ATAN to jedno z najbardziej elektryzujących nowych zjawisk na scenie metalu progresywnego. Charakterystyczny balans na granicy mroku i transcendencji przenika się z fuzją surowej siły metalu oraz pociągającego wokalu Claudii Moscoso. W poniższym wywiadzie muzycy — Claudia Moscoso i Andrzej Czaplewski — opowiadają o kulisach powstania swojego najnowszego albumu „Metamorphic”, inspiracjach, filozofii tworzenia, a także o przyszłości progresywnej muzyki w Polsce. Zapraszamy do lektury!
Ewelina Marek: ATAN brzmi jak nazwa mistycznego królestwa albo mitycznego boga… Domyślam się, że geneza nazwy jest zupełnie inna.
Claudia Moscoso: ATAN to splot dwóch imion — Andy’ego i Atmaroop (duchowego imienia Clau). Nazwa zrodziła się z potrzeby prostoty i łatwości zapamiętania — spośród wielu pomysłów wybraliśmy tę, która najpełniej oddaje naszą wspólną energię.
EM: Wasz zespół to niezwykłe połączenie polsko-boliwijskich korzeni. Jak zaczęła się Wasza wspólna podróż?
Andrzej Czaplewski: Claudię znalazłem na londyńskim portalu muzycznym. Wysłuchałem muzyki, którą miała zamieszczoną na swoim profilu, i zaprosiłem ją na spotkanie. Najpierw spotkaliśmy się na sali prób – Claudia zaśpiewała kilka utworów – a później, w domowym zaciszu, zaprezentowałem jej swoje kompozycje. I tak właśnie narodził się ATAN.

EM: Wyróżniają Was 7-, 8- i 9 – strunowe gitary.
ACz: Zawsze pociągały mnie nowości. Lubię się rozwijać i jestem muzykiem otwartym na trendy i nowe kierunki. W końcu na tym polega muzyka progresywna! Na siódemce zacząłem grać po fascynacji Johnem Petruccim. Później, gdy usłyszałem „Diamond Eyes” Deftones, przesiadłem się na ósemkę, a dziewiątka pojawiła się trochę na zasadzie: „a co mi tam — do odważnych świat należy” (śmiech). Każda z tych gitar daje mi większy zakres częstotliwości, możliwość zabawy z niskim pasmem i kreowania nietypowego brzmienia. To w naturalny sposób wpływa na riffy i na sposób, w jaki komponuję — szczególnie z dziewięciostrunówką w rękach.
EM: Na „Metamorphic” pojawiają się naprawdę mocne nazwiska — Mark Richardson ze Skunk Anansie i Derek Sherinian, były klawiszowiec Dream Theater. Jak doszło do tej współpracy? Czy to bardziej zabieg marketingowy czy artystyczna przygoda?
ACz: Współpraca z Derekiem zaczęła się jeszcze przy okazji naszej pierwszej płyty „Ugly Monster”. Zagrał wtedy w utworze „Absentee”, który został bardzo ciepło przyjęty zarówno przez fanów, jak i media. Kiedy zaczęliśmy pracę nad „Metamorphic”, Derek sam pierwszy napisał, pytając, czy coś nowego się kroi — bo chętnie by znów z nami zagrał. Z Markiem Richardsonem historia jest trochę inna. Znam jego żonę — mieliśmy okazję grać razem podczas dwóch tras koncertowych w Wielkiej Brytanii. A że zarówno ja, jak i Claudia jesteśmy wielkimi fanami Skunk Anansie, to możliwość zagrania z Markiem była dla nas ogromną radością. Oczywiście, obecność tak znanych nazwisk zawsze działa marketingowo, ale dla nas ważniejsze było to, że są to muzycy, których naprawdę szanujemy i którzy idealnie pasują do naszej wizji.
EM: Współpracowaliście też z perkusistą Tomkiem Łosowskim znanym m.in. z Kombi.
ACz: Tak, Tomek jest znany z Kombi, ale także z wielu projektów jazz fusion. To świetny bębniarz — nie tylko bardzo sprawny technicznie, ale przede wszystkim grający z niesamowitym feelingiem. Z Tomkiem zagraliśmy koncert we Wrocławiu podczas Progolucji Październikowej 2024. Był to godzinny występ, podczas którego nie zabrakło także perkusyjnego solo w jego wykonaniu. Muzyka ATAN jest wymagająca technicznie, dlatego zawsze zapraszam muzyków, którzy są w stanie zagrać na najwyższym poziomie — takim, jakiego oczekują zarówno wykonawcy, jak i publiczność. To był jeden z naszych najlepszych koncertów. Odbiór publiczności? Rewelacyjny!
EM: W 2023 roku ruszyliście w trasę z Riverside, doskonale uzupełniając się na progresywnej scenie. Jak wspominacie ten wspólny czas?
CM: To był wspaniały czas. Miałam poczucie, że jesteśmy na właściwej scenie, wśród odpowiednich ludzi. Ekipa i muzycy Riverside przyjęli nas naprawdę ciepło, a publiczność w każdym mieście była niesamowita. Na trasie wszyscy są bardzo skupieni i zapracowani, więc, niestety, nie ma zbyt wiele okazji do towarzyskich spotkań – wbrew temu, co niektórzy mogą sobie wyobrażać. Ale patrząc na całość, była to jedna z najbardziej płynnych i przyjemnych tras, jakie miałam okazję przeżyć. Jestem ogromnie wdzięczna za to doświadczenie i za wszystkich, których wtedy poznaliśmy.
EM: Czy było coś, czego nauczyliście się od pionierów rocka progresywnego polskiej sceny?
ACz: Jesteśmy doświadczonymi muzykami. Występowaliśmy w różnych składach na festiwalach takich jak Bloodstock czy Download, każdy z nas ma na koncie także trasy koncertowe. Claudia ma za sobą występy w musicalach, więc scena jest dla nas drugim domem — czujemy się na niej naturalnie i swobodnie. Wszystko, zarówno od strony technicznej, jak i organizacyjnej czy logistycznej, jest nam dobrze znane. Miło było natomiast zobaczyć Riverside w akcji — z pełną produkcją i profesjonalnym podejściem do całego przedsięwzięcia. Byli bardzo pomocni i współpraca układała się świetnie.

EM: Wymieniłam kilka zespołów, w których można doszukiwać się pierwiastka Waszych inspiracji. Czy są jeszcze jakieś grupy, które inspirują Was w procesie twórczym? Może są też inne gałęzie sztuki wpływające na charakter brzmienia ATAN?
CM: W naszej muzyce zdecydowanie jest coś z wizualnej sztuki – opowiada. Andy i ja jesteśmy bardzo wrażliwi na obrazy. Dla mnie każda piosenka najpierw istnieje w głowie jako wizja – dopiero później staje się słowami i melodią. Jeśli chodzi o inspiracje muzyczne, mieliśmy ich mnóstwo, a nasz gust często się pokrywał. Ciekawostka: przez wiele lat słuchałam głównie muzyki Kirtan i Raag. To była energia, z którą chciałam się połączyć – i być może właśnie dlatego czasem śpiewam w tak nietypowy sposób.
EM: Claudio, Na Twoim Instagramie w bio widnieje informacja o aktorskim doświadczeniu. Jak dużo aktorskich cech można znaleźć w muzyce i tekstach ATAN, których jesteś autorką?
CM: Myślę, że wiele cech, które rozwijałam jako aktorka i performerka w teatrze muzycznym, wpłynęło na sposób, w jaki tworzę dla ATAN. Tak samo jest z samym występowaniem na scenie. W każdej piosence ukrytych jest wiele postaci, każda z nich opowiada jakąś historię. Uwielbiam je ożywiać podczas koncertów – zmieniać barwę głosu i interpretować je tak, jakby każda miała własne życie.
EM: Skąd inspiracje do tak mrocznych i niejednoznacznych tekstów? Czy to płynie z emocji, a może z jakiegoś rodzaju literatury?
CM: Część utworów to moje obserwacje świata, inne powstały z inspiracji zupełnie przypadkowymi rzeczami – na przykład zabawnym kamieniem w parku. Literatura też odgrywa dużą rolę. Wiersze Edny St Vincent Millay zainspirowały sagę „Fig”, a sztuka Becketta utwór „Godot”. Czasami źródłem inspiracji jest też mój zachwyt nad uniwersalną miłością i duchowością. Sam fakt istnienia życia niezmiennie mnie fascynuje.
EM: Czy zakładając ten projekt od początku wierzyliście w jego sukces czy było to pójście w nieznane?
ACz: Myślę, że powinno się wierzyć we wszystko, co się robi — czy to zakładając zespół muzyczny, czy otwierając sklep. Bez wiary w sukces raczej się nie uda. Jestem osobą proaktywną i sprawczą, która lubi wziąć sprawy w swoje ręce i działać. Nie czekam na gwiazdkę z nieba, nie szukam tanich rozwiązań. Jeśli biorę się za coś, to na 100% i z pełnym zaangażowaniem — zarówno czasowym, jak i finansowym.
EM: Ty i Claudia mieszkacie w Londynie, tam też sporo koncertujecie. Jestem ciekawa, czy dostrzegacie różnicę w odbiorze progresywnego metalu między polskimi a angielskimi fanami?
ACz: Mieszkam w Londynie od 20 lat i przez te lata zagrałem w większości klubów londyńskich — zarówno w małych, jak i większych salach. Anglia to dziwny rynek muzyczny, bo z jednej strony wiele trendów narodziło się właśnie tutaj, a z drugiej strony społeczeństwo jest dosyć konserwatywne i często zamknięte na nowinki. Zresztą takie zespoły jak The Beatles czy The Police musiały szukać swojego szczęścia poza granicami UK, bo tutaj nikt nie chciał ich promować. Słynny przebój The Police „Roxanne” był dwa razy odrzucony przez wytwórnię w UK i dopiero odniósł sukces w USA. Z moich obserwacji wynika, że dominuje tutaj muzyka z tzw. nurtu indie rock, sporo jest punka, a pop również ma się dobrze. Muzyka progresywna ma swoich słuchaczy, ale sytuacja jest tu bardzo nierówna. Niektóre zespoły, które zapisały się w historii gatunku, mają problemy ze sprzedażą sali na 500 osób (np. Threshold), ale jednocześnie są duże kapele, które zapełniają stadiony, jak ikona metalu Iron Maiden. Z nowszych grup Sleep Token jest ewenementem — w ciągu 5 lat z klubów na 200 osób wskoczyli do O2 na Greenwich, zapełniając go na 20 000 osób, a do tego sprzedali dwa koncerty z rzędu.
EM: Wasza muzyka etykietowana jest jako metal progresywny. Czy od początku wspólnego tworzenia dążyliście do progresywnego szlifu muzyki, czy to styl, który wykreował się naturalnie?
ACz: Osobiście nie przepadam za szufladkowaniem muzyki. Generalnie staram się unikać nazewnictwa, ale wiadomo, że w jakiś sposób trzeba się przedstawić, żeby dotrzeć do swojego słuchacza. Tak naprawdę to nie potrafię jednoznacznie sklasyfikować ATAN, bo jesteśmy bardzo eklektyczni. Prywatnie słuchamy bardzo różnej muzyki — od St. Vincent, przez soulową Sade, aż po Meshuggah. Po prostu jesteśmy fanami dobrej muzyki. Podczas komponowania nie kalkuluję, nie planuję z góry, w jakim kierunku pójdzie kompozycja. Chwytam za gitarę, włączam ProTools i nagrywam pomysły.
EM: Nie boicie się eksperymentować. W ciężkich mrocznych brzmieniach można usłyszeć elementy jazzowe czy groove…
ACz: Tak, i jako kompozytor biorę za to pełną odpowiedzialność. Te elementy, o których wspomniałaś, wynikają z tego, że jesteśmy bardzo otwarci na wszystko, co jest dobrze skomponowane i zagrane. „Sky is the limit”! Jak już wspomniałem, tak właśnie rozumiem muzykę progresywną — jako nieustanny rozwój i przekraczanie granic. W ostatniej recenzji naszej płyty usłyszałem, że coś, co w teorii nie mogłoby się udać, w praktyce ATAN udowadnia, że można, że da się. Co do mrocznego brzmienia — to fakt, że większość moich kompozycji ma właśnie mroczno-groovowy klimat, doprawiony psychodelicznymi solówkami. Groove w muzyce to dla mnie najważniejszy element kompozycji i przykładam bardzo dużą wagę do tego, jak zagrane mają być bębny czy bas. Podstawą rytmu jest groove, który może być bardzo prosty, czasami, ale w punkt. Choćby tak jak to jest w Limp Bizkit — tam niczego nie brakuje: stopa, werbel, punkt na basie, podstawowe akordy i tyle — a porywa tłumy.
EM: Jakie różnice powstały między debiutanckim albumem „Ugly Monster”, a „Metamorphic”? Sama nazwa wskazuje na przeobrażenie, zmianę.
CM: „Metamorphic” to idealna nazwa dla tego, co obecnie przechodzimy jako zespół. Rozwijamy się, zmieniamy, eksplorujemy nowe elementy i czerpiemy ogromną radość z samego procesu przemiany. W „Ugly Monster” dopiero się poznawaliśmy — zarówno jako ludzie, jak i twórcy. Teraz czujemy, że mamy już na nogach „grubszy but” — jesteśmy pewniejsi siebie i swojej wspólnej drogi.
EM: Czy „Metamorphic” to tekstowy zbiór różnych emocji i zdarzeń czy to jedna historia?
CM: To nie jest jedna opowieść – każda piosenka ma inny charakter, który należy ożywić, i inną historię do opowiedzenia, zarówno muzycznie, jak i tekstowo.

EM: A jak można odczytać dźwiękową opowieść albumu?
ACz: Staram się nie narzucać narracji, pozostawiam słuchaczowi możliwość przepuszczenia muzyki przez filtr jego własnych emocji i doświadczeń. Jestem daleki od tłumaczenia, co „poeta miał na myśli”. Każdy doświadcza i ocenia według własnych preferencji. I ja to bardzo szanuję.
EM: W jakim sposób powstają kompozycje? Czy do tworzenia tak mistycznej brzmieniem muzyki potrzeba osłony nocy, czy w świetle dnia również można tworzyć tak rock’n’rollowo metafizyczne dźwięki?
ACz: Komponuję w swoim domowym studio i gdyby nie potrzeba snu, robiłbym to prawdopodobnie całą dobę. Z reguły pracuję nad 6-8 utworami jednocześnie i rzadko kiedy jest tak, że mam od razu gotowy utwór z tzw. ”rękawa”. Ale zdarza się i tak, jak chociażby w przypadku „First Fig”, który napisałem w ciągu kilku godzin. Z reguły zanim powstanie ostateczna wersja utworu, z pełnym aranżem, pracuję nad utworami przez kilka tygodni, a nawet miesięcy. Dopiero w takiej wersji utwór trafia do Claudii do napisania tekstu.
EM: Miałam przyjemność rozmawiać kiedyś z Mirosławem Gilem, współtwórcą Collage (jednego z pierwszych polskich zespołów progresywnych w Polsce) i ustaliliśmy, że sukces muzyki zależy od promocji, ale najważniejsze by tworzyć muzykę po prostu z serca. Jaka jest Twoim zdaniem przyszłość muzyki progresywnej w Polsce? Czy promocja tak ambitnej muzyki to faktycznie najlepszy przepis na pełne sale koncertowe?
ACz: Promocja jest jak najbardziej nieodzowną częścią działalności zespołu, jak każdego innego biznesu — bo jednak na końcu mamy produkt, który potrzebuje managerów, agentów koncertowych, ekipy produkcyjnej i tak dalej, czyli jest to firma pod nazwą zespołu muzycznego. Trudno wróżyć, jaka jest przyszłość muzyki progresywnej, czasy są specyficzne i trudno cokolwiek przewidzieć. Od niedawna mamy AI zaangażowaną w komponowanie utworów, więc może się okazać, że za 5 lat kompozytorzy znikną z rynku muzycznego i wszystko będzie tworzone przez sztuczną inteligencję. To już właściwie się dzieje w gatunku pop. Mam jednak nadzieję, że świadomy słuchacz nadal będzie doceniał sztukę prawdziwą, płynącą z serca, zaangażowania. Myślę, że jeśli ktoś ma coś do powiedzenia w muzyce, to przede wszystkim powinien dotrzeć do swojego odbiorcy, co nie jest łatwe wbrew pozorom — badanie rynku, inwestowanie w statystyki itd. Każdy jednak powinien próbować podążać swoją drogą i szlifować ten kamień, aż powstanie brylant (śmiech).
Rozmawiała Ewelina Marek
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: