IKS

Black Country Communion – „V” [Recenzja], dystr. Mystic Production

Trochę przyszło nam poczekać na kolejny studyjny album supergrupy Black Country Communion. Siedem lat to sporo czasu. Na szczęście, formacja, w której występują Joe Bonamassa, Glenn Hughes, Derek Sherinian oraz Jason Bonham, w tym roku uradowała fanów nowym wydawnictwem zatytułowanym po prostu „V”.

Gwarancją jakości muzyki sygnowanej przez formację Black Country Communion bez wątpienia jest jej skład, który myślę, że śmiało można nazwać śmietanką rockowego grania. Każdy z członków zespołu z osobna jest instytucją. I choć rysą na całym wizerunku kładzie się krótkotrwały, trzyletni rozłam, to cieszy fakt, że pomimo wszystko muzykom udało się ze sobą porozumieć i wrócić przed laty krążkiem „BCCIV”. Droga do powstania „V” była nieco bardziej wyboista z wiadomych przyczyn: tych około społecznych.

 

Jason Bonham w wywiadach wspominał, że grupa chciała iść za ciosem i wydać kolejny studyjny album jak najszybciej. Glenn Hughes ostudził jednak emocje i przyznał, że premierowego materiału nie należy się spodziewać wcześniej niż w 2021 roku. O tym, co wydarzyło się później, wszystko już zostało napisane, a nawet stało się kolejną odsłoną wojny jednych z drugimi, która ma się dobrze do dziś. Czas mijał, a plany wydawnicze przesuwały się w czasie, aż do 2023 roku. Wtedy muzycy BCC ogłosili koncerty, a także oficjalnie rozpoczęli pracę nad albumem. W marcu tego roku pojawił się premierowy singiel „Stay Free”, a w czerwcu na półkach sklepowych pojawił się krążek „V”.

 

fot. Rob Bondurant

 

To, co pierwsze rzuca się w oczy, a właściwie w uszy słuchacza, to produkcja. Za konsoletą ponownie zasiadł etatowy, niemalże piąty członek Black Country Communion, Kevin Shirley. Słychać więc spójność z poprzednimi dokonaniami grupy i jednocześnie odnoszę wrażenie, że tym razem znacznie lepiej udało mu się zbilansować akcenty, dzięki czemu każdy z członków zespołu może w pełni zabłysnąć swoimi umiejętnościami.

Tak jest chociażby we wspomnianym „Stay Free”. Posłuchajcie tego lekko zaskakująco funkującego basu, który dowodzi jak znakomity w swoim rzemiośle jest Glenn Hughes. „Letting Go” z kolei spowoduje łezkę nostalgii, ponieważ pierwsze takty przejęła perkusja Jasona Bonhama, co nie powinno dziwić mając na uwadze kim był jego ojciec. W zeppelinowych klimatach utrzymany jest zamykający całą płytę „The Open Road”, w którym pobrzmiewają późniejsze dokonania słynnego zespołu m.in. z okresu „Physical Graffiti”.

 

 

„V” to album zdominowany przez chwytliwe, rockowe hymny. Idealnym przykładem jest „Too Far Gone”. W trakcie słuchania ciężko jest usiedzieć w miejscu i nie machać rytmicznie głową. Do tej grupy na pewno dorzuciłbym także „You’re Not Alone” czy „Red Sun” z topornymi riffami w duchu Black Sabbath. Na płycie nie mogło zabraknąć również wolniejszych, balladowych kompozycji, choć takowe są raptem dwie. „Restless” to klasyczny blues, w którym Joe Bonamassa podkreśla to, jak kapitalnym jest gitarzystą i jak doskonale czuje ten gatunek muzyczny. Nie ma w tej kompozycji nic odkrywczego, ale też nie tego oczekiwałem. Idealnie sprawdza się ona jako moment wytchnienia. „Love and Faith” zaczyna się z kolei jak uwspółcześniona wersja „Kashmir” Led Zeppelin z czasem ewoluując do pełnowymiarowego rockera.

 

Cieszę się, że supergrupa Black Country Communion powróciła i nagrała nowy album. Muzyczne portfolio jej członków daje gwarancję jakości. W natłoku głównych zajęć czwórka doskonałych muzyków znajduje czas na wspólne koncertowanie i nagrywanie albumów. Schowanie ego, do którego doszło po powrocie, wyszło na plus wszystkim. Słuchaczom, ponieważ dostali naprawdę udaną płytę, która sprawdzi się zarówno w trakcie jazdy samochodem, jak i podczas wykonywania codziennych domowych obowiązków. Z muzyków zeszła zaś presja udowadniania czegoś sobie nawzajem. Oby tak dalej!

Ocena: 5/6

Szymon Pęczalski

 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

 

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Ten post ma jeden komentarz

  1. Janusz

    Wszystko jest niby w porządku ale ten album nie ma duszy. Gitary wysunięte do przodu a świetna perkusja wycofana. Linie melodyczne utworów bardzo zbliżone do siebie. Pełna komercja. Piątka nawet nie zbliża się do poziomu pierwszej i drugiej płyty.

Dodaj komentarz