O filmie „Anora” napisano już naprawdę sporo, ale i ja dodam swoje trzy grosze. Muszę przyznać, że początkowo byłem sceptycznie nastawiony do tej produkcji. Zarys fabuły nie do końca mnie przekonywał. Czy można ciekawie i bez cringe’u przedstawić historię striptizerki, która niczym bohaterka bajki poznaje w swojej specyficznej pracy chłopaka, syna rosyjskich oligarchów, a ten po wspólnie spędzonym, upojnym i imprezowym tygodniu proponuje jej małżeństwo? Przecież to brzmi prawie jak kalka „Pretty Woman”. Obawiałem się, że może to być kolejna przesłodzona, cukierkowa historia.
Na szczęście to nie jest następna, banalna opowieść o cudownej miłości dwojga ludzi z różnych światów. Głównie dlatego, że reżyserem i autorem scenariusza jest Sean Baker, a on dość dosadnie w swoich filmach rozlicza się z różnicami klasowymi, ekonomicznymi czy też po prostu społecznymi. Główna bohaterka Ani (rewelacyjnie zagrana przez Mikey Madison), bardzo szybko przekonuje się, że świat do którego aspiruje nie akceptuje takich jednostek jak ona. I zostaje dość brutalnie przez tenże świat… wypluta.
Ten film to jednak nie jest ciężki dramat. Więcej w nim zagrywek komediowych niż dramatycznych. Rewelacyjnie zostały też przez twórcę rozpisane postaci i dialogi, a aktorstwo to absolutna ekstraklasa.
Dzieło Bakera to również obraz bardzo odważny – dużo w nim seksu, nagości i przeklinania. Ale czy świat striptizerki (a nawet prostytutki) można pokazać inaczej? Ani (czy też Anora, bo tak właściwie nazywa się protagonistka) na pewno nie jest osobą świętą, żyje jak żyje – ważny jest dla niej pieniądz, sprzedaje swoje ciało i czerpie z tego korzyści. Ma jednak też swoją dumę i godność. Życie ułożyło jej się w taki sposób, że nie ma perspektyw na inne, lepsze egzystowanie, wiec wyciąga z niego ile się da, na swoich warunkach. Niemniej kiedy w jej otoczeniu pojawia się szalony, nieokrzesany, zepsuty majątkiem rodziców Ivan (Mark Eydelshteyn), dość łatwo przychodzi jej uwierzyć, że może wejść do świata wręcz obłędnego bogactwa za sprawą niebieskiego ptaka, którym z pewnością jest Wania.
Pomimo faktu, że przedstawiony świat bogaczy jest zepsuty do cna, to nie ma w nim miejsca dla jednostek takich jak Ani. Rodzice Ivana i ich poplecznicy zrobią wiele, aby to niefortunne małżeństwo unieważnić. Przecież bycie pracownicą seksualną to wręcz hańba i potwarz. Ich syn absolutnie nie może mieć takiej żony. Wszak jest lepszy… pomimo faktu, że to totalnie zepsuty gnojek, który całymi dniami jedynie ćpa, gra na konsoli i imprezuje.
Sean Baker stworzył obraz, który rewelacyjnie się ogląda, a po wyjściu z kina jeszcze długo o nim rozmyśla. „Anora” to opowieść, która właściwie nie przekazuje niczego oryginalnego. Większość z nas wie, że na świecie istnieją silne podziały klasowe – im niżej jesteśmy w hierarchii społecznej tym bardziej gardzą nami ci, którzy na tej drabinie usytuowani są wyżej. Niby wiemy też, że bogactwo wcale nie powinno nikogo czynić lepszym bo najczęściej psuje i deprawuje, a jednak pieniądz i pozycja przyciąga niczym magnez. Wszystko to prawdy oczywiste, ale Baker przedstawił je na „pełnej seksworkerce”. I niesamowicie to co zrobił zażarło. Film skupia się głównie na Ani i jej walce o godność, ale przewijające się postacie również nie są papierowe i jednoznaczne. Szczególnie dodatkowo wyróżniłbym kreację rosyjskiego aktora Yura’ego Borisova jako Igora.
Film zdobył Złotą Palmę w Cannes, obecnie ma pięć nominacji do Złotych Globów i z pewnością posypią się wskazania w różnych kategoriach do Oscarów. Jak dla mnie to jedna z najlepszych tegorocznych produkcji – a to naprawdę udany rok jeśli chodzi o premiery w polskich kinach. Bardzo polecam „Anorę”, chociaż na pewno znajdą się też osoby, których ten obraz nie przekona i uznają go za kolejny „lewacki” produkt.
Ocena: 5,5/6
Mariusz Jagiełło
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: