IKS

AURORA, klub B90, Gdańsk, 28.06.2022 r. [Relacja], org. Fource Poland

aurora-koncert-relacja

Pomimo wielkiej sympatii, jaką żywię do twórczości Aurory, pęd życia ostatnich miesięcy oraz ilość wyczekiwanych przeze mnie letnich koncertów i premier muzycznych sprawiły, że niemalże do ostatnich godzin przed pierwszym od 2020 roku wejściem do mojej ulubionej koncertowej miejscówki, gdańskiego B90, nie do końca dochodził do mnie fakt, że wreszcie zobaczę na żywo artystkę której obejrzany kilka lat wcześniej występ w KEXP sprawił, że na dobre kilka tygodni zapomniałem o istnieniu jakiegokolwiek innego wykonawcy. Nie byłem chyba zresztą jedynym, który w jej muzyce przepadł do tego stopnia, bo B90 odwiedzam regularnie i jeszcze nigdy nie widziałem tak potężnej kolejki do tego klubu.

I własnie między innymi dlatego spóźniłem się na supporty, którymi były Sei Selina oraz Thea Wang. Skupię  się więc na bohaterce wieczoru. Euforia, która ogarnęła publikę w momencie wejścia drobnej Norweżki na scenę potwierdziła, że nie ma ona fanów, tylko wyznawców. Nic w tym zresztą dziwnego, bo jak się miało okazać, już kilka chwil później rozpoczął się nie koncert, a ceremonia. Mistyczne intro towarzyszące pojawiającym się na scenie muzykom gładko przeszło w fortepianowe dźwięki „Heathens”, a lekki jak piórko głos wokalistki rozpłynął się po industrialnej przestrzeni klubu od pierwszych chwil kompletnie odcinając go od zewnętrznego świata. Niepozorny w swoim studyjnym wydaniu, na scenie utwór w kilka minut jak kalejdoskop skrajnie zmieniał wywoływane przez siebie emocje przechodząc płynnie z lekkich, melodyjnych elementów w ciężkie, psychodeliczne dźwięki w towarzystwie rytualnych wokaliz tańczącej na scenie Aurory. Gdy tylko ucichły ostatnie tony utworu, artystka przywitała się z publicznością i w zupełnie typowym dla siebie, uroczym stylu oskarżyła swojego włosa o łaskotanie jej po twarzy od początku koncertu, po czym odłożyła go na ziemię obiecując wspólne wymyślenie sposobu na ukaranie go po koncercie. Ciężko mi ubrać w słowa żal, że o tym zapomniała.

 

Parę czułych słów w kierunku widowni i rozległy się chóralne dźwięki wyczekiwanego przeze mnie, kompletnie zmiatającego z ziemi w wersji na żywo „Churchyard.” Zachwycały fantastycznie przetłumaczone na sceniczny język aranżacje, hipnotyzowała sama „kapłanka” ceremonii. Aurora wydawała się być na scenie istotą z innego świata, gestykulując i tańcząc, jakby tłumacząc swoją muzykę mową ciała. Poruszała się po scenie tak zmysłowo i lekko, że momentami zdawała się niemal latać, innym razem dziko wpadając w niemal plemienny, taneczny trans. Czarowała swoim cudownym, autentycznym śpiewem, zręcznie bawiąc się głosem, czasem subtelnym, czasem niespodziewanie mocnym.

 

Set skupił się wokół najnowszego wydawnictwa Norweżki – „The Gods We Can Touch” i to właśnie utwory z tego albumu stanowiły bazę granego materiału. Zwłaszcza przy takiej ilości nowych nagrań szkoda, że nie doczekałem się „Exhale Inhale”, czy „You Keep Me Crawling”. Przedstawicielami starszych albumów były przede wszystkim „the best of” i muszę przyznać, że zabrakło mi trochę bardziej niekonwencjonalnych pozycji. Niemniej, dobór utworów był ostatecznie zadowalający, a świetnie przearanżowane „The River”, czy chwytające za serce „Runaway” wynagradzały niedosyt.

 

Drobna postać wokalistki przemykała na tle wielkiej, świetlistej tarczy eksponującej każdy ruch jej ciemnej sylwetki, a w kompozycji z prostym oświetleniem tworzącej kolorowy spektakl wspaniale potęgujący odbiór muzyki. Niezależnie od tego, czy Aurora dawała się akurat ponieść muzycznemu transowi, czy raczyła publikę swoimi przemówieniami, ujmowała swoją autentycznością i wrażliwością czyniącymi jej koncert zupełnie niepowtarzalnym doświadczeniem, po którym ciężko było właściwie wrócić do rzeczywistości.

Do B90, przez zupełne rozproszenie myśli, szedłem nie oczekując niczego. To co dostałem, było występem nieporównywalnym do jakiegokolwiek widzianego przeze mnie koncertu z przeszłości. Z jednej strony norweska artystka tworzyła swoją osobą atmosferę mistycznego, odrealnionego rytuału, z drugiej jej wylewająca się ze sceny miłość do świata sprawiała wrażenie jakby była starym, dobrze znanym znajomym. Jedno jest pewne. Koncerty Aurory to poważne ryzyko uzależnienia, tym bardziej więc liczę, że nie będę musiał długo czekać na następny.

 

Damian Wilk

 

Setlista:

Heathens
Churchyard
Warrior
The River
A Temporary High
Cure for Me
Exist for Love
A Dangerous Thing
Everything Matters
Blood in the Wine
Runaway
The Seed
Queendom
Running With the Wolves

Giving In to the Love

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉  bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz