Siedem długich lat minęło od premiery ostatniego studyjnego albumu Believe „Seven Widows”. Przez ten okres formacja dowodzona przez Mirka Gila zmieniła skład. Jednak trzon w postaci wspomnianego lidera, a także Przemka Zawadzkiego oraz Satomi pozostał na swoim miejscu. Na rynku ukazał się właśnie „The Wyrding Way”. Jest to album, który spokojnie może aspirować do miana polskiej płyty 2024 roku.
Jak wspomniałem na samym początku w obozie Believe nastąpiło trochę zmian. Największa z nich dotyczy wokalisty, gdyż Łukasza Ociepę zastąpił Jinian Wilde. To postać znana w progresywnorockowym świecie, głównie za sprawą współpracy z wieloletnim skrzypkiem King Crimson, Davidem Crossem. Zresztą do pierwszego spotkania Gila z Wilde’m doszło na pierwszej edycji Summer Fog Festival, gdzie występowali zarówno Believe, jak i David Cross Band.
Druga roszada nastąpiła za bębnami. Miejsce Roberta Kubajka zajął Maciej Caputa. Jego pojawienie się na albumie wprowadziło wyraźne zaakcentowanie bębnów jako instrumentu momentami wiodącego, a nie tylko pilnującego rytmu. Zresztą sam Mirek Gil w rozmowach mocno podkreśla wkład Caputy w nowy album: „Wniósł większy porządek w grze perkusji, spokój i stopniowe budowanie nastroju w utworach, ma taki styl, że utwory nabrały innego wyrazu, mniej rockowego, a bardziej jazzowego”. Nic dodać, nic ująć.
A co muzycznie znajdziemy na „The Wyrding Way”? To „zaledwie” pięć kompozycji, jednak łącznie trwających nieco ponad godzinę, spiętych klamrą w postaci motywu granego przez kwartet smyczkowy. W otwierającym „Hold On” usłyszymy więc wspomniane smyczki i wokalizy, które narastają przez pierwsze 3,5 minuty. Następnie wchodzi ta gitara… Mirosław Gil, którego również nie trzeba przedstawiać, to prawdziwy czarodziej, pod którego palcami instrument tka iście subtelne melodie.
Zespół Believe przyzwyczaił słuchaczy do przemyślanych i subtelnych aranżacji, czarujących melodii i emocji, a tych na „The Wyrding Way” jest pełen wachlarz. Wspomniany „Hold On” łączy w sobie baśniowy klimat, jak i narastający bridge w duchu Neala Morse’a. „Wicked Flame” jest znacznie bardziej niepokojący, z dynamicznie przecinającymi dźwiękami gitary i smyczków. Tak, to zupełnie inny rodzaj emocji. Koniecznie warto zwrócić uwagę na skrzypce i wokalne harmonie, które działają w sposób kojący.
Nie da się uciec też mimowolnie od nawiązań do Collage, którego Mirek Gil jest współzałożycielem, choć od lat znajduje się poza składem zespołu. Te charakterystyczne melodie otwierające „Be My Tears” są nie do pomylenia i dowodzą, że ma on ciągle do zaproponowania „to coś”, co w muzyce jest najważniejsze. Zresztą w jednej z moich rozmów z nim podkreślał istotę współbrzmienia i dobrego ducha w zespole. Odnoszę wrażenie, że na „The Wyrding Way” udało mu się to osiągnąć w 100 procentach.
„The Wyrding Way” jest krążkiem właściwie pozbawionym wad. Słowa pochwały należą się również producentowi całości – Marcinowi Buzniakowi. Udało mu się uchwycić wszystko to, co najważniejsze w twórczości Believe – emocje, melodie oraz subtelność. W czasach, gdzie raczej suit i progowych kolosów nie powstaje zbyt wiele, zespół Believe cały czas istnieje i ma się dobrze. To płyta kompletna od A do Z. Na ten moment – mój polski nr 1 2024 roku.
Ocena: 6/6
Szymon Pęczalski
Obserwuj nas w mediach społecznościowych:
Ten post ma 2 komentarzy
Świetna i trafna recenzja! 👌Proszę tylko poprawić tytuł poprzedniego albumu: „Steven Widows” 🙂
Seven Widows! Siedem Wdów!
(u mnie też niedostrzeżona autokorekta…)