Rozmowa ze stonerowymi nomadami ze Śląska: Damianem Chojnackim i Szymonem Baranem z zespołu Astral Nomad. W dźwiękach Astral Nomad pobrzmiewa echo pustynnych wiatrów, kosmicznego pyłu i ciężkich riffów wykutych w sercu śląskiego przemysłu. To brzmienie, w którym spotykają się stoner, space rock i shoegaze – muzyczna podróż przez przestrzeń, gdzie fuzz przenika się z galaktycznym pogłosem, a ciężar spotyka transową lekkość. Z Damianem i Szymonem czyli połową składu zespołu, rozmawiamy o źródłach inspiracji, procesie tworzenia utworów pełnych przestrzeni i mocy, o tym, czy śpiewający perkusista to dar, czy przekleństwo, oraz o narzędziach kosmiczno-gruzowej zagłady, z których korzystają podczas swojej dźwiękowej odysei. Na te i wiele innych pytań znajdziecie odpowiedzi w naszym wywiadzie.
Marek Oleksy: Na rozgrzewkę pierwsze pytanie: Czy kosmos na Śląsku jest bliżej niż gdziekolwiek indziej?
Szymon Baran: Kosmos jest zawsze blisko, niezależnie od miejsca przebywania – trzeba go tylko dobrze poszukać.
MO: Jakie są Wasze nomadzkie sposoby, aby go znaleźć?
SB: Każdy ma chyba swoje – nie konsultujemy ich na bieżąco. W sumie to czasem nas znajduje, nawet jak go nie szukamy.
MO: Słuchając nie tylko NOMAD-2, ale też debiutanckiego NOMAD-1, słychać wiele rzeczy. Jest stoner/doom, jest space rock, czuć wpływy shoegaze. Jak wygląda u Was proces twórczy? Siadacie i działacie tak, aby poruszać się w ramach różnych stylistyk świadomie, czy wychodzi to samo z siebie?
SB: Powiedziałbym, że samo z siebie. Zazwyczaj wszystko zaczyna się od jednego riffu, przyniesionego z domu czy też wymyślonego na salce, i poruszamy się wokół niego. Dopiero po przegraniu go X razy zaczyna się pojawiać jakiś wstępny pomysł, w jaką stronę to w ogóle może pójść. Nieraz bywało, że ten pomysł uda się rozwinąć do momentu, w którym na ten oryginalny riff już nie ma miejsca – i trafia do śmieci albo na półeczkę podpisaną „może kiedyś do tego wrócimy”.

MO: Czy korzystanie z tej „półeczki” zdarza się często? Może coś z niej użyto na nowym wydawnictwie?
Damian Chojnacki: Akurat na Nomad-2, poza Voyagerem, który pamięta czasy sprzed nagrywek pierwszej EP-ki, cała reszta riffów była dość świeża. Dopiero teraz, po wydaniu „dwójki”, ograniu się z nowym bębniarzem i po większości naszej „trasy”, sięgamy do tej półeczki i odkurzamy tam umieszczone starocie.
MO: Wasze obydwa wydawnictwa są dosyć krótkie, określane w zasadzie jako EP-ki. Z czego wynika ten stan rzeczy? Wolicie nagrywać mało, a często, czy kryje się tu jakiś bardziej tajemniczy powód?
SB: „Jedynka” była potraktowana w ten sposób m.in. dlatego, że chcieliśmy już mieć coś wydanego, co będzie można zaprezentować ludziom. Potem okazało się, że ta forma 20-30-minutowa jest dość wygodna i przystępna dla odbiorców. Spięło się to dobrze też jako kontynuacja „jedynki”. Pewnie będziemy sporo dyskutować, co dalej, ale zdaniem niektórych taka forma póki co się broni i nie ma potrzeby naciskać na godzinny longplay. Z drugiej strony – nie wiemy, co nam wpadnie do głowy za tydzień.
MO: Jak powstał zespół? Czy kryje się za tym jakaś kosmiczna tajemnica?
DC: Nie jest to tajemnicą – zaczęło się od tego, że poznałem Bartka za pośrednictwem posta, w którym napisał, że chciałby pograć covery Kyussa. Na miejscu okazało się, że mieszkamy dość blisko siebie i mamy zbieżny gust muzyczny. We dwójkę pograliśmy chwilę, w międzyczasie szukając kogoś do roli basisty. Szymona skojarzyłem z grupy na Facebooku Sekcja Stoneru, bo wrzucał tam covery grane na basie. Napisałem do niego – był chętny pograć z nami. W takim składzie zrobiliśmy parę kawałków i nawet zagraliśmy pierwszy koncert. W końcu Szymon przyprowadził do nas Artura i staliśmy się już właściwym Astral Nomad.
MO: Czyli właściwi ludzie napotkani we właściwym czasie. A opowiedzcie mi, jak to jest mieć śpiewającego perkusistę? Czy fakt, że konieczne jest jednoczesne granie całym ciałem na perkusji i śpiewanie do mikrofonu, zmienia w jakiś sposób podejście do komponowania utworów?
DC: Zanim odpowiem, dodam, że na miejsce Bartka w tym roku wskoczył Roch, który już pełnił rolę śpiewającego perkusisty w zespole Highsanity. Nie czujemy, żeby wpływało to jakoś na proces twórczy. Roch doskonale opanował umiejętność machania kończynami i ustami jednocześnie. Nie miał problemu ze śpiewaniem utworów napisanych jeszcze zanim do nas dołączył.
MO: Zdolny człowiek. Na obydwu albumach Nomada da się usłyszeć udział gościnnych wokalistów. Czy będzie to kontynuowana tradycja? Muszę przyznać, że wokal Julii na Witches of the Dying Star robi mega wrażenie.
DC: Tak, wokal Julii na „wiedźmach” to klasa i jest nam niezmiernie miło, że zgodziła się u nas zagościć. Ciężko powiedzieć, czy w kolejnych wydawnictwach usłyszymy kogoś gościnnie. Musimy najpierw zrobić nowy materiał, ale faktem jest, że chcemy dowozić doznania z nagrań na koncertach, a nie zawsze jest możliwe, żeby goście z nami wystąpili, więc musimy postawić priorytet na nasze wokale. Ale – cytując polskiego barda – „czas pokaże”.
Marek Oleksy: Zostając przy wspólnych motywach obydwu albumów: zarówno NOMAD-1, jak i NOMAD-2 mają sample kwestii dialogowych z filmów. Moglibyście podać tytuły tych filmów oraz jaki miały ogólny wpływ na powstanie tych utworów? Czy może zostały dodane, gdy kawałki były gotowe?
Szymon Baran: W przypadku „jedynki” mamy do czynienia ze śląskim filmem Angelus, który jest dość abstrakcyjnym dziełem. Fraza o końcu świata i fakt, że jest to nasze lokalne dzieło, bardzo dobrze się wpasował w całokształt. W przypadku drugiego wydawnictwa sięgnęliśmy do Przeminęło z wiatrem. Tu geneza jest mniej romantyczna, bo szukaliśmy cytatu o alkoholu, który pasowałby jakoś do całości tekstu. Obydwa przypadki nie miały żadnego wpływu na powstawanie utworu czy inspiracje – stały się jedynie uzupełnieniem.
MO: Jakie są Wasze największe muzyczne inspiracje? Rozumiem, że Kyuss jest jedną z nich, jako swoisty przyczynek do powstania zespołu?
Damian Chojnacki: Jak w większości zespołów z podwórka stonerowego, tego Kyussa jest tak garść bądź dwie. U nas, w przypadku utworu Dust Haze, np. jest to dość oczywiste. Jednakże każdy z nas ma różne inspiracje w danym momencie i czasem słychać to bardziej przy tworzeniu kawałków, czasem mniej. Na pewno chcemy robić dobrą, naszą muzykę, mądrze korzystając z inspiracji. Jeśli miałbym wskazać inspiracje Nomad-2, to byłyby to najpewniej Queens of the Stone Age, Amenra, Yawning Man – ale raczej uświadomiliśmy to sobie podczas albo po stworzeniu riffów, niż poprzez świadome sięganie po twórczość tych zespołów.
MO: Brzmi rozsądnie. Jesteście zespołem bardzo aktywnym koncertowo – w tym roku udało mi się Was zobaczyć dwukrotnie w różnych miastach. Czy któryś z Waszych występów określilibyście mianem wyjątkowego?
DC: Na pewno peakiem wyjątkowości był występ na Red Smoke Festival. Wyobraź sobie, co czuliśmy, gdy zobaczyliśmy maila od Jędrka, organizatora, z zapytaniem, czy chcemy zagrać. Świadomość tego, że zagramy, i sam występ były dla nas czymś wyjątkowym – nigdy nie zapomnimy, że zagraliśmy na naszym ulubionym festiwalu. Wyjątkowe były też koncerty z Weedcraft (pozdrawiamy serdecznie) i Dopelord, gdzie pierwszy raz mieliśmy do czynienia z tak dużą publiką. Smak takich koncertów jest zdecydowanie bardziej intensywny.
MO: Gratuluję! Jak na zespół młody stażem, to na pewno ogromne wyróżnienie. Jaka jest Waszym zdaniem kondycja sceny stonerowej w naszym kraju? Macie sztamy z jakimiś konkretnymi zespołami? Chcecie kogoś pozdrowić?
DC: Polska scena trzyma się dobrze i wiele zespołów na pewno może być naszą wizytówką. Mamy piękny Red Smoke Festival, mamy Desert Stage na Mysticu, w większości większych i średnich miast stoner jest „jebany”, więc o kondycję polskiej sceny nie musimy się martwić. My na szlaku astralnym mamy szczęście spotykać same życzliwe i dobre mordy, z czego jesteśmy niesamowicie szczęśliwi. Są to bookerzy, zespoły, artyści innych gałęzi, osoby, które po prostu mają zajawkę – i myślę, że dzięki temu ta polska scena ma wysoki poziom. Ciężko odpowiedzieć, czy jakiś konkretny zespół jest szczególną „sztamą” – myślę, że sztamę mamy z każdym, kogo spotkaliśmy. Ostatnio cudowny czas spędziliśmy z Red Scalp, a już teraz przebieramy nogami na myśl, że zagramy z ziomami z Weedcraft.

MO: Czy zdradzicie tajniki sprzętu, na jakim gracie? Jakich efektów używacie? Jak się stroicie?
DC: Są u nas wszelkie narzędzia do sypania gruzem. Pomarańczowe – jak używane przez budowlańców Volkswageny T4 – wzmaki Orange CR120 i basowy OB-1, Artur używa Voxa AC15. Na nagraniach używaliśmy starego lampowego Ampega do gitar i basu, a na koncertach też często zdarza nam się użyć wzmaków innych zespołów. W pedalboardach raczej klasyka gatunku. Jeśli chodzi o przestery, to zazwyczaj używamy Big Muffów – klasycznego i Russian Reissue – oraz overdrive’ów od Bossa i Carl Martina (Plexi). Szymon używa przesteru ze swojego Orange’a i dopala basowym overdrive’em od Bossa. Na kosmosy używamy różnych kombinacji delayów – np. w moim zestawie na początku pętli mam analogowy delay TC Electronic Echo Brain do oscylacji, który przepuszczam przez wszystko, co mam w pedalboardzie. W połączeniu z shimmerem TC Electronic Fluorescence, phaserem butikowej marki Behringer oraz drugim delayem Nux Tape Core robi to mocne wziuuum. Artur czaruje nas shoegazem swoim Cathedralem i w fajny sposób używa Zooma Multi Stomp, też w połączeniu z phaserem Behringera. Jeśli ktoś chciałby z bliska obejrzeć, czym grzejemy, to zapraszamy na koncerty. Jeśli chodzi o strojenie gitar – ogólnie stroimy się do C standard, jednak ja stroję się do drop C.
MO: Instrumenty kosmicznej zagłady! Na zakończenie pytanie: czy długo każecie nam czekać na kolejne wydawnictwo?
DC: Coś nam się wydaje, że będzie to prędzej, niż sami się spodziewamy.
MO: Zatem już nie mogę się doczekać i cieszy mnie to bardzo! Dzięki za wywiad!
Rozmawiał Marek Oleksy ( Gruz Culture Propaganda )
Obserwuj nas w mediach społecznościowych:
Facebook
Instagram