycznego składu z czasu kultowego „Mob Rules” zaowocowało krążkiem „Dehumanizer” z Dio na wokalu (tej płyty jednak nie ma w zestawie).

Ku uciesze fanów powstał album niezwykle ciężki , szorstki, co później tylko podniosło oczekiwania w stosunku do kolejnych płyt formacji (i w kolejnych latach miało rzucić dodatkowe kłody pod stopy Martina). Jednak los chciał, że trasa promująca wydawnictwo, zakończyła się kolejnymi przetasowaniami w składzie, wskutek których Dio oraz Vinny Appice opuścili formację. W zespole poza Tonym Iommim i Geoffem Nichollsem, pozostał Geezer Butler, a dołączyli do nich Tony Martin i perkusista Rainbow – Bobby Rondinelli.   Kwintet szybko trafił do studia nagraniowego, czego owocem był „Cross Purposes”, siedemnasty studyjny album Black Sabbath (będący zarazem trzecim w kolejności, jaki trafił na „ANNO DOMINI 1989-1995”)

 

Album w moim odczuciu jest najbardziej zachowawczą płytą z zestawienia. Mniej tutaj syntezatorów i teatralnej maniery śpiewu Martina. Można powiedzieć, że zespół ponownie podjął próbę zaadaptowania się do aktualnych trendów w muzyce rockowej/metalowej z połowy lat 90. I idąc tym tokiem rozumowania, możemy znaleźć kompozycje, które przywodzą na myśl Soundgarden czy Alice in Chains … wystarczy posłuchać „Psychophobia”  czy „Virtual Death” . Wokale Martina brzmią z goła inaczej od tych znany z „Tyr” czy  „Headless Cross” i bez wątpienia pokazuje to, jak ogromne możliwości posiada.  Iommi i Butler miejscami wracają do swoich korzeni i są fragmenty, gdzie wychodzi im to wyśmienicie ( „Evil Eye” ).  Mimo wszystko płyta w końcowym rozrachunku nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle pozostałych albumów z tego okresu działalności Black Sabbath.

 

Zespół wyruszył w trasę koncertową promującą „Cross Purposes”, a jej kluczowym punktem był występ w londyńskiej Hammersmith Apollo.  Właśnie ten koncert z 95 roku został wydany jako koncertowy album. Szkoda, że żadne nagranie live nie trafiło na „ANNO DOMINI 1989-1995”. W przypadku „Cross Purposes” na pocieszenie dostajemy bonusowy utwór „What’s the Use?”

 

 

Ostatnim krążkiem w dyskografii Black Sabbath na którym zaśpiewał Tony Martin jest album „Forbidden”. Płyta w momencie wydania została zmasakrowana praktycznie przez wszystkich – od krytyków po słuchaczy.

Po kolejnych odejściach z zespołu i fatalnym przyjęciu osiemnastego studyjnego albumu, Tony Iommi stracił resztki entuzjazmu i zapału do tworzenia i chyba samemu nie wierzył w to, co robi.  Następstwem czego było rozwiązanie kapeli, które nastąpiło zaraz po zakończeniu trasy promującej krążek. Nie szukałbym winnych za porażkę „Forbidden” w producencie, którym był Ernie C (gitarzysta Bodycount). Według mnie, w  drugiej połowie lat 90 roku Black Sabbath było dogorywającym organizmem, którego wtedy absolutnie nikt i nic nie było w stanie postawić na nogi. Wielu fanów zarzucało, że płyta miejscami brzmi jak demo, a jej produkcja jest fatalna. Biorąc pod uwagę stan Black Sabbath w momencie jej wydania, trudno się dziwić, że wtedy nikt tym się nie przejął.

 

zdj. materiały promocyjne

 

Blisko po 30 latach od premiery Tony Iommi postanowił przywrócić dobre imię „Forbidden” . Jedynym sposobem, żeby to zrobić było stworzenie kompletnie nowego mixu. Śledząc reakcje fanów na całym świecie (w tym mnie) chyba udało mu się dokonać niemożliwego- na nowo stworzył płytę, której fani nareszcie chcą słuchać i czerpią z tego radość.

„Forbidden” z „ANNO DOMINI 1989-1995” to kompletnie inny album od tego wydanego w 1995 roku. Ogrom pracy, jaki został włożony w stworzenie mixu i ilość wprowadzonych zmian jest tak duża, że trudno je opisać. Iommi zrekonstruował praktycznie całe utwory , użył innych wersji wokali,  miejscami usunął klawisze, przez co brzmienie stało się bardziej surowe. Na Youtube można znaleźć wideo , na którym zestawiono wersję z 95 roku z nowym mixem.  Gdy porównamy poszczególne utwory zobaczymy pełną metamorfozę „Forbidden”.  „Kiss of Death” , „Ilusion of Power” z gościnnym udziałem Ice-T czy wreszcie utwór tytułowy,  to kompozycje, które według mnie zyskują najwięcej. Ale myślę że każdy kto da tej płycie szansę, znajdzie coś dla siebie.  Na „ANNO DOMINI 1989-1995” dostajemy też „Loser Gets It All” bonusowy utwór z japońskiej wersji płyty, który zgrabnie zamyka całość.

 

 

Nowa wersja „Forbidden” jest prawdziwą perłą w koronie „ANNO DOMINI 1989-1995”.  Nawet jeżeli w kolekcji posiadamy pozostałe krążki, to właśnie dla niej wato kupić box.  Słuchałem jej z równie dużą przyjemnością, jak wspominany wcześniej „Headless Cross” czy „Tyr” i bez mrugnięcia oka mogę powiedzieć, że w nowej wersji osiemnasty album Black Sabbath nie odstaje niczym od pozostałych dokonań z przełomu lat 80 i 90.

 

„ANNO DOMINI 1989-1995” zostało wydane w formie przepięknego boxu z 60 stronnicową książeczką zawierającej liczne fotografie , plakaty promocyjne i cytaty twórców. Ponad to, dostajemy dwa ciekawe dodatki związane z „Headless Cross” (tour book i plakat). Całość prezentuje się wyśmienicie i jestem przekonany, że ozdobi półki wielu kolekcjonerów i fanów (nie tylko) ciężkiego grania. Według mnie należy głośno mówić o dwóch bohaterach tego wydawnictwa, jakimi na równi są Tony Martin i Tony Iommi.  Temu pierwszemu nigdy nie udało się uciec od porównań do Ronnie James Dio. Głęboko wierzę, że dzięki reedycjom z 2024 roku wreszcie zdobędzie należyty szacunek i uznanie, a starzy i nowi fani w pełni docenią jego ogromny talent i niesamowite możliwości wokalne. Brawa należą się też dla Tonyego Iommiego . Chwała mu za to , że podjął się próby wskrzeszenia tego zapomnianego i często niedocenianego okresu w historii Black Sabbath.  I najważniejsze, że to zadanie udało mu się wykonać perfekcyjnie.

 

OCENA:

Headles Cross 5/6

Tyr 4/6

Cross Purpose 3,5/6

Forbidden (NEW MIX) 4/6

„ANNO DOMINI 1989-1995” (CAŁOŚĆ)  – 5/6

 

Grzegorz Bohosiewicz

 


 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz