Appalooza to francuska formacja, której nazwa nie jest przypadkowa – pochodzi od rasy konia Appaloosa, symbolu dzikości, wolności i więzi człowieka z naturą. Od samego początku zespół stara się budować coś więcej niż tylko muzykę. To pewien rytuał, mistyczna podróż, a nawet własna mitologia, w której każdy album staje się kolejnym rozdziałem opowieści o ludzkich emocjach, słabościach i próbie ich przekroczenia. Muzycy występują pod pseudonimami – Wild Horse (wokal, gitara), Lone Horse (perkusja), Black Horse (bas) oraz The Horse (perkusjonalia, chórki) – co podkreśla wspólnotę, symbolikę stada i duchową jedność, w której każdy jest częścią większej całości.
Nowa płyta, The Emperor of Loss, to bezpośrednia kontynuacja The Shining Son. To koncept-album, którego nie da się sprowadzić do prostego hasła czy krótkiej opowieści. To historia o przemocy, emocjonalnym więzieniu i cykliczności traumy, z której nie ma łatwego wyjścia. Bohaterką tego mrocznego rytuału jest kobieta uwięziona w toksycznej relacji. Z jednej strony pragnie wolności, z drugiej pozostaje spętana więzią przypominającą syndrom sztokholmski. Centralną figurą narracji jest tytułowy Emperor – oprawca, tyran, ale jednocześnie postać, której siła ostatecznie obraca się w autodestrukcję. Konstrukcja albumu jest spiralna: każde pozorne wyzwolenie kończy się powrotem do punktu wyjścia, niczym powtarzający się koszmar.
Szczególnie mocno wyróżniają się: „Magnolia”, „Stockholm”, „Tarantula” oraz zamykający całość „Adios Maria”. Każdy z nich w inny sposób wzmacnia dramaturgię i nadaje opowieści emocjonalną głębię. „Magnolia” to melancholijny, kontrastowy utwór, w którym złudzenie wolności szybko rozpada się w pył. Refren brzmi jak krzyk z wnętrza klatki, a motoryczny rytm i ciężar gitar budują potężną ścianę dźwięku. Utwór przełamuje się subtelnym wyciszeniem, by potem uderzyć jeszcze mocniej – świetny przykład tego, jak Appalooza operuje dynamiką.

„Stockholm” to emocjonalne serce płyty i prawdziwy banger. Motyw przewodni jest poszarpany, rytmicznie złamany, a wokal ma w sobie coś mantrycznego, budującego napięcie. To tu najmocniej słychać dramat bohaterki – rozdartej między przywiązaniem a bólem. Grunge’owa melodyjność miesza się z ciężkim riffowaniem, a przejścia od delikatnej gitary do ściany dźwięku tworzą moment prawdziwego katharsis.
Utwór „Tarantula” jawi się niczym apokalipsa. Rytm utworu, zgodny z sylabami tytułu, działa jak rytualny taniec. Symbol pająka, zrzucającego starą skórę, staje się metaforą odnowy przez destrukcję. To najbardziej dynamiczny i gniewny kawałek, w którym wokale pełne jadu i krzyki w tle wywołują ciarki. „Adios Maria” można zaś nazwać sceną finałową, jest to utwór akustyczny, lekko latynoski w swoim rytmie, emocjonalny, niemal „ogniskowy”, ale niosący w sobie wieloznaczność. Czy to pieśń wolności, czy raczej cisza po ostatecznym końcu? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Dodane klawisze i poruszający wokal budują atmosferę pełnego niepokoju… otwartego zakończeni.
The Emperor of Loss to album, który nie pozwala o sobie zapomnieć. Nie jest to prosta historia o ucieczce i wyzwoleniu. To spiralna podróż przez ból, złudzenia i gniew, w której muzyka staje się rytuałem rozliczenia z przemocą i milczeniem. Appalooza stworzyła dzieło, które łączy pustynne riffy, stonerowy ciężar i grunge’ową melodyjność w jedną spójną narrację. To nie tylko rockowa płyta – to głos tych, którzy przez lata nie mogli mówić. Zespół udowodnił, że potrafi opowiadać historie z równą mocą w warstwie tekstowej i muzycznej. The Emperor of Loss to koncept dopracowany, przejmujący i pełen dramaturgii – album, który słucha się jak mrocznego, metaforycznego spektaklu, a nie zwykłego zestawu piosenek.
Marek Pruszczyński (Dezarbuzator)
Pamiętajcie, żeby wspierać swoich ulubionych artystów poprzez kupowanie fizycznych nośników, biletów na koncerty oraz gadżetów i koszulek. Album możecie nabyć na bandcamp zespołu (tutaj).
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: